Mothra była drugim po Godzilli potworem wytwórni Toho, który otrzymał swój „solowy” film. Było to w roku 1961. Obraz okazał się hitem, a widownia polubiła wielką ćmę i wyczekiwała kolejnych produkcji z nią w roli głównej. Niestety na przestrzeni kolejnych lat i dekad nie dane było jej znów stać się wiodącym bohaterem filmu spod znaku kaiju i pojawiała się głównie jako przystawka w następnych widowiskach z Godzillą. Dopiero w 1996 roku franczyza Mothry doczekała się rebootu. Rebirth of Mothra, tak jak i oryginalny obraz, sprzedał się dobrze i w ciągu dwóch lat doczekał się dwóch kontynuacji.
Film w sporej mierze skupia się na znanych z poprzednich obrazów bliźniaczych kapłankach Mothry. W nowej serii towarzyszy im zła siostra Belvera, która budzi do życia starożytnego potwora Desgidorę (jak sama nazwa wskazuje, to swoisty kuzyn Króla Gidory). Ten wkrótce postanawia zniszczyć Ziemię, lecz na przeszkodzie staje mu jego odwieczny wróg – Mothra. W całą historię zostaje wplątana dwójka dzieci. I tak też, gdy mniej więcej w podobnym czasie powstawały całkiem poważne filmy o Godzilli z serii Heisei, decydenci z Toho postanowili w swojej nowej trylogii o Mothrze zwrócić się w stronę młodych widzów. Sam obraz jest jednak bardziej utrzymany w duchu hollywoodzkich produkcji dla całej rodziny, aniżeli familijnych wariacji kaiju-eiga z przełomu lat 60. i 70. Tym tropem podąża Toshiyuki Watanabe, autor muzyki, który otrzymał dla siebie całkiem sporo przestrzeni audiowizualnej.
Już sam początek filmu zdradza nam, że Watanabe starał się podejść do dzieła Okihiro Yonedy od innej niż zwykle strony, celując w stronę zachodnich wzorców ilustracyjnych. W utworze towarzyszącym introdukcji na pierwszy plan wysuwa się mistyczny, wręcz anielski chór mieszany, miejscami przypominający Głębię Alana Silvestriego (a właściwie to Burzę mózgów Jamesa Hornera), który ustępuje miejsca gromkiej i muskularnej kodzie w iście hollywoodzkim stylu. W ścieżce dźwiękowej słyszalne są inspiracje rozmaitymi twórcami, np. w Super High Speed Battle przewijają się elementy scherz Johna Williamsa i jego Hooka, natomiast Battle with Enemy of my Life wykorzystuje holstowskie harmonizacje i rytmizacje, które wszak były źródłem weny dla niejednego score’u z Fabryki Snów. Przemykają też gdzieniegdzie nawiązania do Alana Silvestriego, Jerry’ego Goldsmitha, czy Roberta Folka. Soundtrack z Rebirth of Mothra czerpie bowiem z klasycznej, przygodowej muzyki filmowej lat 80. i 90., za fundament której służyło rasowe brzmienie orkiestry, niezła melodyka oraz pewien niezobowiązujący i lekki ton. Całkiem okazała liryka również jest silnie zakorzeniona w „muzyce zachodu”.
W Rebirth of Mothra nie mogło oczywiście zabraknąć Mothra’s Song Yuji Kosekiego z pierwszego filmu o Mothrze. Watanabe przygotował jednak własną aranżację kultowego tematu, swoją drogą dość kontrowersyjną. Japończyk wyzbył się trybalnej rytmiki oryginału i zastąpił ją elektronicznymi samplami nadającymi kompozycji współcześniejszego i egzotycznego kolorytu. Nie jest to z pewnością najlepsza wersja tej piosenki, niemniej jedna z ciekawszych od strony koncepcyjnej. Ponadto z samą Mothrą związany jest jeszcze także krótki motyw heroiczny na sekcję dętą blaszaną. Obydwa pojawiają się jednak tylko do pewnego momentu.
Po tym, jak Mothra ginie po walce z Desgidorą, miejsce filmowego protagonisty zajmuje bowiem córka tytułowej bohaterki, Mothra Leo, dla której przeznaczone są zupełnie nowe idee muzyczne. Dwie z nich to piosenki skomponowane przez Akiko Yano (ówczesną żonę Ryuichiego Sakamoto), tak jak w przypadku Mothry-matki śpiewane przez lilipucie kapłanki. Są one utrzymane w duchu typowym dla innych songów napisanych dla tego filmowego duetu. Jest jeszcze energiczny motyw akcji, który tak jak spora część score’u wykorzystuje jaskrawe blachy i partie smyczków (pod koniec filmu i albumu pojawia się również w lirycznych aranżacjach). Ostatnim tematem jest świetny marsz The Will of the Larvae, ilustrujący heroizm i zaciekłość tego potwora. Co ciekawe, chwytliwa melodia z tej kompozycji ma w sobie coś z… Kolorowego wiatru Alana Menkena.
Wydanie albumowe jest dobrze zmontowane i nie powoduje zgrzytania zębów. Dzięki szerokiej palecie tematycznej, redukcji underscore’u (zupełnie nieciekawie prezentuje się jedynie muzyczne odzwierciedlenie Desgidory), optymalnym czasie trwania, soundtrack tworzy przyjemne słuchowisko. Zainteresowanych większą ilością muzyki odsyłam do dwupłytowego „complete score”.
Choć Toshiyuki Watanabe opiera się tutaj na sprawdzonych metodach ilustracyjnych i aranżacyjnych, to jego score, zwłaszcza w kontekście innych ścieżek dźwiękowych z filmów kaiju, nadrabia swoistym duchem kina nowej przygody. Są tematy i temaciki, jest orkiestrowy posmak i spora dawka funu, dlatego pomimo nie znajdywania w tej muzyce niczego, czego byśmy dotąd nie znali, to partytura Japończyka jest bez dwóch zdań jednym z lepszych elementów pierwszej odsłony Rebirth of Mothra.