Pajęcza głowa (w oryginale Spiderhead), to supernowoczesny zakład karny, gdzie pojęcie izolacji praktycznie nie istnieje. To ośrodek penitencjarny bez cel, specyficznych uniformów oraz stojących pod bronią strażników. Zarządzana przez ekscentrycznego naukowca, Steve’a Abnestiego, placówka, to również unikalna szansa dla samych osadzonych na skrócenie ich wyroków. Warunek jest jeden. Muszą oni wyrazić zgodę na wzięcie udziału w eksperymencie medycznym, pozwalając testować na sobie działanie różnego rodzaju psychodelików. W pewnym momencie eksperymenty Abnestiego zaczynają wymykać się spod kontroli, a bohaterowie stają przed dylematem czy kontynuować udział w projekcie, czy też zrobić wszystko, by zachować resztkę człowieczeństwa.
Film Josepha Kosinskiego skupia się na postaci Jaffa oraz jego relacji z inną skazaną, Lizzie. I o ile właśnie ta dynamika relacji między bohaterami jest w widowisku Netflixa stosunkowo mocną stroną, to trudno to samo powiedzieć o sposobie prowadzenia narracji. Nie można nie odnieść wrażenia, że w montażu panuje lekki chaos, a twórcy sami do końca nie wiedzieli co chcą osiągnąć sięgając po tak trudny temat. Z jednej strony nie brakuje tu bowiem lekkich, humorystycznych wstawek. Z drugiej podejmowane w tym obrazie wątki przemocy, straty i radzenia sobie z tym wszystkim, zasługiwały na dłuższą chwilę zatrzymania. Efektem tego jest średnio absorbujący film, który wpisuje się w równie przeciętną klasę produkcji serwowanych nam przez wspomniany wcześniej serwis streamingowy.
Tym, co szczególnie zwróciło moją uwagę w kontekście Pajęczej głowy była to muzyka. Nie dlatego, że w filmie Kosinskiego zaprezentowała się ona nadzwyczaj dobrze. A już na pewno nie dlatego, że jej autor – Joseph Trapanese – zalicza się do najbardziej pretensjonalnych twórców Hollywood. Prawdę powiedziawszy, gdybym nie miał wcześniej do czynienia z albumem soundtrackowym opublikowanym w dniu premiery filmu, to prawdopodobnie w ogóle nie zwróciłbym uwagi na muzykę. Czemu? Otóż całkiem spora przestrzeń w tym obrazie zarezerwowana została dla różnego rodzaju piosenek, które wybrzmiewają w scenach podróży lub w kontekście Lizzie. Pierwszy akt widowiska jest wręcz wypełniony szlagierami i klasykami muzyki popularnej, wypychając z kręgu zainteresowania tę ilustracyjną. Rola takowej zyskuje dopiero na dalszym etapie opowiadanej historii, kiedy przybliżona nam zostaje natura więziennego eksperymentu. I to, w jaki sposób owa ilustracja zaczyna wpływać zarówno na dynamikę, jak i sferę emocjonalną Pajęczej głowy warte jest większej uwagi.
Ścieżka dźwiękowa nie zamyka się w kręgu jednakowych, monotonnych brzmień. W jednej chwili potrafi zauroczyć pięknymi, minimalistycznymi formami tworzonymi na kwartety smyczkowe i spreparowane wokale, by w innym miejscu uderzyć szorstkim, dronowym dźwiękiem. Nie ma w tym ni krzty przypadku. Za to mnóstwo inspiracji twórczością takich tuż jak Johannsson czy Glass.