Nie ma wątpliwości, że Seksmisja jest jednym z największych klasyków polskiej kinematografii. Ale czy muzyka do tego filmu również?
Chyba każdy miłośnik polskiego kina potrafi przywołać z pamięci kultowe cytaty z tej komedii Juliusza Machulskiego. Swojego czasu Seksmisja podbiła serca widzów przyciągając przed duże ekrany prawie 12 milionów widzów. Fascynuje zresztą po dzień dzisiejszy, przekonując do siebie także te młodsze pokolenie, dla którego przedmiot filmowej satyry – komunistyczna dyktatura –znany był tylko z podręczników do historii. W wielu kwestiach obraz ten pozostaje ciągle aktualny, ale zwariowane perypetie Maksa i Albercika, to przede wszystkim rozrywka w starym dobry stylu. A na sukces ten produkcji składa się wiele czynników. Nie tylko tych wizualnych…
Jednym z elementów nadających swoistego smaku tej futurystycznej, dystopicznej wizji, była oprawa muzyczna stworzona przez Henryka Kuźniaka. Kompozytor ten po raz trzeci miał okazję tworzyć dla Machulskiego (wcześniej Bezpośrednie połączenie i Vabank), ale po raz pierwszy nad projektem, który wymagał od niego dosyć nietypowego podejścia do ilustracji. O ile dał się zatem poznać wcześniej jako świetny tematyk rozumiejący zarówno orkiestrową, jak i jazzową stylistykę, to w przypadku Seksmisji oddał się bardziej eksperymentalnym formom. Ten na wpół sound-designerski soundtrack, to efekt pracy w Studiu Eksperymentalnym Polskiego Radia – zabawy z przetwarzaniem organicznego, jak i elektronicznego dźwięku. Efekt końcowy w przełożeniu na filmową funkcjonalność doskonale znamy. Niepokojące dźwięki postapokaliptycznej rzeczywistości tworzą swoisty kontrapunkt do serii absurdów z jakimi spotykają się główni bohaterowie. Natomiast sceny o bardziej emocjonalnym zabarwieniu stoją już pod znakiem żywych, nieprzetworzonych instrumentów orkiestrowych. Ten dysonans wyrastający pomiędzy podejmowanymi przez Kuźniaka formami z jednej strony fascynuje szeroką wyobraźnią twórcy, ale i przytłacza ilością wprowadzonych pomysłów.
Pewnego rodzaju przytłoczenie treścią może również poczuć słuchacz mierzący się z prawie kompletną ścieżką dźwiękową do Seksmisji wydaną w roku 2024 przez GAD Records. Pierwotnie selekcje z tej oprawy opublikowano jeszcze w roku 1998 na jednym krążku z fragmentami ilustracji do Vabank, ale dopiero dwie i pół dekady później sięgnięto po oryginalne nagrania zarchiwizowane przez kompozytora. Co prawda zabrakło tam dwóch kilkudziesięciosekundowych utworów, ale nie powinno to jakkolwiek smucić odbiorców. Fragmenty te stanowiły kolejną porcję elektronicznych eksperymentów. Niespełna 35-minutowe doświadczenie soundtrackowe i tak dosyć mocno wystawia na próbę cierpliwość odbiorcy.
Zaczyna się całkiem niepozornie, bo od rytmicznego, choć skąpanego w szorstkiej elektronice Lotniska. Podobne założenia prezentuje trzeci utwór zatytułowany Wojna Światów. Znajdująca się między nimi Hibernacja, to już typowy eksperyment dźwiękowy, a to dopiero początek naszej przygody. Ta półgodzinna wyprawa miotać nas będzie nie tylko pomiędzy skrajnie różnymi barwami dźwiękowymi, ale i stylistycznymi. Nie zabraknie bowiem ujmujących, smyczkowych melodii, ale i marszowych, militarystycznych fragmentów. A między tym wszystkim zastaniemy również jazzujące i swingujące utwory… Iście wybuchowa mieszanka, która choć w filmie robi swoje, to już na płycie nie do końca ma prawo przekonać.
Odświeżona wersja soundtracku do Seksmisji, to kolejne ważne wydanie wpisujące się w nieocenioną dla polskiej kultury działalność GAD Records. Z wielkim entuzjazmem sięgałem po tę muzykę, ale doświadczenie albumowe skutecznie przypomniało, że dzieło Kuźniaka ma swoją moc sprawczą głównie w połączeniu z obrazem. Na krążku może się wydać tylko ciekawostką, po którą od czasu do czasu można sięgnąć.