Kiedy stacja HBO bierze się za realizację jakiegoś serialu, możemy mieć pewność, że będzie to coś niebanalnego. I nie inaczej było w przypadku Sukcesji (Succession). Tytuł odsyłający naszą wyobraźnię do tematyki monarchistycznej, w gruncie rzeczy nie rozmija się wiele z tymi kwestiami. Oto bowiem śledzimy losy rodziny Royów – właścicieli jednej z największych korporacji medialnej na świecie. Logan Roy, który jest prezesem zarządu właśnie kończy 80 lat. W związku z tym chce ustąpić, „namaszczając” na następcę jedno ze swoich dzieci. Najbardziej naturalnym kandydatem wydaje się Kendall, szefujący jednej firm wchodzącej w skład tej wielkiej korporacji. Ale wszystko rewiduje się po imprezie urodzinowej seniora. Ten ulega wypadkowi i zmienia zdanie, mobilizując wszystkich do rywalizacji. Od tego momentu zaczyna się wewnętrzna walka o władzę. Abstrahując od absorbującej tematyki i ciekawego sposobu przedstawiania tych wydarzeń, najbardziej interesująca wydaje się mieszanka charakterów dodająca temu wszystkiemu znacznej pikanterii. I choć serial nie zyskał tak wielką popularności, jak inne flagowe twory stacji HBO, to jednak był przedmiotem wielu pochlebnych opinii ze strony krytyków oraz widzów.
Również miłośnicy muzyki filmowej mieli tutaj wiele powodów do zadowolenia. Pierwszym z nich była informacja o angażu jednego z najbardziej intrygujących kompozytorów młodego pokolenia, Nicholasa Britella. Drugim był już efekt końcowy działań tego twórcy. A takowy jest – co tu dużo pisać – zachwycający! I paradoksalnie nie jest to zasługą tego, jak bardzo kompozytor angażuje się w opisywanie filmowych wydarzeń. Britell nigdy nie grzeszył wylewnością w dawkowaniu swoją muzyką, ale zachwycał umiejętnym punktowaniem pewnych scen i wyciąganiem z nich odpowiednich emocji. W serialu wypełnionym dialogami i trudną terminologią biznesową, gdzie większość scen kręconych jest „z ręki”, raczej trudno o dogodną przestrzeń do budowania dramaturgicznego zaplecza. W palecie emocjonalnych barw również twórcy stawiają na monochromatykę – bohaterowie ukazywani są jako zimne i bezwzględne rekiny zdolne rozszarpać swojego przeciwnika, nawet jeżeli okaże się członkiem rodziny. W tak trudnym środowisku Britellowi pozostało niewiele miejsca na dopowiadanie czegokolwiek.
Nie lada sztuką było więc stworzenie odpowiedniego pomostu, który łączyłby zarówno głównych bohaterów widowiska, jak i ich pozycję społeczną. Wyrazem tej drugiej jest motyw główny, jaki powstał dla rodziny Royów, a w zasadzie melodia osadzona głęboko na gruncie muzyki poważnej. Fortepianowy motyw skonstruowany na kształt menueta, w który wkrada się nutka kontrolowanego fałszu, nie byłby niczym specjalnym, gdyby nie pozostała część aranżacji: hip-hopowy bit na którym jest osadzony jest tutaj niezwykle intrygującym zabiegiem. Z jednej strony odwołuje się on do muzycznych fascynacji Kendalla, który każdą wolną chwilę spędza na słuchaniu rapu. Z drugiej stanowi świetną metaforę innowacyjnego podejścia z jakim młodsza część rodziny stara się torpedować skostniałe podejście Logana do zarządzania firmą. Jest w tych sprzecznościach sporo uroku. Tyle samo w fakcie, że to właśnie z tematu przewodniego wyrasta większość melodii pobocznych – równie eleganckich w formie. I to głównie wokół zaskakujących aranży kilku motywów kręci się cała ścieżka dźwiękowa do serialowej Sukcesji. Nie ma tu mowy o jakimkolwiek budowaniu narracji czy sukcesywnym rozwijaniu pewnych narzuconych w pilocie idei muzycznych. Partytura nie opowiada nam żadnej historii, a raczej rzuca światło na granice dzielące świat wielkiego biznesu z nieposkromioną rządzą władzy. Tylko sporadycznie zagląda na miejsca (scenerię) toczącej się akcji. Zresztą nad ilustracja muzyczną Britella nie ciążą żadne ilustracyjno-dramaturgiczne powinności, bo przez większą część serialu po prostu jej nie ma. Pojedyncze sytuacje, które „uaktywniają” kompozytora, dają jednak sporą przestrzeń do wykazania się aranżacyjną inwencją oraz wykonawczym kunsztem. Ot, muzyka próżna i wyniosła, jak bohaterowie, którym towarzyszy. Ale za to jakże efektywna w przyciąganiu uwagi odbiorcy.
Nie trzeba przedzierać się przez cały serial, aby szukać motywacji do sięgnięcia po album soundtrackowy. Już temat przewodni, jaki usłyszeć możemy w czołówce widowiska skutecznie nas do tego przekonuje. I tej decyzji nie powinniśmy żałować. Raz, że na krążku wydanym przez Milan Records znajdziemy właściwie wszystko, co w jakimkolwiek stopniu zwróci naszą uwagę podczas serialowej przygody, to na dodatek dosyć krótki, bo 37–minutowy czas trwania nie pozostawi praktycznie żadnej przestrzeni na nudę. O tyle o ile bawić nas będzie odkrywanie nowych aranżacyjnych szat stale powtarzających się motywów. Konfiguracje są przeróżne – od fortepianowych solówek począwszy, poprzez kwartety smyczkowe oraz kameralne orkiestry, a na hip-hopowych, elektronicznych i perkusyjnych loopach skończywszy. Jest to fenomenalna mieszanka wybuchowa, w której nie sposób się nie zakochać już od pierwszego odsłuchu! A wrażenie obcowania z czymś wyjątkowym podsyca nazewnictwo tych krótkich utworów – jakby żywcem wyjęte z partytur muzyki poważnej. I faktycznie wytrzymują one próbę konfrontacji „elegancką” treścią. Słuchając tych utworów można poczuć się jakoby faktycznie były one dziełem jakiejś współczesnej inkarnacji Mozarta lub innego klasyka.
Miłośnicy tego typu kombinacji stylistycznych z pewnością poczują niedosyt po wysłuchaniu soundtracku do pierwszego sezonu. Jeżeli tak, to na ratunek spieszyć będzie analogiczne wydanie, które prezentuje muzykę do drugiej serii Sukcesji. Tym razem opublikowany nakładem innej wytwórni – WaterTower Music – pojawił się tylko w formie cyfrowej. Na równie krótkim, bo niespełna 40-minutowym albumie powracamy do ekspolorowania śmiałych pomysłów Britella. Właściwie do dalszego wertowania podjętych na rzecz pierwszego sezonu tematów. Nie ma tu nic na tyle odkrywczego, by mówić o rewolucji. Jest to bardziej ewolucja w zgrabnym łączeniu tradycji z nowoczesnością. Nie dziwne więc, że dla części odbiorców oficjalny soundtrack z drugiego sezonu może się okazać swego rodzaju powtórką z rozrywki. Niemniej w dalszym ciągu wyborną i dającą wiele satysfakcji z odsłuchu. Tym bardziej, że na końcu tego albumu czeka nas ciekawa niespodzianka w postaci hip-hopowego popisu serialowego Kendalla.
Po raz kolejny zatem Nicholas Britell stanął na wysokości zadania. I mimo, że nie dane mu było w pełni się wykazać (przez wzgląd na format serialu i minimalną przestrzeń zarezerwowaną dla muzyki), to jednak kompozytor wycisnął z tego przysłowiowe maksimum. Doświadczenie soundtrackowe może nieco rozmywać ten wysiłek, a miłośnicy klasycznych w konstrukcji partytur filmowych zapewne poczują lekki dyskomfort związany z monotematyczną treścią, ale w szerszym ujęciu nie stanowi to większej przeszkody w czerpaniu olbrzymiej przyjemności z odsłuchu. Muzyka świeża, zaskakująca pomysłowością i ubrana w najbardziej zdobne z aranżacyjnych szat. Oto cały Britell.