Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Joe Hisaishi

Tenkū no shiro Rapyuta (Laputa – podniebny zamek) – soundtrack (USA)

(1999/2002)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 17-12-2015 r.

Na pierwszy rzut oka różnice pomiędzy japońskim anime a zachodnim filmem rysunkowym tyczą się głównie warstwy wizualnej. Kreska, ekspresja twarzy, wygląd postaci – to tylko jedne z elementów odróżniających te dwa podgatunki kina animowanego. Gdy jednak przyjrzymy się temu zagadnieniu bliżej, dostrzeżemy rozbieżności także w warstwie ścieżki dźwiękowej. Odrzucając na bok pewne trendy melodyczne i aranżacyjne, score jest w anime wykorzystywany względnie oszczędnie, podczas gdy w Ameryce decydenci stawiają na znacznie większą ilość filmowej ilustracji. Dobrym materiałem do analizy jest film Laputa – Castle in the Sky (Laputa – podbniebny zamek). Nie chodzi tym razem jednak o oryginalną wersję uznanej produkcji Hayao Miyazakiego, lecz o powstały pod koniec lat 90. wariant, który przeznaczony został do dystrybucji w Stanach Zjednoczonych.

Pierwszy raz Laputa – podniebny zamek została zdubbingowana na język angielski jeszcze w 1990 roku. Wtedy też oszczędzono oryginalną ścieżkę dźwiękową. Gdy jednak Disney dziewięć lat później ponownie wprowadził na amerykański rynek obraz Miyazakiego, zażyczono sobie nie tylko nowego dubbingu, ale także i muzyki. Precedens to był o tyle nietypowy, że o wykonanie tego niełatwego zadania poproszono autora pierwszego score’u, Joe Hisaishiego. Efekt pracy możemy podziwiać nie tylko w samej produkcji, ale także na krążku wydanym w 2002 roku przez japońską wytwórnię płytową Tokuma. To właśnie ten album będzie przedmiotem niniejszej recenzji.

Hisaishi stanął przed dwoma zasadniczymi zadaniami. Musiał „odrestaurować” swoją muzykę oraz dopisać score do scen, które go pierwotnie nie miały. Pierwszy cel był dla niego prawdopodobnie najtrudniejszy. Od premiery Laputy – podniebnego zamku minęło 13 lat, a przez ten czas jego styl zdążył ewoluować. Poza tym Japończyk nie miał już do dyspozycji sampli, które wykorzystał w image albumie oraz na soundtracku z pierwszego filmu Studia Ghibli. Niemniej kompozytor od zawsze pragnął „przepisać” na nowo swoje starsze ścieżki dźwiękowe, ponieważ uważał, że ze zbiegiem lat stał się znacznie dojrzalszym kompozytorem, zwłaszcza od strony technicznej. Jednak okazało się, że nastręcza mu to wielu problemów – jego muzyka, nawet patrząc z perspektywy czasu, wciąż świetnie spisuje się jako podkład dla filmu. Postanowił zatem, zgodnie z sugestią Miyazakiego, podejść do tematu nieco inaczej i rzucić nowe światło na swój score.

W porównaniu do oryginalnej ścieżki dźwiękowej, Hisaishi położył nacisk na lejtmotywikę. Oczywiście także w wersji z 1986 roku mogliśmy wyróżnić kilka tematów związanych mniej lub bardziej z niektórymi elementami fabularnymi, niemniej dopiero recenzowana tutaj partytura uzmysławia nam rolę oraz sens powstania poszczególnych melodii. Mamy tutaj zatem kolejno tematy: Gondoa, czyli krainy, w której wychowała się Sheeta (Memories of Gondoa), przyjaźni Sheety i Pazu (The Girl Who Fell From The Sky (Main Theme)), Ethereum, czyli kryształu lewitacji (The Levitation Crystal), Pazu i jego gołębi Pazu’s Fanfare, mitów o Lapucie (Legend of Laputa), samej Laputy (The Eternal Three of Life), babci Doli (The Chase), armii/robota (The Final Showdown), osady Pazu (druga połowa Dola and the Pirated) i dwa poboczne motywy akcji. Uff, to by było tyle. Trzeba jednak zaznaczyć, że pierwszy score był zwyczajnie na tyle krótki, że częste sięganie do bazy tematycznej było po prostu utrudnione.

Hisaishi z nutką ironii podkreślał, że zachodni widz czuje się niekomfortowo, gdy podczas seansu nie słyszy muzyki przez więcej niż 3-4 minuty. W związku z tym, Japończyk postanowił dostosować się do wymagań amerykańskiego audytorium, i – jak wspomniałem wcześniej – umuzycznił dodatkowo wiele sekwencji. Jedną z cech charakterystycznych dla hollywoodzkiej animacji jest bowiem podążanie za przedstawionymi kadrami, tłumaczenie za pomocą języka muzycznego odbiorcom tego, co dzieje się na ekranie. Co zaznacza sam Hisaishi, praktyka ta nie jest stosowana w jego rodzimej kinematografii.

Z racji znaczącego wydłużenia score’u, jego pewną część stanowi muzyka stricte ilustracyjna. Oczywiście częste powroty motywów ułatwiają odsłuch, niemniej, zachowując obiektywizm, należałoby powiedzieć o dwóch aspektach omawianej ścieżki dźwiękowej. Po pierwsze, obfita ilustracja traci nieco na silę w kwestii jej oddziaływania podczas seansu. W pierwotnej wersji filmu Miyazakiego Hisaishi ilustrował przede wszystkim najważniejsze sceny, przez co każde wejście jego muzyki bardziej zwracało na siebie uwagę, a zatem wpływało na emocje. Niemniej w nowej Lapucie znów uświadczymy zapierające dech w piersiach sekwencje, zwłaszcza tę, w której Sheeta i Pazu zwiedzają podniebny zamek (notabene, kadry Miyazakiego to coś po prostu niesamowitego). Po drugie, materiał zawarty na albumie trwa ponad 60 minut, a zatem dla niektórych odbiorców być może za długo. Z drugiej strony, repryzy poszczególnych tematów, których tak bardzo brakowało na oryginalnym soundtracku, świetnie wpływają na odbiór muzyki.

Jak nietrudno się domyślić, muzykę cechują pieczołowicie przygotowane orkiestracje. Ponadto stosowane przez Hisaishiego harmonie są znacznie bardziej skomplikowane od tych z oryginalnej partytury (co zwłaszcza tyczy się muzyki akcji). Dzięki temu zdaje się być znacznie pełniejsza i dojrzalsza. Wystarczy spojrzeć chociażby na świetnie przepisany na nowo utwór The Chase, którego odpowiednik na japońskim soundtracku ukrywa się pod nazwą A Fun Brawl (Pursuit). Bez zarzutu spisuje się także Seattle Symphony Orchestra, które wykonało muzykę Japończyka. Warto zauważyć, że orkiestry nie poprowadził Hisaishi, a miejscowy dyrygent, Vincent Mendoza.

Gdybym miał wybierać pomiędzy soundtrackiem z japońskiej wersji, a soundtrackiem z amerykańskiej wersji Laputy – podniebnego zamku, zapewne wstrzymałbym się od głosu. Na pewno omawiana praca lepiej przetrwa próbę czasu, a do tego tworzy doprawdy świetne, orkiestrowe słuchowisko, lecz patrząc z innej perspektywy wydaje się być znacznie „bezpieczniejsza”. Pozbawiona jest tych może i nieco archaicznych, ale też odważnych, kreatywnych eksperymentów z oryginalnej ścieżki dźwiękowej. Jakkolwiek jest to świetna muzyka, pełna wybornych instrumentacji i pamiętnych tematów. Ponadto jest to kolejny album, który pozwala nam się wgłębić w niezapomnianą muzykę Hisaishiego. A tej, przecież, nigdy za wiele.

Inne recenzje z serii:

  • Laputa – podniebny zamek (image album)
  • Laputa – podniebny zamek (soundtrack)
  • Laputa – podniebny zamek (symphony)
  • Symphonic Suite „Castle in the Sky”
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze