Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Krzysztof Penderecki

Rękopis znaleziony w Saragossie

(1963/2009)
4,0
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 01-02-2015 r.

Muzyka awangardowa nie jest łatwym tematem do dyskusji. Jedni będą zachwycać się charakterystycznymi dla niej eksperymentami brzmieniowymi, drudzy będą ją uważać za wybryk współczesności. Jakkolwiek, czy się nam to podoba czy nie, muzyka poważna XX wieku, zwłaszcza drugiej połowy, kojarzona jest właśnie z awangardą. Sukces kompozycji Henry’ego Cowella (niezwykłe utwory na fortepian), Oliviera Messiaena czy Johna Cage’a, a także kilku innych znaczących twórców tego gatunku, przyczynił się do popularyzacji tej odmiany muzyki na całym świecie. Również w Polsce, wraz z popularyzacją Warszawskiej Jesieni, od lat 50. awangarda coraz częściej dochodziła do głosu. Wśród najznakomitszych przedstawicieli tego gatunku znajdziemy takie nazwiska jak Witold Lutosławski, Henryk Mikołaj Górecki, czy wreszcie, prawdopodobnie najsłynniejszy z nich, Krzysztof Penderecki. Rosnąca popularność muzyki modernistycznej sprawiła, że było tylko kwestią czasu, kiedy zawita ona również do filmówki. Jednym z najciekawszych przykładów z tamtego okresu, a zarazem jednym z niewielu, który możemy podziwiać na wydaniu płytowym, jest muzyka z kultowego filmu Wojciecha Jerzego Hasa Rękopis znaleziony w Saragossie skomponowana przez samego Krzysztofa Pendereckiego.

Urodzony w Dębicy kompozytor był w tym czasie jednym z najgorętszych nazwisk na awangardowej scenie muzycznej, nie tylko polskiej. Penderecki od początku swojej kariery przejawiał zainteresowanie modernizmem. Pierwsze kompozycje odnosiły sukces głównie w Polsce, ale zdradzały jednocześnie potencjał drzemiący w tym młodym artyście. Przełom nastąpił w 1959 roku, kiedy to, mając zaledwie 26 lat, napisał przełomowe Ofiarom Hiroshimy – tren na 52 instrumenty smyczkowe. Kolejne lata były dla niego nieprzerwanym pasmem sukcesów. W 1966 roku napisał jedną z najważniejszych kompozycji w historii polskiej muzyki poważnej – oratorium Pasja wg Św. Łukasza Gdzieś w cieniu tych dzieł koncertowych leży właśnie partytura do filmu Hasa. Nie jest to jedyny obraz, w którym możemy usłyszeć muzykę Polaka. Jego utwory pojawiały się (i zapewne jeszcze nie raz się pojawią) w wielu hollywoodzkich produkcjach. I tak Kanon For Orchestra and Tape straszył nas w Egzorcyście Friedkina, Polymorphia mroziła krew w żyłach w Lśnieniu Kubricka, a fragment III Symfonii znakomicie budował napięcie w Wyspie Tajemnic Scorsese. To jednak tylko wierzchołek góry lodowej i jeszcze długo musiałbym wypisywać wszystkie cytaty z twórczości Pendereckiego we współczesnym kinie. Czym zatem wyróżnia się Rękopis znaleziony w Saragossie? Ano tym, że obraz Hasa jest jedyną pełnometrażową produkcją, do której Penderecki, znany z nieco ignoranckiego podejścia do muzyki filmowej, napisał ścieżkę dźwiękową całkowicie od podstaw. Znamienne jest także to, że Rękopis znaleziony w Saragossie to film zgoła inny od wyżej wymienionych wcześniej hollywoodzkich produkcji.

Fabuła filmu oparta jest o filozoficzno-fantastyczną książkę o tym samym tytule, napisaną przez jednego z najbardziej znanych polskich dramaturgów przełomu XVIII i XIX wieku, Jana Nepomucena Potockiego. Utwór ten jest najznamienitszym przykładem tzw. „powieści szkatułkowej”, której cechą charakterystyczną jest specyficzna konstrukcja. Dzieła literackie określane tym terminem składają się z kilku opowiadań, które razem tworzą spójną całość. Dokładnie taką samą budowę przyjmuje film Hasa. Produkcja opowiada historię Alfonsa von Wardena, który wyrusza do Madrytu, aby objąć tam stanowisko kapitana gwardii walońskiej. Przyjaciele radzą mu, żeby wybrał okrężną drogę na Półwysep Iberyjski. Młody oficer postanawia jednak obrać krótszą trasę, prowadzącą przez góry Sierra Morena, słynące z tego, że od lat nawiedzane są przez różnorakie duchy i upiory. Podróż do Hiszpanii okaże się dla von Wardena niezwykłą, ale także niebezpieczną wędrówką. Tak właśnie prezentuje się zarys fabuły jednego z najważniejszych filmów naszej rodzimej kinematografii lat 60. Rękopis znaleziony w Saragossie po dzień dzisiejszy cieszy się estymą największych światowych reżyserów, w tym Martina Scorsese i Francisa Forda Coppoli. Na sukces obrazu miała przełożenie nie tylko świetna fabuła i realizacja, ale także gwiazdorska obsada. W roli głównej wystąpił najsłynniejszy polski aktor tamtych czasów, Zbigniew Cybulski, który na potrzeby produkcji Hasa zamienił swoje słynne ciemne okulary na strój hiszpańskiego gwardzisty z początku XIX wieku. Ponadto partnerowali mu m.in. Leon Niemczyk oraz Bogumił Kobiela. Z tych wszystkich względów Rękopis znaleziony w Saragossie, zarówno w dniu premiery, jak i teraz, ponad pół wieku po premierze, jest produkcją wyjątkową. Również patrząc z perspektywy miłośnika muzyki filmowej, w związku z angażem Pendereckiego, opowieść o Alfonsie von Wardenie zasługuje na uwagę.

Aby nagrać elektroniczną część muzyki, Penderecki udał się do Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia, natomiast akustyczne utwory wykonała Wielka Orkiestra Polskiego Radia pod batutą Henryka Czyża. Potrzeba skorzystania z tych dwóch instytucji wynikała z tego, że Rękopis znaleziony w Saragossie łączy w sobie elementy kina kostiumowego, przygodowego i fantastycznego. Wszystkie te części składowe musiał zawrzeć w swojej muzycznej wizji Polak. Co ważne, poproszenie o napisanie ścieżki dźwiękowej akurat Pendereckiego odkrywa przed nami pewne zamierzenia producentów. Wszak chyba nikt związany z tą produkcją nie oczekiwał po czołowym kompozytorze muzyki awangardowej tradycyjnej w środkach wyrazu partytury. Wybór był zatem podwójnie trafiony. Po pierwsze, Penderecki gwarantował nietuzinkową muzykę, zwłaszcza patrząc na dające kompozytorowi duże pole manewru wątki fantastyczne produkcji Hasa, a po drugie jego nazwisko na pewno dobrze wpłynęło na promocję filmu.

Główną ideą związaną z awangardową myślą muzyczną są elektroniczne eksperymenty imitujące przeróżne stukania, brzęczenia i trzaski, nawiązujące do muzyki konkretnej i sonoryzmu. Gdzieniegdzie pojawiają się również eksperymenty głosowe. Dziwaczne i na pozór przypadkowe dźwięki tworzą na psychodeliczną, niepokojącą i tajemniczą atmosferę, a także budują suspens. Inaczej sprawa wygląda, gdy ten sam materiał umieścimy w domowym odtwarzaczu. Prawdopodobnie część słuchaczy będzie miało problem w ogóle nazwać tę warstwę partytury Pendereckiego „muzyką”. Nie da się ukryć, że bez kontekstu filmowego wypada bardzo mało przystępnie, tym bardziej, że wypełnia większość miejsca na recenzowanym krążku. Być może gdyby Polak skupił się bardziej na instrumentalnych dysonansach, z których przecież jest najbardziej znany, potencjalny słuchacz byłby bardziej kontent z prezentowanego na płycie materiału. Tymczasem z dużą dozą pewności można stwierdzić, że ten swego rodzaju tzw. sound design zadowoli jedynie najbardziej ortodoksyjnych miłośników modernizmu w muzyce.

Nie da się ukryć, że Penderecki porzuca wiele schematów ilustracyjnych, pisząc muzykę, że tak powiem, po swojemu. Mimo to na partyturze znajdziemy kilka odniesień do muzyki z czasów, w których toczy się akcja filmu. Takie fragmenty pojawiają m.in. w 4. i 23. ścieżce, w których usłyszymy przyjemne i skoczne menuety skomponowane przez Pendereckiego specjalnie na życzenie reżysera. Obok materiału napisanego przez Polaka usłyszymy także fragment finału legendarnej IX Symfonii Ludwiga Van Beethovena. Ponadto swojego odzwierciedlenia doczekał się nie tylko czas, w którym toczy się fabuła filmu Hasa, ale także miejsce akcji. W 13. ścieżce usłyszymy bowiem coś na kształt tańca flamenco zinstrumentalizowanego na nieodzowne kastaniety i gitarę.

Ten ostatni instrument pełni zresztą niemałą rolę. To on prowadzi jeden z najbardziej charakterystycznych i zarazem najlepszych motywów. Ten hipnotyzujący, mistyczny, ale jednocześnie podszyty fałszem temat usłyszymy w drugiej połowie otwierającej album kompozycji. Szkoda tylko, że tak rzadko będziemy mogli go usłyszeć, a reszta albumowej przestrzeni wypełni przede wszystkim eksperymentatorstwo. Gitara powraca jednak także w trzeciej dziesiątce prezentowanych na płycie utworów. Wszystkie partie na ten instrument nadają aurę tajemnicy filmowi Hasa, ale na płycie radzą sobie już jedynie poprawnie. Krążek urozmaicają także dwa krótkie i organowe utwory.

Soundtrack z Rękopisu znalezionego w Saragossie czekał ponad 40 lat, aby ujrzeć światło dzienne. Partyturą Pendereckiego zainteresowała się mało znana wytwórnia OBUH (Oficyna Błędnych Uroczysk i Halucynacji), która wydała tę muzykę na winylu w 2005 roku w nakładzie zaledwie 500 egzemplarzy. Cztery lata później ukazała się również płyta CD. W obydwu przypadkach decydenci nie silili się na wymyślenie poszczególnym kompozycjom odrębnych nazw, przez co tracklista wygląda tak, a nie inaczej. Kolejną sprawą jest to, że album nie jest dokładnym przełożeniem tego, co możemy usłyszeć w filmie. Mimo to, sam fakt, że Rękopis znaleziony w Saragossie wreszcie doczekał się wydania albumowego warty jest podkreślenia.

Z recenzowaną partyturą związany jest także koncertowy utwór Krzysztofa Pendereckiego zatytułowany Trzy utwory w dawnym stylu na orkiestrę smyczkową z 1966 roku (nie mylić z identycznie nazywająca się kompozycją Henryka Mikołaja Góreckiego). Utwór ten zbudowany jest z trzech części. Rozpoczyna się od lirycznej Arii, którą miłośnicy francuskiego kina mogą dobrze kojarzyć, albowiem jej wariacja pojawiła się w filmie Je t’aime, je t’aime (Kocham Cię, Kocham Cię) z 1968 roku, w reżyserii Alaina Resnaisa. Pozostałe części to dwa menuety skomponowane do filmu Hasa. Cały utwór trwa nieco ponad sześć minut, dlatego w sam raz nadawałby się na podsumowanie tego albumu. Słuchacz musi jednak we własnym zakresie rozszerzyć odsłuch o tę koncertową kompozycję.

Część odbiorców zapewne stwierdzi, że opisywana tutaj ścieżka dźwiękowa mocno się zestarzała. Osobiście staram się jednak unikać tego określenia. Jeśli muzyka w momencie swojego powstania była na swój sposób oryginalna czy też przełomowa, a taki właśnie był Rękopis znaleziony w Saragossie Pendereckiego, to powinniśmy oceniać ją właśnie pod tym kątem. I właśnie w związku z charakterem recenzowanej partytury jej jednoznaczne i obiektywne ocenienie jest praktycznie niemożliwe. Niemniej z pewnością jest to muzyka, nawet dzisiaj, bardzo nietuzinkowa i warto poświęcić jej chociażby minimum uwagi. Za oryginalność, za oddziaływanie w filmie, a także za tę muzyczną odwagę.

Najnowsze recenzje

Komentarze