Blendowanie gatunków zatacza we współczesnym kinie coraz szersze kręgi. Spośród wielu mniej lub bardziej udanych pomysłów, zawsze ceniłem sobie tworzenie hybryd na pograniczu filmu wojennego i grozy. Realizm zderzający się z absurdem? Czemu nie! Najnowsza tego typu produkcja zatytułowana Obcy pasażer (Shadow in the Cloud) jest idealnym przykładem. Filmem, który fabułę traktuje tylko jako pewnego rodzaju wymówkę, aby zanurzyć widza w nieustannym napięciu i krwawej akcji. A że po drodze jawnie naigrywa się z jakiejkolwiek logiki postępowania i praw fizyki? Kogo to obchodzi, skoro w centrum wydarzeń jest świetnie sprawdzająca się w swojej roli, Chloë Grace Moretz. W każdym razie spędzone przy tym obrazie półtorej godziny, to czysta rozrywka. Tylko (a może aż) tyle.
Wydawać by się mogło, że takie widowisko osadzone w realiach II wojny światowej dosłownie krzyczeć będzie o stworzoną w klasycznym duchu, oprawę muzyczną. Nic bardziej mylnego. Przygody Maude Garrett rozgrywające się na pokładzie nowozelandzkiego bombowca do typowo wojennych nie należą. Choć w centrum uwagi jest bohaterka i jej misja, to jednak elementem odrywającym tę historię od rzeczywistości jest terroryzujący załogę, pojawiający się znikąd, tajemniczy stwór,. Dorzucenie do tego wszystkiego szczypty grozy pozwoliło na zabawę różnego rodzaju brzmieniami. Tym bardziej, że mimo klaustrofobicznego wrażenia film autorstwa Roseanne Liang posiada wiele dynamicznie, teledyskowo wręcz, zmontowanych scen. Wszystko to sprawiło, że najbardziej adekwatną paletą wykonawczą okazała się elektronika będąca połączeniem analogowych syntezatorów rodem z lat 80. ze współczesnymi standardami produkcyjnymi. Komu przypadła rola zrealizowania tego projektu?
Nowozelandzkiemu kompozytorowi, o którego istnieniu tak naprawdę dowiedziałem się przy okazji oglądania Obcego pasażera. Mahuia Bridgman-Cooper nie ma na koncie zbyt wielu ścieżek dźwiękowych do filmów pełnometrażowych. Parający się do tej pory rzemiosłem telewizyjnym oraz produkcją muzyki do reklam Mahuia obrazem Roseanne Liang tak na dobrą sprawę zaliczył swój debiut na rynku międzynarodowym. Trzeba przyznać, że udany, bo ścieżka dźwiękowa jaką stworzył na potrzeby Obcego pasażera spełnia swoje ilustratorskie powinności. Nie tylko w zakresie dynamizowania akcji za pomocą skocznych bitów z nurtu synthwave. Ścieżka dźwiękowa Bridgmana-Coopera to przede wszystkim nieustanne budowanie i podtrzymywanie napięcia. Muzyka rzadko kiedy rozstaje się z obrazem, a jeżeli już to czyni, to by tylko dodatkowo podsycić atmosferę zagrożenia. Nawet dialogi, którymi stoi pierwsza połowa widowiska zanurzone są w ambientowym tle z przebijającymi się pulsującymi arpeggiami. Nie jest to nic na tyle angażującego, aby skupić jakąkolwiek część uwagi odbiorcy. Aczkolwiek trzeba przyznać, że w asyście skąpanych w mroku zdjęć, sprawuje się należycie. Mimo wszystko najbardziej charakterystyczne i odpowiednio wyeksponowane są sekwencje akcji, których w Obcym pasażerze jest całkiem sporo.
Dlatego też niezwykle kuszącą wydaje się opcja sięgnięcia po soundtrack wydany nakładem Endeavor Content. Jeżeli jednak nastawimy się na trzy kwadranse przebojowego grania, to możemy wyjść z tego doświadczenia lekko pokiereszowani. Owszem, nie brakuje tu chwytliwych melodii budowanych wokół tematu przewodniego filmu Liang. Jednakże całość albumu jest raczej mieszanką synthwave’owych motywów z bardzo eksperymentalną elektroniką ukierunkowaną na genrowanie napięcia i grozy. Nie brakuje w tym wszystkim ciekawego zestawiania barw i brzmień oraz interesujących, czasami dosyć nowatorskich, zabiegów postprodukcyjnych. Jeżeli więc nie na melodyce, to na kwestiach technicznych można tu spokojnie „zawiesić ucho” delektując się tą wybuchową mieszanką. A zwieńczeniem tej podróży będzie sześciominutowy, skoczny kawałek, który podsumowywał potencjał tej pracy podczas wyświetlania napisów końcowych.
Moda na analogi i elektroniczne brzmienia z lat 80. zdaje się nie mieć końca. Również kreatywność twórców, którzy z doskonale znanych narzędzi ciągle potrafią wykrzesać intrygujące utwory. I cieszy fakt, że patent na tworzenie takowych nie mają tylko rozpoznawalne nazwiska, ale i osoby, które dopiero próbują swoich sił na rynku międzynarodowym. Oby kolejne projekty okazały się równie inspirujące dla młodego twórcy, co ten.