Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Joseph Shirley, Ludwig Göransson

Star Wars: The Mandalorian – Season 3 (Gwiezdne Wojny: Mandalorianin)

(2023)
3,7
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 11-07-2023 r.

Nie można oprzeć się wrażeniu, że Shirley tylko odtwarza przyjęte i sprawdzone metody, dając od siebie niewiele.

Pierwszy sezon Mandalorianina był swoistym powiewem świeżości po dosyć zachowawczych i pretensjonalnych filmowych sequelach Gwiezdnych Wojen. Projekt spotkał się z tak dużym zainteresowaniem, że przystąpiono do realizacji kolejnych serii. Druga odsłona wywołała już mniej entuzjazmu, choć nie brakowało w niej wielu sentymentalnych powrotów oraz soczystej akcji podtrzymującej uwagę widowni. Spodziewano się, że skoro widowisko nabiera rozpędu, to trzeci sezon stał będzie pod znakiem mocniejszych wrażeń. Jakież było rozczarowanie, gdy pojawiły się pierwsze odcinki traktujące o nudnych wątkach relacji tytułowego bohatera z jego mandaloriańskimi ziomkami. Tak naprawdę dopiero dwa ostatnie epizody podkręciły śrubę serwując widzom kilka emocjonujących sekwencji bitewnych. Niestety nie uchroniło to widowiska przed krytyką ze strony odbiorców. Mimo wszystko po emisji trzeciego sezonu Mandalorianina zamówiono kolejny. Pytanie tylko po co?

Prawdziwym powiewem świeżości (a dla niektórych szokującym wręcz odkryciem) była również ścieżka dźwiękowa towarzysząca pierwszym odcinkom Mandalorianina. Orkiestrowo elektroniczny zestaw z symfoniką, której bliżej do Contiego niż Williamsa, znalazł tyle samo zwolenników, co przeciwników. Odpowiedzialny za ten stan rzeczy Ludwig Göransson bynajmniej nie rozminął się z filmową treścią. Jego muzyka całkiem nieźle odnalazła się w tym specyficznym świecie Din Djarina oraz jego ludu. I kiedy wszystko wskazywało, że trzecia odsłona serii również zostanie zilustrowana przez Szweda, dotarła do nas informacja, że projekt przejęty został przez współpracownika Göranssona, Josepha Shirleya. Wielu fanów obawiało się że skoro dojdzie do rotacji na stanowisku kompozytorskim, to zmieni się również styl oraz baza tematyczna. Nic bardziej mylnego. Shirley towarzyszył Göranssonowi w jego pracach już od wielu lat, a Mandalorianin był jednym z tych projektów, w których Shirley działał nie tylko na płaszczyźnie aranżacyjnej. Zajmował się również tworzeniem muzyki dodatkowej. Można więc było spać spokojnie.

I faktycznie już pierwsze odcinki udowodniły, że o jakiekolwiek rewolucje nie trzeba było się martwić. Shirley poszedł dokładnie tymi samym ścieżkami, co jego poprzednik, a ewentualne kwestie zmiany w zakresie podejmowanej stylistyki można było tłumaczyć okolicznościami oraz miejscami w jakich rozgrywa się akcja trzeciego sezonu. Temat przewodni został jednak ten sam jako i rozdarcie pomiędzy współczesną elektroniką, a patetyczną symfoniką kojarzoną ze sportowymi ścieżkami Contiego. Niemniej zabrakło w tym wszystkim czegoś, co było niejako wizytówką twórczości Ludwiga Göranssona – kreatywności.

Nie można oprzeć się wrażeniu, że Shirley tylko odtwarza przyjęte i sprawdzone metody, dając od siebie niewiele. Owszem, podejmuje pewne kroki, aby urozmaicić paletę tematyczną. I tak oto swoją wizytówkę otrzymują piraci atakujący Nevarro pod wodzą Gorian Sharda. Można też mówić o nowej melodii skojarzonej z ludem Mandalorian pod wodzą Bo-Katan. Do tego wymienić należy również kilka quasi-źródłowych kawałków pojawiających się w skojarzeniu z miejscami toczącej się akcji, m.in. Courscant. Nie są to jednak zmiany na tyle wyraźne i znaczące, aby stawiały oprawy muzyczne do dwóch wcześniejszych sezonów w mniej korzystnym świetle. Można wręcz stwierdzić, że ten trzeci prezentuje się nieco słabiej, bo i niewiele w nim się dzieje zaskakującego pod względem muzycznym. Gdyby nie dwie świetnie zrealizowane sekwencje bitewne, gdzie muzyka odegrała znaczącą rolę, moglibyśmy przejść obok tej ilustracji zupełnie obojętnie, co w przypadku gwiezdnowojennego świata mogłoby się wydawać wręcz niewyobrażalne. A jednak.

Zanim jeszcze wybrzmiała pierwsza nuta w pierwszym odcinku trzeciego sezonu, można było przypuszczać, że śladem wcześniejszych produkcji Lucasfilmu dla platformy Disney+, także i tym razem otrzymamy obszerny soundtrack podzielony na dwa wolumeny. Dwie godziny muzyki z tej ośmioodcinkowej serii wydawało się przesadnym posunięciem, zwłaszcza że pierwsza połowa sezonu nie grzeszyła dynamiką i wartą uwagi akcją. I taki też zestaw średnio angażujących fragmentów otrzymaliśmy w pierwszym wolumenie soundtracku. Dopiero drugi album otworzył się na to, co w gwiezdnowojennym uniwersum kochamy najbardziej. Na trzymającą w napięciu akcję, kosmiczne bitwy i solowe pojedynki, które postawiły kompozytora przed koniecznością sięgnięcia po bardziej rozbudowane środki. Nie zawsze jest to orkiestra w najczystszej postaci, czego dowodem może być utwór ilustrujący potyczkę nad Nevarro. Największą uwagę skupia jednak na sobie finalna konfrontacja z Gideonem i jego armią. Bynajmniej nie z powodu wspaniałości muzyki czy jej przebojowości w oderwaniu od filmowego kontekstu. Nie umkną naszej uwadze partie chóralne brzmiące jak parodia Battle of the Heroes Johna Williamsa. Abstrahując od fatalnego wyczucia w gospodarowaniu tym środkiem muzycznego wyrazu oraz miałkiej treści, na osobną krytykę zasługuje również miks przypominający doklejanie nowego elementu do gotowego już mastera. Nie do końca rozumiem co kompozytor chciał osiągnąć tym zabiegiem. Bo o ile w samym filmie ma to prawo umknąć w natłoku innych efektów dźwiękowych, to już na albumie wywołuje w najlepszym przypadku mieszane uczucia.

Ale i tak najbardziej zmieszani możemy się poczuć po obejrzeniu trzeciego sezonu Mandalorianina. Sezonu niepotrzebnego i w żaden sposób nie posuwającego akcji do przodu. Spektakularne marnowanie potencjału stało się jakby znakiem rozpoznawczym Lucasfilmu dlatego niespecjalnie powinno dziwić to, co dzieje się z Mandalorianinem – także od strony muzycznej. Niewiele oczekuję od kolejnych zapowiedzianych już serii. Chyba że projekt trafi na ręce kogoś, kto dostrzeże potencjał gwiezdnowojennego uniwersum i stojącego za nim bogactwa tematyczno-stylistycznego. Póki jednak całym tym przedsięwzięciem trzęsie Jon Favreau z ramienia Kathleen Kennedy, to nie ma co liczyć na znaczące zmiany. Niestety.

Najnowsze recenzje

Komentarze