Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Brian Tyler

Ready or Not (Zabawa w pochowanego)

(2019)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 16-10-2019 r.

Gotowi, czy nie?

Pytacie na co?

Oczywiście na Zabawę w pochowanego! Polscy dystrybutorzy jak zwykle nie zawiedli w pokracznym przeinaczaniu oryginalnej tytulatury. Aczkolwiek czarna komedia utrzymana w klimacie grozy okazała się całkiem pozytywnym zaskoczeniem wśród letnich propozycji 2019 roku. Mamy więc młodą, pochodzącą z nizin społecznych, kobietę, która właśnie wchodzi do obrzydliwie bogatej rodziny. Aby zyskać pełną akceptację Le Domasów musi jednak wziąć udział w pewnym okraszonym tradycją rytuale – losowaniu rozgrywki, w jakiej będzie uczestniczyć. Pech chciał że młoda dama trafia na najbardziej krwawą zabawę. Od tej pory staje się zwierzyną łowną, na którą z chorym wręcz upodobaniem polować będzie cała rodzina. Historia, jakkolwiek absurdalna by nie była, broni się doskonałą realizacją i grą aktorską z Samarą Weaving na czele. Inteligentnie wciskany w przerażające sceny, czarny humor, dodatkowo uatrakcyjnia filmowy seans. Czegóż więcej chcieć? Chyba tylko adekwatnej do tych wrażeń ścieżki dźwiękowej.



O stworzenie takowej poproszony został Brian Tyler, który przeżywa obecnie bodaj jeden z najlepszych okresów w swojej karierze. Nie dość, że angażuje się w bardzo dużą ilość projektów wychodząc z tego obronną ręką, to każdy z nich oscyluje wokół odmiennych gatunkowo historii. Choć na pierwszy rzut oka Ready or Not nie dawało większej przestrzeni do eksperymentatorstwa, to jednak znalazło się kilka wątków, które skłoniły kompozytora do wyjścia ze strefy komfortu i zaproponowania czegoś nowego. Opracowania pewnej struktury. A takowa dzieli przestrzeń muzyczną na dwie odrębne frakcje. Wypadało przecież stworzyć muzyczną wizytówkę dla rodu Le Domas, która w trakcie zawiązywania się głównego wątki akcji ustąpi bardziej zdecydowanym brzmieniom. Ale po kolei…



Początki filmu stoją pod znakiem dostojnie prezentującej się symfoniki, która łączy wysiłek Briana Tylera z umiejętnie wpasowanymi fragmentami muzyki poważnej. Prym wiedzie oczywiście temat przewodni stworzony przez Amerykanina. Skonstruowany tak tradycyjnie, jak tylko można sobie wyobrazić w kontekście tego twórcy. Mamy więc melodię, która z jednej strony urzeka swoim lirycznym wydźwiękiem. Z drugiej natomiast przywołuje w pamięci szereg analogicznych tworów – ot chociażby z Ronda Kolumba. W połączeniu z obrazem sprawuje się jednak bez większego zarzutu. Wyraźnie wyeksponowana, idealnie skrojona pod liczne montaże prezentujące wiekowe wnętrza… Można swierdzić, że na chwilę obecną wszystko pracuje wzorcowo. I nie przeszkadza nawet fakt, że Brian Tyler skupia się tylko i wyłącznie na budowaniu patetycznego tonu, zupełnie ignorując humorystyczne tarcia między bohaterami. Takowe rekompensuje zresztą doskonała chemia panująca między aktorami. Problemy zaczynają wychodzić w dalszej części widowiska.



Punktem zwrotnym są wydarzenia po uroczystości zaślubin. Kiedy cała rodzina zbiera się w salonie, aby wziąć udział w tradycyjnej grze, patetyczny ton zaczyna ustępować miejsca budującym napięcie ilustracjom. Rozpoczęcie śmiertelnej rozgrywki uruchamia natomiast lawinę tradycyjnych dla gatunku grozy i dla warsztatu Briana Tylera, działań. Mamy więc solidnie sprawujące się smyczki na bazie których budowana jest cała groza, ale i sporą porcję pretensjonalnych perkusjonaliów rozmieniających na drobne ten aranżacyjny wysiłek. Pogoń za bardziej klarowną treścią uruchamia lawinę uproszczeń w postaci często dawkowanych ostinat. W panoramę takowych wpisują się również elektroniczne sample przywołujące w pamięci te mniej okazałe ilustracje do filmów grozy jakie możemy odnaleźć w filmografii Briana Tylera. I gdyby nie powracający dosyć często temat przewodni, który wyrywa muzyczną grozę z odtwórczego marazmu, prawdopodobnie nie byłoby o czym więcej pisać. No może o zaskakującym montażu faworyzującym w dźwiękowym miksie właśnie muzykę Tylera. Jest więc adekwatnie do nastroju i wymowy filmu, jest pewna myśl przewodnia i konsekwentne podążanie za wyznaczonymi wcześniej koncepcjami i ogólne wrażenie, że kompozytor wyszedł z powierzonego mu zadania obronną ręką. Ready or Not, czy nam się to podoba czy nie, wpisuje się w serię umiarkowanych sukcesów Tylera. Szkoda tylko, że wrażeń tych nie da się w stu procentach przełożyć na doświadczenie soundtrackowe.


Ze względów budżetowych muzyka zarejestrowania została nie przez hollywoodzkich wykonawców, jak to zazwyczaj u Tylera bywa, ale przy udziale The Slovak National Symphony Orchestra. Czy wpłynęło to na odbiór pracy? Raczej nie. Głównym problemem pozostaje treść, która w proponowanym układzie soundtracku od Fox Music… No cóż, nie powiela filmowego mini-zachwytu.



Zacznijmy od tego, że tradycyjnie otrzymujemy oderwaną od filmowej chronologii selekcję utworów, gdzie wszystko co najlepsze trafia na sam początek. Jest więc główna prezentacja tematyczna trącąca w koncówce zimmerowskim stylem oraz piękny aranż na solowe skrzypce. Kręcenie się wokół tej samej melodii przez długi czas potrafi zrodzić poczucie przesytu. A kiedy trafiamy w końcu na bardziej zróżnicowaną pod względem treści, ilustrację do scen grozy, to nie możemy pozbyć się wrażenia, że wszystko to mieliśmy już okazję usłyszeć. Na tym morzu rzemieślniczej średnicy od czasu do czasu natkniemy się na stały ląd – kuszące w ten czy inny sposób utwory, które zachęcą do przyjrzenia się im z bliska. I tak oto muzyka zdobiąca scenę „zbrojenia się” panny młodej lub jej pierwszych potyczek ścieli grunt pod bardziej intensywną ilustrację z finalnej konfrontacji. Rytualne składanie ofiary, odsłaniające kulisy dziwnego zwyczaju rodziny Le Domas, to już pełnokrwisty action score z wszystkimi odcieniami i blaskami warsztatu Briana Tyler. Zaskakujący wydawać się może natomiast finał słuchowiska, który serwuje nam dwa utwory źródłowe. Pierwszy to stylizowany na oldschollowy szlagier, The Hide and Seek Song. Drugi natomiast to rockowy cover autentycznego klasyka Elvisa Presleya. Prawdziwe złoto!



Mimo wszystko ścieżka dźwiękowa do Ready or Not jest jedną z tych prac, które najlepiej przyswajać podczas filmowego seansu. To właśnie w połączeniu z obrazem i uwarunkowana specyficznym montażem przejawia swoją największa moc sprawczą. Nie znaczy to, że wydany przez Fox Music album soundtrackowy jest produktem zupełnie nietrafionym. Trafi i to zapewne w gusta niejednego odbiorcy, ale w określonych warunkach oraz ilości. Jeżeli zaś chodzi o całokształt pracy, to po raz kolejny otrzymujemy solidnie skonstruowaną ilustrację, podtrzymującą przyzwoitą dyspozycję twórczą Briana Tylera. Oby ten zapał i energia nie została osłabiona przez olbrzymią ilość podejmowanych w tym samym czasie zobowiązań.


Najnowsze recenzje

Komentarze