Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Brian Tyler, Sven Faulconer

Scream VI (Krzyk VI)

(2023)
4,3
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 18-03-2023 r.

Filmy z gatunku grozy to w przytłaczającej większości maszynki do mielenia pieniędzy. Tworzone za kilka mln $ przynoszą zazwyczaj kilkukrotnie większe zyski. A jeżeli na dodatek są częścią jakiejś większej franczyzy, to zarobek wydaje się tym pewniejszy. I taką serią jest właśnie Krzyk zainicjowany przez Wesa Cravena w 1996 roku. W zeszłym roku postpandemiczny świat filmowy żył piątą odsłoną tego kultowego slashera. Zwieńczona komercyjnym sukcesem pchnęła producentów do decyzji, aby kuć żelazo póki gorące.

Akcja nowego filmu przeniosła się z niechlubnego miasteczka Woodsboro na przedmieścia Nowego Jorku. Siostry Tara i Sam wraz ze swoimi przyjaciółmi podejmują studia na Uniwersytecie Blackmore. Ale mimo prób odizolowania się od traumatycznej przeszłości, w ich życiu znów pojawia się postać Ghostface’a. Nowy zabójca przysięga zemstę na Sam Carpenter, uznając ją winną masakry sprzed roku. Zatem przez programowe dwie godziny trwania filmu jesteśmy świadkami krwawego pościgu, gdzie trup ściele się gęsto, a co chwile zaskakiwani jesteśmy zwrotami akcji. O ile więc taka formuła sprawdzała się we wcześniejszych filmach, to podążanie za utartymi schematami po raz szósty nie robi już wrażenia na potencjalnym odbiorcy. Próba rozwalania czwartej ściany rozmyślaniami bohaterów nad tym, że są uczestnikami jakiejś większej franszyzy również wypada tu mizernie. Można odnieść wrażenie, że każdy element tego krwawego widowiska odmierzony został od linijki i bez autentycznego pomysłu na rozwój serii. A szkoda, bo sam fakt zmiany miejsca dziejącej się akcji dawał potencjalnie wiele możliwości.

Do stworzenia ścieżki dźwiękowej zaangażowany został Brian Tyler. Przypomnijmy, że to właśnie jemu przypadła rola tworzenia muzyki do poprzedniej odsłony serii. Przejmując franczyzę po dotychczasowym jej kompozytorze (Marco Beltramim) niespecjalnie próbował wchodzić w buty swojego poprzednika. W sumie nie było takiej potrzeby, skoro prace Beltramiego opierały się głównie na budowaniu grozy i dynamizowaniu akcji. O klarownej tematyce nie było większej mowy, a orkiestrowe formy wyrazu same w sobie wydawały się najbardziej optymalnym fundamentem, na bazie którego należało budować tego typu ilustrację. Tyler do tego wszystkiego dorzucił natomiast motyw przewodni ściśle związany z elementem grozy. Siedmionutowy temat jakby żywcem wyrwany z czwartej części Obcego, był co prawda obecny w Krzyku z 2022 roku, ale na bardziej uniwersalne zastosowanie musiał poczekać do części kolejnej. Tym razem sygnowanej już nie tylko nazwiskiem Tylera.

Amerykański kompozytor przyjął ten projekt rzutem na taśmę – prawdopodobnie przez wzgląd na dobrą historię współpracy ze stojącymi za kamerą Mattem Bettinelli-Olpinem oraz Tylerem Gillettem. W praktyce realizację większości pracy pozostawił innemu kompozytorowi, Svenowi Faulconerowi. Skąd takie przypuszczenia? Jeżeli weźmiemy pod uwagę ilość podejmowanych w tym czasie projektów, to wnioski nasuwają się same. Oczywiście główne zasługi jak i krytykę należałoby w dalszym ciągu kierować pod adresem flagowego kompozytora. Jak zatem prezentuje się ta praca w zderzeniu z obrazem?

Trzeba przyznać, że Tyler wie, jak w filmie zbudować napięcie i rozbudować je do trzymającej na skraju fotela, muzycznej akcji. Zresztą, od początków kariery Amerykanina to właśnie kino grozy odznaczało się najciekawszymi rozwiązaniami w dziedzinie instrumentacji. Najnowsza odsłona Krzyku wiele w tym podejściu nie zmienia. Film skąpany jest w mrocznych, smyczkowych teksturach i dysonującej akcji przyklejonej do fragmentach pościgów i krwawych potyczek. Jedyne co wyraźnie odznacza się na tle poprzedniej odsłony serii, to zdecydowanie większy rozmach. Kompozytorzy częściej i intensywniej posiłkują się partiami chóralnymi. Znacznie częściej w obroty brany jest także wspomniany wcześniej temat. Miejscami można odnieść wrażenie, że poza nim nie ma w tej partyturze praktycznie żadnego innego elementu podtrzymującego sferę melodyczną. Jest to mylne wrażenie ponieważ od czasu do czasu daje o sobie znać również motyw przyjaźni – w filmie zepchnięty jednak na margines. Zresztą cały wątek relacji między młodymi bohaterami potraktowany został w ścieżce dźwiękowej bez przesadnego pietyzmu. Poszczególne frazy odtwarzane są tutaj niczym przepisane z podręczników schematy okraszone specyficznym stylem Tylera. I nie ma znaczenia który z kompozytorów odpowiedzialny był za poszczególny fragment. Przekaz partytury wydaje się spójny z tym, co mogliśmy usłyszeć w poprzedniej części.

Spójne jest również to, że poza obrazem tego typu granie w żaden sposób nie angażuje. Już ścieżkę dźwiękową do piątego Krzyku trapiła nuda i zbyt daleko idąca wylewność ze strony wydawców. Najnowsza odsłona pod tym względem idzie wręcz na całość publikując (prawdopodobnie) kompletną ścieżkę dźwiękową. 95-minutowy soundtrack wydany nakładem Paramount Music już nie ociera się nawet o nudę. Jest katorżniczym zestawem, przez który nie sposób przebrnąć bez przymusowych przerw. Z jednej strony dziwi mnie taka postawa kompozytorów i wydawców, którzy powinni zadbać o to, aby trafić z tą muzyką do najszerszego grona odbiorców. Z drugiej jednak strony – jak słusznie zauważył jeden z forumowiczów naszego portalu – więcej muzyki, to większa szansa na większy tantiem z ewentualnego odtworzenia / pobrania. Szkoda że obywa się to kosztem uśmiercania idei albumu soundtrackowego.

Z tego też tytułu nie polecam absolutnie nikomu sięganie po ten półtoragodzinny zestaw. Całość doświadczenia można skrócić do dwóch bardzo reprezentatywnych utworów: suity tematycznej rozpoczynającej album oraz siedmiominutowego fragmentu akcji pod tytułem Apartment Mayhem. Reszta w mniejszym lub większym stopniu opiera się na podejmowanych tu wątkach. Zresztą sama muzyka Tylera i Faulconera do najbardziej kreatywnych prac w gatunku nie należy. A kiedy weźmiemy pod uwagę kujące w uszy nawiązania tematyczne do czwartego Aliena, to może warto powiedzieć… pass. Jeżeli więc czytając tę recenzję dopadło Cię, drogi czytelniku, poczucie straconego czasu, to wiedz, że być może zaoszczędziłeś go więcej rezygnując z odsłuchiwania całego omawianego tu albumu.

Najnowsze recenzje

Komentarze