Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Laura Karpman

Taken (Wybrańcy Obcych)

(2003)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

Gwiezdne wojny, podróże, zetknięcia z obcymi cywilizacjami – te i inne tematy nurtują już przeszło 100 lat fantastów i coraz częściej także filmowców. Na fali tego entuzjazmu “obcymi” powstało wiele niezapomnianych klasyków jak: Wojna Światów, Obcy, Dzień Niepodległości, czy kultowy serial Z Archiwum X. Najbliższy kosmitom zdaje się być jednak ostatnio Steven Spielberg. Nie dość że reżyserował wiele filmów poruszających pośrednio lub bezpośrednio tą tematykę (np.: E.T, Bliskie Spotkania Trzeciego Stopnia, A.I.), to równie ochoczo wykłada pieniądze na produkowanie innych. W ten sposób zrodził się między innymi dziesięcioodcinkowy miniserial Taken. Trudno tu zresztą mówić o serialu, skoro każdy odcinek trwa prawie półtorej godziny. Jest to zatem zbiór 10 filmów połączonych tym samym ciągiem fabularnym, ciągiem zamykającym się w pięćdziesięcioletnim okresie czasu i obejmującym 3 pokolenia ludzi, którzy w ten czy inny sposób mieli związek z porwaniami przez obcych.

Reżyserzy, a nade wszystko scenarzysta Leslie Bohen i znajomy nam producent chyba do końca nie wiedzieli co chcą osiągnąć robiąc ten obraz, bo z części na część narracja zwalnia, a czas dłuży się coraz bardziej. O wiele lepiej pomysł ten sprawdziłby się w przypadku pojedynczego filmu fabularnego, niźli kilkunastogodzinnej serii. Ale w politykę Spielberga dotyczącą formy projektu wdawał się nie będę. Nie omieszkam natomiast wdać się nieco w jego polityce kadr. Do aktorów raczej nic nie mam, bo wycisnęli z siebie tyle ile mogli (w szczególności Dakota Fanning). Realizatorzy też bąków raczej nie zbijali. Czy jednak to samo można powiedzieć o osobie na której barkach spoczęło zilustrowanie tych 10 jakże długich odcinków? No niezupełnie.

Laura Karpman to nieźle prosperująca amerykańska pani kompozytor, choć do momentu kiedy otrzymywała posadę nad Taken jeszcze mało doświadczona. Spielberg zrzucając ciężar ilustracji na jej barki trzeba przyznać trochę zaryzykował. Ryzyko to przypłacił bardzo sztampową muzyką jaką otrzymał w zamian. Najwyraźniej tempo pracy i ilość materiału z jakim musiała się zmierzyć Laura przerosło ją. Poszła więc najprostszą z kompozytorskich dróg – drogą ilustracji. Dzieło jakie stworzyła najprościej można określić mianem echa obrazu, muzycznego pogłosu dziejących się na ekranie sytuacji. Nawet w samym filmie nie unikniemy irytacji związanej z nadmiernym muzycznym podkreślaniem niektórych scen. Problem ten poniekąd rozwiązało Varese Sarabande wydając 45 minutowy album zestawiający materiał “the best of the best”, który ostatecznie jeszcze przemontowano dla poprawienia słuchalności. Mimo tych zabiegów maskujących krążek nie zaskoczy nas w takim stopniu jak kosmici tego chłopaka na zdjęciu poniżej.

Nie sama ilustracyjność razi najbardziej, ale wyjątkowa prostota tej ilustracji. Spójrzmy prawdzie w oczy. Laura Karpman swoją partyturą nie wprowadza praktycznie nic nowego do gatunku, co najwyżej sporo z niego wynosi… miejscami czerpie zeń nawet całymi garściami. Posługując się czterdziestoosobową orkiestrą poszła w hollywoodzki banał. Ilekroć słyszę partyturę do Taken na myśl przychodzą mi patetyczne ścieżki do amerykańskich filmów wojennych jak: Szeregowiec Ryan Williamsa, serialu Kompania braci z muzyką Kamena, czy też gier komputerowych o podobnej klimatyce, tudzież seria Medal of Honor Giacchino. Co prawda wątek armii w serialu się pojawia, ale pani kompozytor najwyraźniej postanowiła rozciągnąć go nieco szerzej w swojej muzyce niźli tylko na sceny stricte wojskowe. Częstym elementem jest tu więc patetyczna solowa gra na trąbkę i strasznie sterylnie brzmiące smyczki błąkające się gdzieś pomiędzy owymi frazami i kreujące bardzo iluzoryczną otoczkę emocjonalności. Pomiędzy tym upchnięto jeszcze średniej jakości underscore rodem z filmu grozy (np. w utworze Romans).

Taken jakie jest takie jest, ale na miano totalnego gniotu nie zasługuje z kilku powodów. Partytury broni tematyka, choć prosta niczym instrukcja obsługi gaśnicy piankowej, to jednak chwytliwa. Wszystko koncentruje się wokół tematu głównego, który wita nas w czołówce filmu, a na płycie w utworze Main Title. Ta patetyczna melodia na pełną orkiestrę pomimo tego, że oryginalnością nas nie powali, jest przyjemnym kawałkiem, do którego stopniowo można się przywiązać. W partyturze słyszymy go bardzo często, chociażby w przełomowych scenach o zabarwieniu pozytywnym lub podniosłym, np.: To The Rescue, czy Allie Is Gone. Poza czołowym tematem na pierwszy plan wybija się również kilka mniejszych. Do takowych należy na przykład motyw kosmitów – stale powtarzająca się tajemnicza melodia kreowana jest przez fleciki dysonujące ze smyczkami (Spaceship, Artemis, czy Mothership Arrival). Te krótkie, aczkolwiek bardzo charakterystyczne frazy przewijają się praktycznie przez każdą scenę porwania lub przynajmniej w sytuacjach, gdzie jesteśmy świadkami jakiś paranormalnych zjawisk lub zachowań bohaterów. Niemniej niż same tematy ciekawość pobudzą w nas niektóre utwory. Jednym z nich będzie na pewno Implant Mania. Track ten jest kontrapunktowym zestawieniem kilku form muzycznych, które w połączeniu ze sobą tworzą ciekawy kolaż dźwiękowy. W tle przewijają się puszczone od tyłu głosy ludzkie, co rozpościera na utworze klimat tajemniczości, a nawet grozy.

Kupić, czy nie kupić? Oto jest pytanie!

Ot prawdziwe Szekspirowskim akcentem kończymy. Myślę, że nawet sam Szekspir za bardzo nie filozofowałby co do tego, że partytura do Taken to wydawnictwo kierowane do ściśle określonego grona osób. Radość z niego czerpać będą głównie widzowie serialu oraz świeżo upieczeni miłośnicy muzyki Laury Karpman. Dla reszty słuchaczy, będzie to zwykła, jednorazowa podróż po hollywoodzkich standardach ilustracyjnych… oczywiście z lekką nutką urozmaicenia.

Najnowsze recenzje

Komentarze