Czerwony namiot – nominowana do Złotego Globu włosko-radziecka produkcja to film dziś już właściwie zapomniany. I to pomimo, że w jego obsadzie znalazł się sam Sean Connery (choć w roli drugoplanowej) oraz piękna Włoszka Claudia Cardinalle. Fabuła filmu oparta została na autentycznych wydarzeniach z 1928 roku i przedstawia losy włoskich podróżników zagubionych na Antarktydzie i ruszającej im na ratunek norwesko-rosyjskiej wyprawie pod wodzą wybitnego polarnika Roalda Amundsena (Connery). Film ten ukazał się aż w trzech różnych wersjach językowych: poza włoską (La Tenda Rossa) i rosyjską (Krasnaya Palatka) także międzynarodową – angielską (The Red Tent). Czerwony namiot doczekał się ponadto dwóch różnych opraw muzycznych. Do rosyjskiej wersji muzykę skomponował Aleksandr Zatsepin, zaś do włoskiej i międzynarodowej słynny Ennio Morricone. Warto zwrócić uwagę, że tym razem to nie on był dyrygentem.
Score Morricone to przede wszystkim jeden temat. Absolutnie cudowny temat miłosny występujący w nieco różnych aranżacjach właściwie we wszystkich ścieżkach płyty, z wyjątkiem ostatniej. Jego melodię prowadzą naprzemiennie lub razem sekcja smyczkowa, altówka Dino Asciolli i bezsłowne wokalizy Eddy Dell’Orso. Głęboka, poruszająca muzyka w najlepszym stylu Morricone. Bardzo podobny do niego jest rozpisany na smyczki temat z utworu drugiego, tak że można się zastanawiać czy nie jest to tylko kolejna, nieco zmieniona aranżacja Love Theme.
Niestety tak, jak wspaniały jest temat miłosny, tak ciężka w odbiorze może być dla słuchacza cała towarzysząca mu reszta. Poza tym co usłyszymy w pierwszych dwóch utworach, Morricone nie stworzył w zasadzie żadnego innego motywu – wszystko opiera się na wariacjach wokół tematu miłosnego a pozostałe fragmenty to mroczny, „zimny” underscore oraz atonalna muzyka ilustracyjna. Nie wiem czy La Tenda Rossa to pierwszy film rozgrywający się w tak chłodnym miejscu, do którego muzykę stworzył Włoch, ale na pewno nie ostatni. Echa underscore z Czerwonego namiotu słychać i w Orce (finałowe sceny rozgrywały się w wodach Arktyki), i w TheThing (tu cały film na Antarktydzie), choć w tym drugim przypadku orkiestrę w większości zastąpiła elektronika. To czego Morricone chyba już nigdy nie zastosował to dźwięki przypominające wiadomości nadawane przez telegraf alfabetem Morse’a. Prawda, że wydają się one jak najbardziej na miejscu w kontekście tego akurat filmu?
Takie i inne cięższe w odbiorze poza obrazem fragmenty pojawiają się tu i ówdzie w poszczególnych utworach, rozdzielając kolejne wejścia tematu miłosnego, ale jeśli ktoś chce mieć z nimi do czynienia dłużej, to jest oto zamykający album utwór Altri, dopi di noi. Ta ponad dwudziestominutowa ścieżka to swoisty zlepek wszystkiego, czego słuchacze muzyki filmowej w większości nie trawią w oderwaniu od obrazu. Ktoś mógłby powiedzieć, że w tak długim utworze to normalne, że obok tematów jest i muzyka tła… Problem w tym, że tam nie ma tematów! Utwór rozwija się bardzo powoli od dźwięków, które zdają się naśladować chulający wiatr, by przejść do bardzo mrocznego underscore, następnie do nieco przygnębiającej muzyki, pewnie ilustrującej wyczekiwanie bohaterów na ratunek. Jeszcze przed połową ścieżki, nabiera ona dynamizmu w postaci atonalnego action-score, przeplatającego się z wcześniej wykorzystanym już kodem Morse’a. W dalszej części utworu wśród chaotycznie pojawiających się fraz na instrumenty dęte, intrygujące są wejścia żeńskiego wokalu Dell’Orso, jakże innego od tego, znanego z wszelkich tematów miłosnych.
Pomimo, iż od strony technicznej finałowy utwór albumu prezentuje się interesująco, to jednak dla przeciętnego słuchacza najpewniej będzie on 20-minutowym koszmarkiem, a w najlepszym razie zdecydowanie za długą nudną, ilustracyjną ścieżką, której zwyczajnie nie będzie słuchał. Dziwi trochę dlaczego wydawca właśnie w ten sposób chciał zakończyć album. Fakt, że bez tego utworu trwałby on mniej jak 20 minut, ale przecież zawsze można było nieco skrócić ten ilustracyjny underscore i rozbić na krótsze fragmenty, umieszczone pomiędzy ścieżkami prezentującymi temat miłosny. Wydaje mi się, że w ten sposób ten a-tematyczny materiał byłby łatwiejszy do przyswojenia dla słuchacza. Mimo dziwnej konstrukcji, monotematyczności i tych 20 minut na końcu, całość jest jak najbardziej godna polecenia, przede wszystkim z uwagi na fenomenalny temat miłosny właśnie, stanowiący absoultne wyżyny maestrii włoskiego kompozytora w tego typu muzyce. Temat ten bardzo rzadko pojawia się na kompilacjach z muzyką Morricone, czy jego koncertach (Włoch zaprezentował go w 2004 r. w Veronie, na wystepie poświęconym pamięci ofiar ataku z 11 września), tym bardziej więc warto poszukać soundtracku z Czerwonego namiotu, choć jest on niestety trudny do zdobycia. Jeśli chodzi o Altri, dopi di noi, to zawsze można wyłączyć odtwarzać po siódmym utworze, chociaż trzeba zaznaczyć, że miał Morricone dużo mniej przyjemne w odsłuchu utwory, a i jego pozafilmowa muzyka współczesna nierzadko stanowi dla słuchacza dużo cięższy materiał gatunkowy.