Gdy w Hollywood króluje temp-track, kompozytorzy mają niewiele czasu na tworzenie partytur, muzyczny styl coraz częściej odchodzi od wyrazistej tematyki, wtedy oczy (czy raczej uszy) miłośników muzyki filmowej coraz chętniej i śmielej spoglądają na soundtracki do filmów z Europy czy Azji. Jeśli chodzi o ten drugi kontynent, to dla tamtejszej kinematografii tworzą już nie tylko rodzimi twórcy, ale także muzycy z USA i zachodniej Europy. I wydaje się nawet, że to właśnie na Dalekim Wschodzie znajdują na tyle inspiracji i swobody w komponowaniu, że tworzą swoje najbardziej udane projekty. Tak na pewno było z Klausem Badeltem, gdy w 2005 dla Chińczyków stworzył chyba swoją najlepszą samodzielną kompozycję. Rok wcześniej Stephen Warbeck pisząc dla Two Brothers ilustrował co prawda film europejski, ale niemal w całości zrealizowany w Kambodży i też popełnił być może swoją najlepszą partyturę. W 2002 r. szansę wielkiego powrotu miał Basil Poledouris (tajwański The Touch) ale nie wykorzystał jej, komponując jedynie znakomity temat przewodni. Do tego zestawienia dorzucić należy jeszcze jedno nazwisko i jeszcze jeden absolutnie udany projekt. Mianowicie brytyjski kompozytor i instrumentalista – Richard Harvey w 2001 r. napisał muzykę do najdroższego obrazu w historii tajlandzkiej kinematografii.
Suriyothai, o którym tu mowa (w Polsce ukazał się z ominięciem kin na DVD pod tytułem Królowa Syjamu) to epicki, historyczny film, opowiadający losy tytułowej XVI-wiecznej królowej, która wsławiła się m.in. tym, że osobiście stanęła do walki w bitwie z birmańskim najeźdźcą. Współprodukowanego przez samego Francisa Forda Coppolę filmu nie miałem okazji oglądać, więc nie mogę powiedzieć nic o jego zaletach i wadach, ani o tym jak sprawuje się w połączeniu z obrazem ścieżka dźwiękowa Richarda Harveya. Jednakże to, co usłyszałem na płycie, skłania mnie do stwierdzenia, że może być ona jednym z największych atutów tajlandzkiej superprodukcji.
Przygodę z soundtrackiem zaczniemy i zakończymy od napisanej m.in. przez Harveya piosenki. „Now And Forever, Suriyothai” to zwyczajnie ładna, popowa ballada ale użycie licznych dalekowschodnich fletów a także język tajski w jej pierwszej wersji, nadają jej egzotycznego charakteru i bardziej łączą ze score. A ten rozwijać się będzie powoli od drugiego utworu, który po niemrawym początku, powoli przechodzi w jeden z kilku wyraźnych tematów partytury, spokojną, odrobinę tajemniczą melodię wygrywaną przez sekcję smyczkową. Kolejne ścieżki prezentować będą kolejne tematy, co do których trudno wskazać jakiś główny czy przewodni. Być może jeden z nich pełni takową rolę w filmie, ale żaden na soundtracku. Najbardziej wyrazisty i chyba najlepszy będzie ten, który usłyszymy w „A Nation’s Honour” oraz „Queen Suriyothai’s Destiny” z kapitalną fanfarą, utrzymaną w stylu bliskim Trevorovi Jonesowi.
Podobieństwa tych fragmentów do kompozycji Trevora Jonesa (nie pierwsze u Harveya, bo dostrzegalne już w Animal Farm) to nie jedyne elementy Suriyothai, którym można zarzucić brak oryginalności. Niektóre motywy mogą brzmieć dziwnie znajomo i kojarzyć się z muzyką Hansa Zimmera (co akurat nie dziwi, zważywszy na częstą współpracę obu panów), Jamesa Hornera, czy nawet Johna Williamsa. Harvey sięga też po kilka drobnych muzycznych „chwytów”, które z powodzeniem stosował w Folwarku zwierzęcym.
Wszystko to jednak przestaje mieć znaczenie w obliczu niezwykle wysokiej słuchalności, jaką posiada soundtrack. Bogactwo tematów i lejtmotywów, solidny poziom zarówno action-score (batalistyczny temat w „For The Heart Of A Princess” czy świetne użycie chórów w stylu Władcy much Sarde’a w „The Death Of A Hero„) jak i muzyki lirycznej („Deadly Enchantment„, „Eternal Flower„) przekładają się na to, że godzina spędzona z Suriyothai będzie naprawdę przyjemną rozrywką. Jedyne czego mogę się przyczepić, to nadużywanie wykorzystującego żeński wokal dramatyczno-lirycznego motywu (m.in. „Love And Remembrance„) oraz z kolei zbyt rzadkie stosowanie, tego w czym Harvey jest prawdziwym specem – czyli dalekowschodnich instrumentów dętych drewnianych. Choć to one, wraz z innym instrumentarium wywodzącym się z Azji, nadają partyturze (granej o dziwo przez orkiestrę… węgierską!) egzotycznego charakteru, to jednak rzadko kiedy wychodzą na plan pierwszy. A fragmenty utworów, w których ma to miejsce („Deadly Enchantment„, „Lord Piren’s Pledge„) należą przecież do najlepszych na płycie.
Na początku wspomniałem o Klausie Badelcie. Nie bez przyczyny, bowiem jego Przysięga to chyba ścieżka, której z racji stylu, charakteru ilustrowanego filmu, ale także poziomu kompozycji o 4 lata wcześniejsze Suriyothai jest najbliższe. To, który z tych soundtracków jest lepszy pozostawiam do rozstrzygnięcia indywidualnym gustom Czytelników. Mnie osobiście nieco bardziej podoba się dzieło Harveya, prawdopodobnie najlepsza płyta w jego karierze. Niestety album de facto w chwili obecnej jest już nieosiągalny. Wydany został bowiem przez tajlandzki oddział Warner Music a wszystkie egzemplarze zostały wyprzedane. Na szczęście niedawno ukazało się zupełnie nowe wydanie z muzyką do Królowej Syjamu. Płyta ta, o nazwie The Spirit of Suriyothai, choć zbliżona do opisywanej pod względem czasu trwania, to jednak zawiera nieco inny materiał, m.in. uzupełniony o bardziej tradycyjnie wschodnią muzykę w wykonaniu tajskiej orkiestry a także nie posiada piosenek, a jedynie ich wersję instrumentalną. W każdym bądź razie, zdecydowanie warto zapoznać się z tym soundtrackiem Harveya, obojętnie już w jakim wydaniu.
Jeden z utworów, który Richard Harvey umieścił na drugim wydaniu płyty, najpewniej oparty o tradycyjne tajskie melodie, możecie ściągnąć tutaj.