Amerykańscy filmowcy uwielbiają rozliczać swoich polityków i służby z ich postępowania. A każde dramatyczne wydarzenie rodzi wiele nie do końca przemyślanych decyzji, które są idealnym materiałem na przejmujący dramat lub trzymający w napięciu thriller. Przed kilkoma laty światem wstrząsnęła afera o tajnych placówkach CIA, gdzie przetrzymywani i torturowani byli więźniowie podejrzewani o terroryzm. I właśnie ta afera stała się inspiracją do powstania filmu Raport (The Report). Produkcja studia Amazon przedstawia historię senackiego urzędnika, Daniela Jonesa, który postawiony został przed niełatwym zadaniem. Oto bowiem ma dokładnie przeanalizować miliony dokumentów i sporządzić raport na temat tzw. „zaawansowanych technik przesłuchań” praktykowanych w tajnych placówkach CIA. Zadanie, które wydaje się syzyfową i niemożliwą do zrealizowania pracą, staje się powoli celem życia głównego bohatera. A pojawiające się w sprawie nowe fakty, zaczynają stawiać obiekt tego raportu w bardzo niekorzystnym świetle. Uwikłani w aferę robią wszystko, aby opracowywany dokument nigdy nie ujrzał światła dziennego. Cóż, zabierając się za ten film doskonale wiemy do jakiego momentu on prowadzi. Z kart historii wiemy bowiem, że tytułowy raport został opublikowany, a mleko które przy okazji się rozlało (stawianie koalicjantów Stanów Zjednoczonych – w tym Polski – w niekorzystnym świetle), dosyć szybko uprzątnięto. Obraz Scotta Burnsa ogląda się więc głównie dla świetnej kreacji Adama Drivera, który z roku na rok coraz bardziej utwierdza w przekonaniu o swoim talencie aktorskim.
Szkoda że z podobnym zachwytem nie można się wypowiadać o ścieżce dźwiękowej, jaka wybrzmiałą w tym filmie. O stworzenie muzyki został poproszony David Wingo, co po raz kolejny poszerzyło listę współpracujących z Burnsem kompozytorów. Większość jednak filmów pod którymi podpisuje się ten twórca ma jedną cechę wspólną – dosyć wycofaną w tło i najczęściej odwołującą się do syntetycznych środków wyrazu, ilustrację. Nie inaczej było i tym razem. David Wingo znany głównie z intymnych, minimalistycznych w formie i treści, ścieżek dźwiękowych, musiał podporządkować się pewnym standardom.
W udzielanych po premierze wywiadach, David Wingo podkreślał, że proces powstawania tej ilustracji trwał prawie rok, a głównym źródłem inspiracji była twórczość Cliffa Martineza. I przysłuchując się efektom końcowym można odnieść wrażenie, że kompozytor faktycznie niemalże wszedł w skórę Martineza, serwując odbiorcy bardzo oszczędną, operującą ambientem i retro-elektroniką, ścieżkę dźwiękową. Muzykę niezbyt aktywną, jeżeli weźmiemy pod uwagę jej ilość, ale i nie mającą większej ambicji na podkręcanie dramaturgicznej śruby. Kompozytor skupił się głównie na motoryce scen ukazujących pracę głównego bohatera. Również na jego wyalienowaniu i wielkiej determinacji w doprowadzeniu sprawy do końca. Sterylna, odcięta od emocjonalnej głębi ilustracja, wchodzi więc w rolę narzędzia usprawniającego montaż, a nie czynnika wspierającego narrację i dramaturgię Raportu. I tutaj można zastanawiać się czemu nie skorzystano z doświadczenia i warsztatu samego Martineza, który z przygotowaniem analogicznej ilustracji nie miałby żadnego problemu? Innym pytaniem jakie rodzi się po zakończonym seansie jest to, czy oby na pewno w dobrym kierunku determinowano działania kompozytora? Tematyka urzędniczej, mozolnej pracy wykonywanej przez Jonesa nie potrzebowała aż tak zimnej i anonimowej kompozycji. Można zastanawiać się co by było, gdyby do tego filmu ścieżkę dźwiękową stworzył ktoś taki, jak Alexandre Desplat. Drugi Autora widmo? Kto wie… No ale mamy, co mamy.
I właściwie wszystko to, co (co mamy w filmie) trafiło na album soundtrackowy wydany elektronicznie przez Lakeshore Records. 42-minutowy score rozpostarty został na ogromną liczbę utworów (37), co bez wątpienia negatywnie wpływa na płynność w odbiorze. Problemem wydaje się nie tyle sama treść muzyczna, co sposób jej prezentacji. Kawałki, których czas trwania oscyluje od kilkunastu sekund do kilku minut, to w gruncie rzeczy zestaw dłuższych lub krótszych dżingli. Fragmentów rzucających pewne pomysły melodyczne, by przed ich konkretnym rozwinięciem przeskoczyć do kolejnej koncepcji. Przeprawa przez tak skonstruowany materiał dłuży się w nieskończoność, definitywnie oddalając chęć ponownego sięgnięcia po rzeczony album.
Są jednak momenty, które na dłużej przykuwają uwagę odbiorcy. I nie będzie zdziwieniem, że czasowo prezentują się najbardziej okazale. W gronie tych kawałków znajdziemy otwierający soundtrack I Think I Should Start At The Beginning oraz ilustracja jednej z kluczowych scen ostatniego aktu widowiska – Their Side Of The Story. Uroczym zwieńczeniem tej przygody może się wydać również liryczne Dan Walks Awal. Cała reszta przypomina przekopywanie się przez rozparcelowany materiał z sesji nagraniowej.
Zawsze dziwi mnie taki sposób wydawania muzyki. Przecież przy odrobinie chęci i determinacji można ukrócić te nużące doświadczenie chociażby przez przygotowanie suit grupujących fragmenty zbieżne pod względem wymowy i nastrojów. Bo w takiej konfiguracji, jaką zastałem na oficjalnym albumie soundtrackowym nie widzę przestrzeni do nawiązania bliższej relacji z odbiorcą. Nie zgodzę się również z PRowymi wypowiedziami kompozytora, że Raport jest kompozycją, która definiuje jego twórczość. Moim zdaniem ma w swoim dorobku inne partytury, które bardziej zasługiwałyby na to miano. Ale to tylko moje skromne zdanie…