Nie każda bestsellerowa powieść, za którą biorą się filmowcy, jest gwarantem artystycznego i komercyjnego sukcesu. Redeeming Love jest tego najlepszym przykładem. Ekranizacja podejmowana przez D.J. Caruso, a realizowana przy współpracy samej autorki powieści, Francine Riverso, okazała się wielką klapą. Historia prostytutki, w której zakochuje się bardzo pobożny, miejscowy farmer, najwyraźniej nie trafiła w gusta odbiorców. Krytykowano w głównej mierze odejście od książkowego pierwowzoru, choć osobiście trudno mi się na ten temat wypowiedzieć, ponieważ książki nie miałem okazji przeczytać. Sam film wydał mi się natomiast ckliwą, choć bardzo naiwną opowieścią, gdzie biblijne wersety hymnu do miłości odmieniane są przez wszystkie możliwe przypadki, jakie zaserwować może nam życie. Na dłuższą metę może się to wydać męczące, ale dzięki zaangażowaniu samych aktorów oraz przepięknej scenerii, w jakiej osadzono akcję, seans nie był tak złym doświadczeniem, jak opisuje to krytyka. Ponadto film poszczycić się może jeszcze jednym, dobrze funkcjonującym w obrazie elementem – muzyką.
Do stworzenia ścieżki dźwiękowej zaangażowany został Brian Tyler. Angaż ten nie był żadnym zaskoczeniem, kiedy weźmiemy pod uwagę dotychczasową współpracę tego kompozytora z D.J. Caruso (Eagle Eye, Standing Up, Disappointments Room, xXx). Nie zawsze przynoszącą wymierną korzyść miłośnikom muzyki filmowej, ale na pewno satysfakcjonującą na płaszczyźnie filmowej funkcjonalności. O ile więc kino akcji oraz groza nie były zbyt wdzięczną przestrzenią do wykazania się emocjonalną wrażliwością, to już najnowsze dzieło Caruso dosłownie prosiło się o większą rozwagę w doborze barw i brzmień. Osadzenie akcji w Kalifornii w czasach gorączki złota zawężało listę możliwości, wskazując właściwie tylko jedno najbardziej optymalne rozwiązanie – klasyczną, orkiestrową ilustrację z akcentami solowymi. Czyli coś, w czym Brian Tyler siedział już od kilku lat, tworząc oprawę muzyczną do serialu Yellowstone. Bynajmniej tej podróży nie odbywał sam. Od trzeciego sezonu tego widowiska (przynajmniej oficjalnie) towarzyszył mu jego stały współpracownik, aranżer i kompozytor dodatkowy – Breton Vivian. Nie dziwne więc, że przy pierwszej okazji, gdy sytuacja wymagała użycia podobnego zestawu brzmień, Tyler sięgnie właśnie po niego. Skoro więc wspominane wyżej oprawy muzyczne do serialu Yellowstone wywoływały skrajne emocje, to jak na tym tle zaprezentował się Redeeming Love? Zaskakująco dobrze!
Kluczem do wyniesienia tej kompozycji ponad ilustracyjną przeciętność było zrzucenie emocjonalnego ciężaru partytury na solowe skrzypce. Zabieg ten dosyć często stosowany w podobnych gatunkowo filmach przez Jamesa Newtona Howarda, a inspirowanych wyraźnie twórczością Ralpha Vaughana Williamsa, okazał się strzałem w dziesiątkę. I choć do żadnej z tych kompozycji (Howarda lub Williamsa) Redeeming Love nawet się nie zbliża, to jednak potrafi oczarować narzuconym nastrojem i niektórymi, pięknymi aranżacjami. Nie byłoby tej nutki zachwytu, gdyby nie temat przewodni, na którym Tyler i Vivian oparli większą część swojej kompozycji. Obok niego pojawiają się również motywy poboczne. Nie tak wyraźnie nakreślone, ale pełniące raczej funkcję łączników między bohaterami a miejscem toczącej się akcji. Typowo „tylerowski” jest natomiast sposób, w jaki do partytury wprowadzane są solówki fortepianowe. Rozmyte w ambientowym tle, z towarzyszącymi mu delikatnymi smyczkami, wykonują swoje zadanie należycie, dostarczając odpowiedniej dawki kontemplacyjnego nastroju. Inną sprawą jest łączenie tego typu zabiegów z solowymi skrzypcami lub fiddlami. Powoduje to lekki dysonans, który burzy klarowność emocjonalnego przekazu. Pocieszające wydaje się to, że statystyczny odbiorca nie będzie sobie tym zaprzątał głowy oglądając film Caruso.
Więcej refleksji zapewni natomiast zmierzenie się z tym materiałem na soundtracku. I jak w przypadku większości albumów produkowanych przez Briana Tylera, także i tutaj otrzymujemy pokaźny zestaw utworów stworzonych na potrzeby filmu oraz jego promocji. Niespełna 70-minutowy score zupełnie rozmija się z chronologią filmową, odtwarzając za to autorską wizję kompozytora na doświadczenie soundtrackowe. Co ciekawe, tym razem treści nie uporządkowano w kluczu „od najciekawszego do najmniej wartego uwagi”. Kompozytor wykazał się większą aniżeli zazwyczaj elastycznością, sukcesywnie podrzucając mniej lub bardziej angażujące kawałki. Mimo wszystko można odnieść wrażenie, że bez kwadransa nic nie wnoszącego, ilustracyjnego grania ten soundtrack mógłby się spokojnie obejść. Bez jakich utworów natomiast nie?
Z pewnością największą uwagę przykują kawałki otwierające i zamykające soundtrack – oficjalna suita tematyczna oraz utwór z napisów końcowych. Bogato zaaranżowane i uwypuklone pod względem dramaturgicznym stanowią niewątpliwą wizytówkę albumu. Aczkolwiek na mnie osobiście najlepsze wrażenia robią te skromne, bardziej subtelne w wymowie fragmenty, gdzie solowe skrzypce zyskują należną im przestrzeń w miksie. Do takowych zaliczyć mogę The Gift, More Than I Can Offer czy też początek Not The Only One. W tym ostatnim szczególnie ciekawie prezentuje się połączenie solowych skrzypiec z akustyczną gitarą. I właśnie w takich ujmujących miniaturkach tkwi całe piękno ścieżki dźwiękowej do Redeeming Love.
W jednym z wywiadów Brian Tyler określił Redeeming Love mianem swojego pierwszego koncertu skrzypcowego. Faktem jest, że nigdy w swojej karierze nie miał pracy, która tak mocno polegałaby na solówkach smyczkowych, ale efekt wydaje się niewspółmierny do stojących za tymi hasłami wartości. Delikatnie rzecz ujmując, jest to mało oryginalna praca, która o dziwo wywiązuje się ze swoich ilustracyjnych powinności bardzo dobrze. Poza obrazem również potrafi dostarczać wielu emocji i wzruszeń. O tyle, o ile przymkniemy oko na liczne nawiązania do twórczości Vaughana illiamsa oraz Jamesa Newtona Howarda. Osobną kwestią jest ilość zaprezentowanego na albumie materiału. Tutaj spokojnie można było wykazać się większą selektywnością, ale skoro produkt dostępny jest tylko drogą elektroniczną, to nie widzę problemu w indywidualnym modelowaniu playlisty. Takiego Tylera chcemy słuchać częściej.