Angaż Powella do świątecznej animacji Tamte święta nie był przypadkowy. Twórcy ewidentnie chcieli uzyskać efekt zbliżony do kultowej serii o smokach.
Angaż Powella do świątecznej animacji Tamte święta nie był przypadkowy. Twórcy ewidentnie chcieli uzyskać efekt zbliżony do kultowej serii o smokach.
Animacja Tamte święta (oryg. That Christmas), która w grudniu 2024 roku trafiła na serwis streamingowy Netflixa, bazuje na serii dziecięcych opowieści Richarda Curtisa pod tym samym tytułem. Fabuła skupia się na losach mieszkańców Wellington-By-The-Sea, szykujących się do świąt Bożego Narodzenia. Kiedy w wyniku potężnej śnieżycy miasteczko zostaje odcięte od świata, przymusowa izolacja staje się idealną okazją do przepracowania kilku problematycznych wątków. Tamte święta to podręcznikowo zrealizowany film świąteczny kierowany dla całych rodzin. Nie ma w nim nic zaskakującego, aczkolwiek ta prostolinijność przekazu pozwala skupiać się na detalach, takich, jak dobrze zarysowane i wykreowane przez aktorów postaci. Za kamerą stanął Simon Otto, którego kojarzyć możemy jako jednego z kreatywnych twórców serii Jak wytresować smoka. Doświadczenia nabyte przy tej okazji nie poszły na marne.
Swoje owoce przyniosły również znajomości personalne nawiązane podczas prac nad serią o smokach. Do ekipy tworzącej Tamte święta zwerbowany został bowiem kompozytor ścieżek dźwiękowych tej kultowej serii John Powell. Dosyć wcześnie, bo jeszcze na rok przed premierą widowiska. Angielski muzyk już dawno temu doszedł do wniosku, że podstawą jego kariery będą animacje i filmy familijne. I co tu dużo mówić – jest w tym po prostu bardzo dobry. Czy nadzwyczajnie długi czas podarowany na realizację wpłynął na jakość finalnego produktu? I tak, i nie.
Angaż Powella nie był przypadkowy i pokazuje to już scena otwierająca film Tamte święta. Zwariowana sekwencja podróży Świętego Mikołaja do miejscowości, w której toczy się akcja filmu opatrzona została dynamiczną, patetyczną muzyką w stylu przypominającym wszystko to, co stanowiło o jakości ścieżek dźwiękowych do serii Jak wytresować smoka. Nie tylko instrumentacja, ale i zaprezentowany tam temat przewodni nie unikną porównań. Paradoksalnie nie działa to na niekorzyść samego widowiska. Odrywając się od źródeł inspiracji, okazuje się, że kompozycja Powella doskonale radzi sobie z dźwiganiem ogromu emocji wylewających się z obrazu. Oto bowiem z jednej strony wszechogarniająca radość związana ze zbliżającymi się świętami, a z drugiej mniejsze lub większe zmartwienia poszczególnych bohaterów. W centrum tego emocjonalnego rollercoastera stawiany jest chłopiec o imieniu Danny, który przeżywa głęboki smutek związany z nieobecnością ojca podczas tegorocznych świąt. Powell w typowym dla siebie stylu wyciska z tych momentów maksimum emocji, przerzucając ciężar ilustracji na solowe instrumenty (np. fortepian), by chwilę później zaskoczyć wszystkich potężną, wpadającą w ucho symfoniką skojarzoną z sekwencjami akcji. Pod względem formalnym otrzymujemy więc perfekcyjnie zrealizowaną ścieżkę dźwiękową, która imponuje rozmachem i trafnością w opisywaniu filmowych wydarzeń. Także umiejętnością zyskiwania sympatii wśród odbiorców. Na tym jednak kończą się moje zachwyty.
Oczywistym i największym mankamentem Tamtych świąt jest wspomniany wcześniej zupełny brak oryginalności. Ewidentnie reżyser chciał tutaj tego samego, co Powell zaprezentował w serii Jak wytresować smoka. Temat, sposób prowadzenia narracji oraz instrumentacje do złudzenia wręcz przypominają jedną z tych prac. Najbardziej trapi jednak obojętność tej partytury na oczywisty fakt – świątecznego klimatu animowanego widowiska. Próżno tu szukać zabiegów instrumentacyjnych, które sugerowałyby bożonarodzeniową atmosferę. Samym świętem wydaje się magia unosząca się z przygodowych orkiestracji dopracowanych, jak to u Powella, w najdrobniejszym szczególe.
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Godzinny materiał muzyczny zgromadzony na oryginalnym albumie soundtrackowym będzie mógł posłużyć jako niczym nieskrępowana rozrywka nie tylko w okresie okołobożonarodzeniowym. Transparentny przekaz i wydźwięk pracy Anglika, sprawia, że mimo wątpliwej wartości artystycznej w dalszym ciągu jest to kawał dobrze skonstruowanej, świetnie brzmiącej i mającej prawo się podobać, muzyki. Podobać może się również piosenka napisana specjalnie na potrzeby tej animacji przez Eda Sheerana. Niemniej w związku z konfliktem interesów wytwórni nie znalazła się ona na omawianym tu albumie soundtrackowym. Cóż, w dobie powszechnego dostępu do muzyki nie stanowi to problemu. Problemem może się jednak okazać trwałość tego materiału w świadomości odbiorcy. Nie spodziewałbym się, że za kilka lat ktoś o tej pracy będzie pamięta. A jeżeli nawet, to nie będzie to tak żywa i wywołująca emocje pamięć, jak materiał, który posłużył za źródło inspiracji dla tej ścieżki dźwiękowej.