Dale Schacker

Saber Rider and the Star Sheriffs, soundtrack 1

(2004)
Saber Rider and the Star Sheriffs, soundtrack 1 - okładka
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

Sporo czasu ostatnio spędziłem na poszukiwaniu ścieżki dźwiękowej, która zasługiwała by na miano “muzycznego złomu”. Po wielomiesięcznym “researchingu”, nieprzespanych nocach, niespokojnych dniach, ot tak całkiem przypadkowo do moich rąk trafiła płytka o radosnym tytule Saber Rider and the Star Sheriffs, soundtrack 2 autorstwa nijakiego Dale Schackera. Niepozorna okładka sugerowała zwykłą przeciętność materiału, który mógłby znajdować się w środku. Nie sądziłem jednak, że muzyka ta wywołała ona we mnie takie emocje i wstrząśnie mną dogłębnie. Postanowiłem więc rozejrzeć się za “vol. 1” i tak oto w końcu posiadając obie płyty zabrałem się do recenzowania. Zacznijmy więc od początku i skupmy się na pierwszej z nich.

Saber Rider and the Star Sheriffs to serial anime, który pod koniec lat osiemdziesiątych, a dokładnie w latach 1986-89 świętował pewnego rodzaju sukcesy na zachodzie a szczegółnie w Ameryce. Niestety nie miałem sposobności zapoznania się z nim i nie będę ukrywał, że nie żałuję tego. Muzyka, tak jak z resztą i serial (z tego co da się przeczytać w informacjach dotyczących jego założeń i fabuły) jest istnym zoo klimatycznym. Charakterystyczne bernsteinowskie melodie rodem z dzikiego zachodu przemieszane z modnymi w latach osiemdziesiątych przygrywkami elektroniczymi, mizernie porywający action-score… jest tu wszystko, a zarazem nic konkretnego. Majstersztyk tandety, bo tak mógłbym nazwać ten twór, przejawia się w prostocie tematycznej, interpretacyjnej i wykonawczej. Na ogół składają się trzy główne tematy: wejściowy (Main Title), Colta (Colt Theme) i pożegnalny (Good Bye Theme). Poza nimi jest takzę jeszcze jeden, mniej znaczący motyw Ramroda, akcentujący swoją obecność w Cowboy Chase. Nie ma sensu rozdrabniać się szczegółowo nad nimi, ponieważ są przewidywalne jak polityka naszego Rządu RP i poza zalewaniem słuchacza zewsząd patosem nic ciekawego nie prezentują.

Soundtrack podzielony jest na 3 główne części: score właściwy, materiały bonusowe i remiksy. Pierwszą można jeszcze przeboleć, aczkolwiek dla niewprawionych słuchaczy zapewne będzie ona nie lada wyzwaniem. O ile Saber’s Battle Cue nadrabia prostotę melodycznością, to już taki Outrider Chase lub April Rides odpychają na starcie. Prawdziwy problem pojawia się wraz z nadejściem utworów bonusowych. Pierwszy z nich, to Kamikaze Rider (nazwa jakże adekwatna do treści). Rozpoczyna się bardzo niepozornie gitarą elektryczną i samplami elektronicznymi. Dalej wyprzedzając swoją epokę prezentuje nam schemat melodyjny kawałków biesiadnych i disco polo z początku lat 90tych.

Powiedzenie “im dalej w las, tym więcej drzew” idealnie odwzorowywuje stan rzeczy, albowiem dalsza część płyty jest już o wiele gorsza. Przykładem może być tu japońska wersja tematu głównego – Japanesse Opening Theme – Call Me, czy też jego francuski odpowiednik – Sab-Rider French Theme, które nie wiedzieć czemu ni w ząb nie pasują do siebie. Czyżby każda narodowa wersja tematu miała inny schemat muzyczny? Na to wychodzi! Równomiernie z naganą należy pochwalić kompozytora za to, że znowu wyprzedza czas serwując nam tandetne przygrywki w stylu rozchwytywanej ostatnimi czasy grupy Ozone.

Istotną rolę w tej całej papce dźwiękowej odgrywa gitara elektryczna rozlokowana na całej długości i szerokości albumu w różnorakich formach. Od prostych solówek nieudolnie imitujących Jimmiego Hendrix’a, aż po rockowe brzmienia a la intro do Power Rangers (Saber Rider Hard Rock), a nawet soft-metalowe wariacje (Melodic Metal).

Bonusowo na płycie znajdziemy ponad 11 minutowy wywiad z kompozytorem. Słuchając go dowiemy się co nieco o tej enigmatycznej na rynku muzyki filmowej postaci, o jego wcześniejszych i późniejszych pracach i o kulisach pisania muzyki do Saber Rider, którego z resztą uważa za swoje dzieło życiowe… Swoją drogą, ciekaw jestem jego innych prac.

Podstawowe pytanie po przesłuchaniu Saber Rider and the Star Sheriffs vol. 1 brzmi: jak by ona wyglądała bez bonusowych materiałów i remiksów? Z pewnością lepiej. Poziom żenady całości spadł by co najmniej o ¾, a oryginalność, której poniekąd nie można odmówić tej ścieżce, miała by duży wpływ na ocenę. Ciekawym zjawiskiem są tu wspomniane wyżej tendencje kompozytora do wyprzedzania swoich czasów nowinkami melodyjnymi. Mówiąc w skrócie: stał się on geniuszem w swojej nieudolności tworząc głęboki underground muzyki filmowej. Serdecznie polecam także zapoznanie się z volume 2 – “dziełem” na miarę, a nawet przewyższającym swoją nietypowością recenzowany volume 1.

Najnowsze recenzje

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.