Lorne Balfe

Silent Night

(2021)
Silent Night - okładka
Tomek Goska | 24-12-2021 r.

Nazwa tego filmu, a już na pewno plakat, pod którym się on promuje może wyprowadzić na manowce. Reżyserski debiut Camille Griffin zatytułowany Silent Night, to jeden z przykładów tych nieoczywistych filmów, które pewne okoliczności i wątki traktują jako wymówkę do odpowiedzenia na głębsze pytania – co by było, gdybyśmy jako ludzkość stanęli przed obliczem zagłady. W obrazie Griffin jest to wszystko przerysowane do granic możliwości, ale rozgrzeszeniem takiego stanu rzeczy wydaje się komediowy ton w jakim zamknięta została produkcja. Mamy więc sielankowy obraz rodziny, która na świąteczną kolację zaprasza grupkę swoich przyjaciół. Przepiękna wiejska sceneria oraz dająca się odczuć, ciepła atmosfera świąteczna w niczym nie zwiastują tego, co miałoby się później wydarzyć. Ale autorka filmu nie trzyma widza długo w niepewności. Mgliście zarysowana wizja apokaliptycznego końca stanowi punkt wyjścia do czynu, jaki mają po tym przyjęciu dokonać jego uczestnicy. Bezbolesne pożegnanie się z tym światem nie podoba się jednak kilku uczestnikom tego wydarzenia – w tym najmłodszemu synowi gospodarzy. Co z tego wyniknie? Raczej nie trudno się domyśleć, bo film Camille Griffin do najbardziej błyskotliwych nie należy. Odwdzięcza się jednak wspaniałym aktorstwem oraz… zaskakująco dobrze sprawującą się w nim muzyką.



Do stworzenia ścieżki dźwiękowej zaangażowany został Lorne Balfe. Szkocki kompozytor zaliczył w roku 2021 bodajże najlepszy okres w swojej hollywoodzkiej karierze, a ten niszowy, niepozorny projekt tylko utwierdza w tym przekonaniu. Recepta na sukces muzycznej warstwy Sileni Night ukryta została w dwutorowym przekazie. Z jednej strony bombardowani jesteśmy bowiem serią tradycyjnych, okołobożonarodzeniowych piosenek, które niewątpliwie budują tutaj ciepłą, sielankową wręcz atmosferę. Można napisać, że idealnie zgrywają się one z obrazem, tworząc typowy dla kina familijnego przekaz. Ta swoista gra pozorów dosyć szybko traci swoją wiarygodność, kiedy na jaw wychodzą okoliczności tego świątecznego spotkania. I to jest właśnie przestrzeń, w która ze swoją muzyką wkracza Lorne Balfe. Jednakże nie czyni tego w typowym hollywoodzkim stylu z całym zapleczem oczywistych rozwiązań ilustracyjnych charakterystycznych dla kina grozy, czy dramatu. Tytuł filmu oraz świąteczna sceneria, w jakiej rozgrywa się akcja stały się niejako zobowiązaniem i punktem wyjścia do stworzenia stonowanej, ujmującej swą prostotą ilustracji. Żadnym zaskoczeniem nie jest fakt, że kompozytor sięga po motyw tradycyjnej kolędy Cicha noc i zestawia ją z wątkiem spokojnej bezbolesnej śmierci, jaką wybierają bohaterowie obrazu.


Paradoksalnie jednak to nie wokół niej budowana jest warstwa melodyczna. Na potrzeby Sileni Night Lorne Balfe stworzył osobny temat, który na wielu płaszczyznach, a nade wszystko w nastroju, zbieżny jest ze wspomnianą wyżej kolędą. Zaskakujące jest natomiast to, w jaki sposób jest on aranżowany na przestrzeni całej partytury. Choć nie brakuje tu adekwatnych do scenerii, pięknych, chóralnych fraz i typowego dla szkockiego kompozytora sposobu budowania progresji akordów, warto zwrócić uwagę na „liturgiczny” ton w jakim zamknięto część z tych utworów. W kontekście scen, kiedy bohaterowie dyskutują o nadchodzącym końcu można odnieść wrażenie, że Balfe wyprawia im ostatnie pożegnanie jeszcze za życia. Poniekąd ma do tego prawo, ponieważ ostatni akt opowieści nie pozostawi na to większej przestrzeni. Mimo odarcia filmu z duchowego i moralnego aspektu czynu, jaki ma się za chwilę dokonać, to właśnie muzyka wydaje się być takim sumieniem i nośnikiem skrywanych za fasadą pięknych obrazków, emocji. Nie dziwne więc, że próbuje ona balansować pomiędzy kościelnymi brzmieniami organowymi, a hollywoodzkimi sposobami radzenia sobie z tematyką wiary, czego przykładem są nawiązania do tworzonej wraz z Hansem Zimmerem Biblii. Nawiązań i inspiracji jest tu zresztą co nie miara, dlatego też jakiekolwiek próby doszukiwania się czegoś odkrywczego są bezsensowne. Siłą pociągową tej kompozycji jest melancholijny nastrój, który ma prawo udzielić się podczas seansu. Skrzętnie budowana atmosfera znajduje swoje ujście w podniosłym, choć niekoniecznie radosnym aranżu „Cichej Nocy” jakim kończymy przygodę z obrazem Camille Griffin. Pierwsze co przychodzi wówczas do głowy miłośnikowi muzyki filmowej, to chęć zmierzenia się z tym materiałem bez wizualnego kontekstu.



Dzięki staraniom kompozytora oraz wydawców z Lakeshore Records jest to możliwe. Na rynku ukazał się bowiem stosowny soundtrack zawierający 37-minutową selekcję materiału stworzonego na potrzeby Silent Night. Pozornie krótki album może się jednak dać we znaki tym, którzy po tego typu projekcie oczekiwaliby bardziej zdecydowanych brzmień. Stonowana, zamknięta w smyczkowym instrumentarium, ścieżka dźwiękowa, bardzo rzadko pozwala sobie na większą wykonawczą wylewność. I takowej oczekiwać możemy głównie w kontekście aranżowanych kolęd lub ubieranego w liturgiczne szaty, tematu głównego. Takowy otrzymujemy w przepięknym Indue Festa Vestis oraz przypominającym nieco twórczość Armanda Amara, Prepare for Our Own End. Pewnego uroku nie mogę również odmówić budowanym w zimmerowskim stylu, elegijnym utworom, jak Goodbye, My Darling Girl. Ale największe wrażenie pozostawia po sobie podniosły aranż Cichej Nocy słyszany w kończącym albumową tracklistę, All is Calm.



Skłamałbym pisząc, że słuchanie tego albumu bez filmowego kontekstu będzie doświadczeniem równie przyjemnym, co podziwianie, jak to wszystko działa w obrazie. Poza kilkoma wyjątkami zawarta tu muzyka może się jawić jako kolejny, wyprany z tożsamości, choć rzetelnie skonstruowany soundtrack do filmu o charakterze religijnym. W kontekście ostatnich dokonań Lorne Balfe jest to natomiast kolejne potwierdzenie niezłej kondycji twórczej. Oby tak dalej…

Najnowsze recenzje

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.