Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Chu Ishikawa

Tetsuo: The Iron Man/Tetsuo II: Body Hammer

(1989/1992/1994)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 30-10-2019 r.

Jeśli ktoś uważa, że w kinie widział już wszystko, a nie miał dotychczas sposobności obejrzeć Tetsuo: The Iron Man Shinji Tsukamoto, to musi koniecznie nadrobić zaległości. Zrealizowany w 1989 roku obraz to jedno z najbardziej szalonych koncepcyjnie dzieł filmowych, któremu udało się nie ugrzęznąć w awangardowej niszy i przebić się do świadomości kinomanów z całego świata. Była to czarno-biała opowieść o ludziach, którzy stopniowo zmieniali się w cyborgi. Ich ciała się deformowały, a na skórze pojawiały się metalowe elementy: kable, druty, części maszyn itp. Sama produkcja wciąż robi wrażenie, choć niemal od początku do końca balansuje na granicy artyzmu (nastrój, montaż, efekty specjalne) i kiczu (wiertarki w miejscu męskiego przyrodzenia). Idąc za ciosem, japoński reżyser trzy lata później zrealizował sequel – Tetsuo II: Body Hammer. Trylogię sfinalizował jednak dopiero wraz z premierą The Bullet Man w 2009 roku.

Tsukamoto do pracy nad pierwszym filmem zaprosił swojego późniejszego stałego współpracownika – Chu Ishikawę, prekursora japońskiej muzyki industrialnej i frontmana grającego ten gatunek zespołu Der Eisenrost. Co ważne, kompozytor miał okazję rozwinąć to uniwersum, pisząc muzykę także do dwóch kolejnych obrazów z cyklu. Ponieważ jednak score z „trójki” ukazał się jedynie w postaci trwającego prawie 3 godziny boxu, zawierającego kompletne nagrania muzyki z całej trylogii, toteż z początku najlepiej sięgnąć po soundtrack wytwórni Volcano. Jest to pewnego rodzaju kompilacja – zawarte zostały na niej najważniejsze idee muzyczne z pierwszych dwóch produkcji. Trzy utwory z The Iron Man i pięć z Body Hammer.

Ludzie stopniowo zmieniający się w cyborgi i fabryczna sceneria w dość oczywisty sposób skierowały Ishikawę w stronę muzyki industrialnej, kojarzącej się z dźwiękami zakładów, fabryk i hut. Należy jednak zaznaczyć, że nawiązanie do tego gatunku było w owym czasie czymś bardzo rzadkim i nieoczywistym w muzyce filmowej. Kompozytor trafił jednak na wyjątkowego twórcę. Tsukamoto chciał zrealizować coś unikalnego i tym tropem podążył właśnie Ishikawa. Eksperymentalne i odważne kino pociągnęło za sobą eksperymentalną i odważną ścieżkę dźwiękową.

Wizytówką pierwszego filmu, jak i zresztą całej serii, jest fenomenalny utwór Megatron. To niezwykle energetyczna, ale przy tym drapieżna, agresywna i mroczna kompozycja, będąca przykładem industrial rocka i prog rocka. Muzyka brzmi bardzo mechanicznie (w najlepszym tego słowa znaczeniu!), a elektroniczne i pulsujące pasaże wwiercają się widza i słuchacza niczym stalowe elementy w głównego bohatera. I choć jest to kawałek naładowany niesamowitymi pokładami energii i naleciałościami muzyki noise, to jednocześnie zwraca uwagę swoją strukturyzacją i kontrolowanym chaosem zbudowanym na sprawnym kolażu różnych tekstur dźwiękowych. Czegoś takiego nigdy wcześniej w muzyce filmowej nie było. Kawałek ten wszedł zresztą do repertuaru grupy Der Eisenrost.

Można powiedzieć, że niemal całą ścieżkę dźwiękową z „jedynki” Ishikawa buduje na ponurym i metalicznym industrial rocku. Nie brakuje tu zgrzytliwych i jazgotliwych fraz opartych na szybkich i ciężkich rytmizacjach. Odnosi się wrażenie, że jesteśmy w samym środku dymiących maszyn i taśm produkcyjnych. Podobnie, jak wspomniany Megatron, muzyka pomimo swojego „fabrycznego” brzmienia jest przemyślana i uporządkowana, a niektóre riffy wpadają w ucho. Są tu też dostrzegalne wpływy minimalizmu, a także raczkującej ówcześnie techniki samplowania ludzkich głosów (po odpowiednim zmiksowaniu). W filmowych realiach ścieżce dźwiękowej bardzo pomaga reżyseria Tsukamoto. Japoński artysta stara się bowiem nadawać swojemu dziełu formułę teledysku – gwałtowne cięcia, szczątkowe dialogi i wyrazisty podkład muzyczny. Z drugiej strony należy podkreślić, że takowa surrealistyczna stylistyka dla wielu odbiorców będzie absolutnie nieakceptowalna, zwłaszcza poza kontekstem. Intensywność i siermiężność to z pewnością najbardziej kontrowersyjne cechy tego score. Jedynym wyjątkiem od zaproponowanej przez Ishikawę koncepcji, jest zjawiskowy utwór Lost, bardzo intrygujący swoją nastrojowością i nutką tajemniczości.

Ścieżki dźwiękowe z obydwu filmów opierają się na podobnych założeniach, choć „dwójka” odznacza się wyraźniejszymi elementami elektronicznymi w stylu szeroko rozumianego new age. Wprowadza to do muzyki generalnie nieco więcej luzu i zróżnicowania. Takowy ruch ze strony Ishikawy wynikał najpewniej z porzucenia przez Tsukamoto w Body Hammer czarno-białej taśmy. Skąpana w odcieniach szarości „jedynka” wymagała wszak bardziej jednolitej, monochromatycznej i surowej brzmieniowo muzyki. Tym samym Body Hammer jest nieco przystępniejsze od poprzednika, choć wciąż gwarantuje sporo przyciężkawych, ale i zarazem ciekawych brzmień.

Soundtrack z Tetsuo: The Iron Man był z pewnością jednym z najciekawszych debiutów w japońskiej muzyce filmowej. Pokazał ponadto możliwości i miejsce muzyki industrialnej w kinie. Natomiast recenzowany tutaj kompilacyjny zestaw utworów, w skład w którego wchodzi kontynuujący idee muzyczne poprzednika Tetsuo II: Body Hammer, należałoby polecać odbiorcom znudzonym klasycznymi soundtrackami. To muzyka dla tych, którzy chcieliby posłuchać czegoś nowego i nieszablonowego. W swoim czasie była to muzyka filmowa bez precedensu, a nawet dziś, po kilku dekadach od premiery, wciąż zachwyca swoją brawurą i bezkompromisowością.

Najnowsze recenzje

Komentarze