Elliot Goldenthal

S.W.A.T.

(2003)
S.W.A.T. - okładka
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

S.W.A.T. (Special Weapons and Tactics) – elitarna jednostka antyterrorystyczna wyszkolona do zadań przerastających zwykłych “mundurowych”, chluba policji U.S.A…. Legendy jakie krążą wokół tej grupy częstokroć przerastają prawdę, urastając miejscami do mitu, w który pragną wierzyć pewne społeczności. Serialowy reżyser, Clark Johnson zdaje się być przesiąknięty tym mitem dogłębnie. W swojej ekranizacji popularnego w latach siedemdziesiątych serialu S.W.A.T. przedstawia on grupę ludzi-herosów, których kule zdają się nie imać, a siły do walki z coraz to nowymi przeciwnościami losu nigdy nie mają końca. Innymi słowy podsuwany jest nam pod nos kolejny film o bohaterach, których wyczyny mają chyba na celu łatanie dziury w nadszarpniętej przez ataki wrześniowe dumie amerykanów. Pomijając jednak cały patetyczny wymiar obrazu, jego mizerne dialogi i niezadowalającą grę aktorską, otrzymamy dobrze zrealizowane od strony technicznej rzemiosło, które aż błyszczy od dobrych zdjęć, dynamicznego montażu oraz nienajgorszej oprawy muzycznej.

Odpowiedzialny za nią Elliot Goldenthal to jedna z najbardziej intrygujących postaci hollywoodzkiego światka kompozytorskiego. Z partytury na partyturę udowadnia, że możliwości ma naprawdę duże, a i kreatywnością grzeszy. Chcąc posłużyć się bardziej czytelnym obrazem, porównałbym go do Howarda Shore’a. Obaj panowie bowiem słyną z zamiłowania do atonalnych dźwięków, zabawiania się muzyką i przejawiają się niebywałą oryginalnością w tym co robią. Shore miał to szczęście, że w pewnym etapie jego kariery pojawił się Władca Pierścieni przez co jego partyturami zainteresował się cały świat. Goldenthal pomimo chwilowej sławy, która rozpętała się wokół niego po otrzymaniu Oscara za Fridę, powrócił do “podziemia” kompozytorskiego, gdzie oklaski zbiera tylko przez nielicznych miłośników jego “dziwactw” muzycznych. Oni wiedzą, że poza względnie kojarzonymi przez społeczność muzyczno-filmową Gorączką, Obcym 3, Fridą… no i Final Fantasy w filmografii Amerykanina funkcjonuje jeszcze szereg, może nie tak wybitnych, ale z pewnością wartych jakiejkolwiek uwagi partytur. S.W.A.T. jest godnym reprezentantem tej grupy.

Czym zatem zainteresuje nas ta ścieżka? Przede wszystkim elektryzującą, choć tak na prawdę dosyć ciężką w odbiorze dla niewprawionego ucha muzyką akcji. Buduje ją silna sekcja dęta wspierana nieustannie przez gitary elektryczne, basowe i perkusję. Goldenthal łączy te dwa brzmienia wprowadzając pomiędzy nie sporo pozornej dysharmonii, nieładu i atonalności. Tworzy w ten sposób bardzo efektowną miksturę dźwiękową, która niczym filmowe oddziały specjalne szturmuje z wielkim impetem nasze uszy. Taka mieszanka instrumentalna nie jest jednak zabiegiem nowatorskim. Pomijając rzeszę innych kompozytorów, którzy się do niej uciekali, sam Goldenthal bawił się tym zestawem w Gorączce, choć S.W.A.T. jest pod tym względem bardziej “hardcore’owy”. Nowością są tu silne eksperymenty na dęciakach, które swoją “obłędną” grą i monumentalnymi frazami przypomną nam Final Fantasy lub Matriksy Dona Davisa. By docenić dzieło jakie popełnił Goldenthal wystarczy włączyć pierwszy utwór Bullet Frenzy. Zaczyna się dosyć prostacko, ale z minuty na minutę, prosta jak drut melodyka ustępuje miejsca coraz to bardziej zaawansowanym wariacjom instrumentalnym. Ta dziesięciominutowa suita z action-score mogła by być podręcznikiem dla takich kaszaniarzy jak Mansell (mam na myśli głównie Doom) pod tytułem: “Jak sprawnie poruszać się pomiędzy klasyczną orkiestrą, a instrumentami wyrwanymi ze współczesnej muzyki rozrywkowej”.

Tak naprawdę Bullet Frenzy w pełni zaspokoi naszą ciekawość odnośnie muzyki akcji S.W.A.T.. W dalszej części płyty action-score nie zaserwuje nam nic czego nie usłyszelibyśmy właśnie w zachwalanym przeze mnie wyżej tracku. Przerywnikiem pomiędzy kolejnymi porcjami orkiestrowo-gitarowych wariacji będą spokojne, bardzo prostackie ilustracje: Three Chords in Two Minutes i The Fascist Shuffle.

Nie tylko muzykę Goldenthala podziwiać będziemy na krążku od Varese. Znalazło się tam również kilka innych utworów mniej lub bardziej związanych z filmem. Wśród nich znajdziemy między innymi “odrestaurowany” przez Danny Sabera temat przewodni z serialu telewizyjnego, na którym (przynajmniej teoretycznie) bazowany jest film Johnsona. Usłyszymy go w S.W.A.T. 911, oraz S.W.A.T. Sticker. Na temacie tym bazowana jest również piosenka promująca film: Samuel Jackson zespołu “Hot Action Cop”. Nie będę ukrywał, że nazwa wzbudziła we mnie większe zainteresowanie od samego utworu. Być może zabawni muzycy postanowili zadedykować go jednemu z aktorów grających w obrazie…

I tu rodzi się zasadnicze pytanie: dla kogo przeznaczona jest ta płyta?

Szczerze?

Dla wąskiego grona melomanów. Nie oszukujmy się. Sporo osób wymięknie pomiędzy kolejnymi frazami zawiłych kombinacji dźwiękowych, innym po prostu może nie podejść styl kompozycji. Przyzwyczajeni do harmonicznego i składnego action-score przeżyją ciężkie chwile wyczekując końca. Oczywiście dla doszukujących się muzycznych niuansów w pojedynczych nutkach dźwiękofilów będzie to efektywnie spędzone 40 minut. To oni właśnie z odsłuchiwania S.W.A.T. czerpać będą największą przyjemność.

Najnowsze recenzje

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.