Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Susumu Hirasawa

Sword of the Berserk: Guts’ Rage

(1999)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 29-09-2020 r.

Gdy w Japonii jakaś manga osiąga komercyjny sukces, wprost skazana jest na podbijanie innych mediów. Tak było chociażby z opus magnum Kentaro Miury Berserk, które zadebiutowało na rynku pod koniec lat 80., a w kolejnej dekadzie stało się jednym z najbardziej rozpoznawalnych przykładów japońskiego komiksu. Opowieść o wojowniku Gutsie została przeniesiona na srebrny ekran w 1997 roku pod postacią 25-odcinkowego serialu anime. Dwa lata później manga doczekała się także swojego wirtualnego odpowiednika. Grę Sword of the Berserk: Guts’ Rage wyprodukowała wytwórnia Yuke’s, która do współpracy zaprosiła także twórców anime, w tym autora ścieżki dźwiękowej Susumu Hirasawę.

Nie ma się co oszukiwać: Sword of the Berserk na pewno nie było wielkim wyzwaniem dla Hirasawy. Po pierwsze, mógł przecież skorzystać, przynajmniej częściowo, z materiału skomponowanego na potrzeby anime. Po drugie, przejście gry zajmuje zaledwie około 3 godzin (inne ówczesne tytuły zapewniały nieraz kilkadziesiąt godzin rozrywki), co też przełożyło się na stosunkowo niewielkie zapotrzebowanie na muzyczną ilustrację. Po trzecie, wreszcie, japoński artysta jest autorem tylko części materiału. Jego pracę uzupełniają utwory Masayi Imoto, którego wspomagał Hiromi Inoue. Kompozycje wszystkich trzech artystów trafiły na oficjalny soundtrack wytwórni Marine Enterteinment. 40-minutowy album nie zawiera jednak całej ścieżki dźwiękowej. Zainteresowanych należy odesłać po dostępny powszechnie dwugodzinny rip z gry.

Zanim przejdziemy do omawiania muzyki, należy zaznaczyć, na czym opiera się cała zabawa w Sword of the Berserk. Tytuł należy do tak zwanego gatunku hack and slash. Rozgrywka nie należy zatem do szczególnie wyrafinowanych – istotą jest przede wszystkim ciachanie na prawo i lewo niekończących się przeciwników, co przekłada się na rozwój sterowanej przez gracza postaci. Jednocześnie zauważalna jest redukcja aspektów fabularnych. Takowa uproszczona rozgrywka, skupiona na rozprawianiu się z rozmaitymi bestiami (jakby żywcem wyjętymi z survival-horrowych serii Resident Evil i Silent Hill) w mrocznych labiryntach i zamczyskach, znalazła swoje przełożenie w ścieżce dźwiękowej. Hirasawa i jego dwaj koledzy skupili się na stworzeniu intensywnej i ponurej ilustracji. Niech nikt zatem nie liczy na poetyckie i nastrojowe utwory pokroju Gats i Earth z anime.

Hirasawa wykorzystuje doskonale sprawdzone przez siebie środki wyrazu. Ponownie sięga po nietypowe kolaże etnicznych wokali z głównie dynamicznymi beatami i sekwencerami1. Nie brakuje też samplowanych dodatków pokroju fletu ney, didgeridoo i najprzeróżniejszych partii wokalnych (przesterowany krzyk w Niko wypada doprawdy zjawiskowo). Ze względu na kipiącą z renderowanych kadrów szarość, Japończyk kładzie również nacisk na elementy dark ambientowe, zagęszczające fakturę brzmieniową. Wyjątkiem w tej spowitej mrokiem muzyce jest A Sister’s Story, wykorzystujące typowe dla Hirasawy wokale oraz melancholijne partie samplowanych smyczków w stylu Roberta Milesa. Co nie powinno dziwić, kompozytor wraca także do pomysłów napisanych na potrzeby anime. W serialu mieliśmy piosenkę Forces, tutaj mamy z kolei swoisty sequel – Forces II. Obydwa utwory są bardzo zbliżone do siebie. Ten sam temat zaakcentowany jest również w kończącej album piosence Indra. Główna linia melodyczna, jak na kompozytora, jest bardzo spokojna, niemalże wyciszająca, a elementy ambientowe dodają aury mistyki. To z pewnością najlepszy fragment omawianej pracy. Ponadto w Zodd II Japończyk wraca do tematu z utworów Fear i Monster z anime. Nowa wersja jest jednak bardzo siermiężna, a samplowane chóry, najprawdopodobniej imitujące odgłosy wirtualnych bestii, wypadają dość nieznośnie. W stosunku do muzyki z anime, omawiana praca jest mroczniejsza, bardziej ponura, posępna, ale przy tym niestety mniej finezyjna i świeża.

Jak już zostało wspomniane, soundtrack uzupełniają utwory Imoto i Inoue. W momencie, gdy zabierałem się do pracy nad niniejszą recenzją, nie miałem pojęcia o istnieniu obydwu panów. Po szybkim badaniu okazało się, że mój brak wiedzy nie jest niczym zaskakującym, bowiem żaden z nich nie zrobił w branży wielkiej kariery. I trudno się temu dziwić. Muzyczna akcja w wydaniu tych artystów jest dosłownie fatalna. Kująca w uszy, napisana bez żadnego wyczucia, męcząca. Bazuje głównie na samplowanych ostinatach oraz tandetnych chórach. Pokracznie i bardzo nieumiejętnie wypada również próba budowania podniosłej atmosfery w Balzac. Na plus należy jednak zaznaczyć, że materiał ten przynajmniej w ogólnych założeniach stara się nawiązywać (co prawda nieudolnie) do utworów Hirasawy.

Co by jednak nie powiedzieć, mroczna i intensywna ścieżka dźwiękowa nieźle się sprawdza podczas ilustrowania pozbawionej większej logiki rąbanki utrzymanej w szarawej i posępnej kolorystyce – niczego więcej gra nie wymagała. Soundtrack w domowym zaciszu wywołuje natomiast ambiwalentne odczucia. Utwory Susumu Hirasawy z pewnością bronią się tym specyficznym językiem muzycznym opartym o pomysłowy i klimatyczny sampling, choć skłamałbym, gdyby napisał, że mogą się równać z najlepszymi dokonaniami tego artysty. Nad kompozycjami Imoto i Inoue należy natomiast spuścić zasłonę milczenia. Dlatego o ile soundtrack z anime można polecać wszystkim fanom muzyki elektronicznej, o tyle adresatów albumu Sword of the Berserk należy szukać głównie wśród fanów gry.

Najnowsze recenzje

Komentarze