Początkiem lipca 1994 roku podstarzały farmer Alvin Ray Straight (1920-1996) wyruszył ze swojego miasta Laurens w stanie Iowa do Wisconsin, aby tam pogodzić się z niewidzianym od 10 lat bratem, który kilka dni wcześniej doznał udaru mózgu. I nie byłoby w tym nic spektakularnego, gdy nie to, że schorowany, cierpiący na artretyzm i cukrzycę mężczyzna udał się w tę podróż na małej kosiarce. Maszyna, w dodatku ciągnąca za sobą przyczepę z benzyną, jedzeniem i ubraniami, była w stanie rozwinąć prędkość zaledwie 8 kilometrów na godzinę, przez co pokonanie odległości 300 kilometrów zajęło Straightowi ponad 6 tygodni.
To właśnie o tej wyprawie opowiada Prosta historia (oryg. The Straight Story) Davida Lyncha z 1999 roku, obraz zupełnie oderwany od pozostałej filmografii słynnego reżysera. W odróżnieniu od innych, poważnych i nierzadko ponurych produkcji tego twórcy, tym razem oglądamy przyjemne i ciepłe kino, niepozbawione jednocześnie dramatycznej głębi oraz subtelnego humoru. Zresztą sam Lynch określa Prostą historię jako swoje najbardziej eksperymentalne dzieło.
Można by sądzić, że w filmie o tego rodzaju tematyce zostaną wykorzystane piosenki country. Nic bardziej mylnego. Prawie całą ścieżkę dźwiękową tworzą oryginalne, czysto instrumentalne utwory napisane przez stałego współpracownika Lyncha, Angelo Badalamentiego. Jednak muzyka country trafiła do Prostej historii w inny sposób – poprzez instrumentacje oraz dyskretne naleciałości aranżacyjne. Tak też kompozytor wykorzystał nieodzowne dla tego gatunku gitary akustyczne oraz tzw. bluegrass fiddle, czyli wywodzące z amerykańskiego folkloru skrzypce o charakterystycznym, niskim i szorstkim brzmieniu. Ponadto Badalamenti sięgnął po typowe dla siebie syntezatory, podobne do tych, które podbiły serca widzów i słuchaczy kultowej serii Twin Peaks. W ten sposób na potrzeby produkcji Lyncha powstała ciekawa fuzja muzyki folkowej i elektronicznej.
Fortepian i syntezatory – od tych instrumentów rozpoczynamy seans i odsłuch płyty. Specyficzne dla Badalamentiego, jakby mistyczne brzmienie elektroniki (przywołujące na myśl inne dzieła Amerykanina, zwłaszcza Twin Peaks) od razu podpowiada nam, że historia Straighta nie będzie jedynie zwykłym kinem drogi. Ów utwór, Lauren’s Iowa, słyszymy podczas napisów początkowych, których tłem jest ujęcie gwiazd, nadające tej introdukcji w pewnym sensie metafizycznej wymowy, w czym nieodzowną rolę odgrywa właśnie muzyka Badalamentiego. W podobnym, nieco letargicznym i nastrojowym tonie utrzymana jest także kompozycja Farmland Tour.
Co ważne, score perfekcyjnie współgra ze zdjęciami Freddiego Francisa (zwłaszcza artystyczne kadry ukazujące amerykańskie równiny), które niekiedy zdają się balansować pomiędzy snem a jawą, w ten sposób uwypuklając niezwykłość tej pozornie błahej opowiastki. Tak oto muzyka, wespół z pracą kamery, pomaga reżyserowi tworzyć dla głównego bohatera prawdziwą lekcję życia, natomiast dla widzów przyczynek do rozważań na egzystencjalne tematy. To wszystko przekłada się na odsłuch albumu, który staje się gwarantem wyciszającej, poniekąd kontemplacyjnej atmosfery, głównie bazującej na lekkich lub lirycznych melodiach (m.in. cudne Country Waltz i Country Theme). Nieco depresyjnych nut wprowadzają jedynie smyczkowe utwory Final Miles oraz Crystal, które dzięki swojemu minorowemu wydźwiękowi sprawnie uzupełniają warstwę emocjonalną recenzowanego soundtracku.
Badalamenti napisał także dwa tematy dla dwóch głównych postaci, Alvina i jego córki Rose. Pierwszy z tej dwójki okraszony został dwuczęściowym utworem. Najpierw słyszymy krótki motyw na wspomniane wcześniej, chropowate fidle, których brzmienie w trochę komiczny sposób nawiązuje do wzbudzającego politowanie, lecz upartego i charakternego staruszka. Na dalszą część Alvin’s Theme składa się już znacznie cieplejsza i sentymentalna melodia, oddająca dobroduszny charakter głównego protagonisty. Rose otrzymała z kolei rzewną, gitarową melodię, którą zapewne wielu słuchaczy postrzeże za największy highlight omawianej pracy. Trudno wyrazić słowami, jak wiele emocji zawarł Amerykanin w tych prostych, lecz niezwykle czułych i delikatnych nutach. Warto zwrócić uwagę, że Lynch z Badalamentim wykorzystują Rose’s Theme jako temat przewodni filmu, nie przypisując go jedynie Rose.
Zresztą soundtrack bardziej przypomina album koncepcyjny niźli tradycyjny score. Utwory zaprezentowane na płycie cechuje zerowa ilustracyjność, a do tego część z nich wcale nie pojawia się w filmie. Nie jest to jednak żaden problem, a wprost przeciwnie. Taka konstrukcja krążka pozwala odbiorcy wygodnie zanurzyć się w bardzo urokliwą ścieżkę dźwiękową Badalamentiego. Ponadto na końcu zostaje nam przedstawiona ponad 7-minutowa suita skupiająca najważniejsze motywy poprzedzielane elektronicznymi wstawkami. Za pewną wadę można natomiast uznać duble dwóch utworów (Spinkler do złudzenia przypomina Rose’s Theme, a Crystal to po prostu klon Final Miles), aczkolwiek niekoniecznie musi to stanowić dla słuchacza jakiś większy problem, wszak mamy sposobność obcować z muzyką najwyższej próby. Jakkolwiek ambiwalentny stosunek można mieć także do kompozycji Nostalgia, która jest ambientowym przerywnikiem, wykorzystującym chwyty kojarzone z innych prac Badalamentiego (kłania się m.in. Twin Peaks i Mulholland Drive). Cóż, na pewno nie każdy gustuje w tego rodzaju stylizacjach.
Te dyskusyjne kwestie nie powinny jednak przysłaniać faktu, że Prosta historia otrzymała absolutnie niezwykłą ścieżkę dźwiękową. Jest ona pełna pięknych melodii, intrygujących aranżacji i czarującego klimatu, a ponadto to właśnie dzięki niej dzieło Davida Lyncha staje się poetycką, pełną refleksji afirmacją życia. Soundtrack natomiast jawi się jako świetne, niezwykle kameralne i relaksujące słuchowisko, które polecam każdemu, kto przy muzyce filmowej lubi odpocząć i popaść na chwilę w zadumę.