Niemal tradycją się już stało, że Joe Hisaishi mniej więcej raz do roku odświeża którąś ze swoich kultowych ścieżek dźwiękowych i przenosi ją na sale koncertowe w formie swoistego poematu symfonicznego. W ostatnich latach takiego opracowania doczekała się muzyka z Nausicii z Doliny Wiatru, Laputy: podniebnego zamku, Zrywa się wiatr oraz Księżniczki Kaguyi. W 2018 roku przyszedł czas na Spirited Away, które rok później pojawiło się pod postacią prawie półgodzinnej suity na albumie Spirited Away Suite. Wydawnictwo uzupełniły cztery utwory: jeden filmowy i trzy niefilmowe. Całość i tym razem została nagrana przez New Japan Philharmonic World Dream Orchestra pod batutą samego kompozytora.
Należy zauważyć, że choć soundtrack ze Spirited Away należy do najlepszych w dyskografii Japończyka, a sam film, na potrzeby którego powstał, jest bez dwóch zdań najsłynniejszym, nad którym pracował, to materiał z niego pochodzący stosunkowo rzadko trafiał na albumy studyjne czy koncerty. Maestro na przestrzeni lat wracał głównie do tematu głównego z One Summer’s Day, rzadziej do Reprise. W przypadku jednej trasy koncertowej do programu zostało jeszcze włączone A Dragon Boy i The Sixth Station. I tyle. Co ma wisieć, nie utonie, i na potrzeby omawianego poematu symfonicznego Hisaishi przypomniał łącznie 10 kompozycji z filmu Miyazakiego.
Jak prezentuje się ten materiał? Wiele fragmentów brzmi bardzo podobnie do swoich soundtrackowych odpowiedników. Często napotkamy kosmetyczne zmiany, wynikające z nieco innego brzmienia orkiestry i drobnych różnic interpretacyjnych. Wyzbyto się jednak wszystkich elementów elektronicznych i etnicznych, dostosowując tym samym wyselekcjonowane utwory do możliwości New Japan Philharmonic World Dream Orchestra i potrzeb koncertowego audytorium. Hisaishi podchodzi z większym pietyzmem do partii fortepianu, które brzmią bardzo czule i zmysłowo, zwłaszcza w aranżacji tematu głównego i Sixth Station. Z drugiej strony, w przypadku One Summer’s Day bardziej jaskrawa barwa tego instrumentu w oryginalnym nagraniu zdaje się brzmieć bardziej naturalnie na tle faktury orkiestry, tym samym nie uzurpując sobie całej uwagi odbiorcy. Podobnie jak w przypadku poprzednich opracowań dzieł Hisaishiego, także i tutaj najsoczyściej brzmi sekcja dęta.
Najwięcej zainteresowania może budzić reinterpretacja utworów w oryginale wykorzystujących elementy elektroniczne i etniczne. Suita ze Spirited Away wszak nie mogłaby się obejść bez wybornego tematu z Procession of the Spirits, będącego ilustracją przybycia japońskich bogów do łaźni obsługiwanej przez główną bohaterkę. Przyznam się szczerze, że miałem obawy co do tego, jak wybrzmi ta kompozycja. Hisaishi w końcu nie miał do dyspozycji orientalnego instrumentarium, tworzącego niemal cały koloryt tego motywu. Ze względu na aranżacyjne ograniczenia, nowe nagranie nie ma w sobie tyle bezkompromisowości, niemniej cechuje się podobną energią i wigorem. Rozpisanie rzeczonego tematu na sekcję dętą wypadło bardzo satysfakcjonująco.
Podsumowując, ten prawie półgodzinny utwór nie będzie tym, czym jest oryginalna ścieżka dźwiękowa, niemniej stanowi na pewno klawy substytut i dodatek do niej zarazem. Można co prawda narzekać, że Hisaishi nie wepchnął do suity jeszcze materiału Yubaby, rzecznego bóstwa, czy humorystycznego motywu z It’s Hard Work, ale w końcu nie można mieć wszystkiego. Tymczasem na koncertowe opracowanie czeka jeszcze wiele wybornych partytur Japończyka, z Księżniczką Mononoke na czele.
Drugą część albumu otwiera skomponowany w tym samym czasie, co Spirited Away, temat główny z Tomcia Palucha, francuskiej przygodówki. Pod względem strukturalnym jest to w zasadzie hybryda. Utwór rozpoczyna się od Main Theme, po czym, w połowie drugiej minuty, przechodzi w orkiestrową aranżację La Lune Brille pour Toi, piosenki promującej film Oliviera Dahana. Do drugiej części nie mam szczególnych zastrzeżeń, niemniej w przypadku pierwszej zdecydowanie bardziej sobie cenię oryginalne nagranie. Po pierwsze, w wersji soundtrackowej temat główny pojawia się w większą gracją, zdaje się jakby wynurzać z mglistej faktury orkiestry. Jego wejście w niniejszym nagraniu jest natomiast nieco zbyt gwałtowne. Gorzej wypada też samo zaintonowanie tematu głównego przez sekcję smyczkową. Paryska orkiestra z oryginału lepiej wyczuła potrzeby tej melodii, nadając jej dużo europejskiej wrażliwości.
W dalszej części albumu mamy dwa utwory niefilmowe, obydwa w mniejszym lub większym stopniu nawiązujące do minimalizmu. Da-Ma-Shi-E to utwór napisany w 1985 roku i w kolejnych latach wielokrotnie aranżowany przez samego kompozytora. Niniejsza kompozycja jest niemal identyczna z wersją, którą możemy znaleźć na kilka lat wcześniejszym Minima Rhythm. Barwa orkiestry jest jednak głębsza, a tempo nieco żwawsze, na czym zyskał hipnotyczny charakter tego kawałka. Encoutner to z kolei fragment niedocenianej płyty Vermeer and Escher i zarazem pierwsza część String Quartet no. 1 Hisaishiego. Bardzo lubię oryginał ze względu na kameralne połączenie fortepianu i kwartetu smyczkowego. Tutaj Japończyk sięga jednak po pełną orkiestrę smyczkową, modeluje niektóre frazy (mocno wzorując się na wersji tego utworu z Minima Rhythm II) i zagęszcza brzmienie. Ostatecznie powstała ciekawa kompozycja utrzymana w typowym dla współczesnych dzieł koncertowych Japończyka nurcie postminimalizmu.
Album wieńczy World Dreams z 2004 roku, pierwszy utwór Hisaishiego napisany specjalnie dla New Japan Philharmonic World Dream Orchestra. Kompozycja przyjmuje kształt pewnego rodzaju hymnu zbudowanego na chwytliwej i pompatycznej melodii. Aranżacja jest prosta, bez nadmiaru ozdobników, niemniej jej przebojowy wydźwięk efektownie zamyka krążek. Podniosły nastrój oraz niektóre rozwiązania nasuwają na myśl holstowskiego Jowisza.
Dla niektórych odbiorców mankamentem będzie pewnie to, że na opisywanym wydawnictwie nie znajdziemy żadnej nowej kompozycji. Jakkolwiek wsłuchiwanie się w to, jak Joe Hisaishi reinterpretuje swoje kompozycje, będzie stanowić z pewnością niemałą gratkę dla jego fanów. Czekam na kolejne tego typu albumy.