Kevin Costner musi się chyba lubować w apokaliptycznych wizjach świata. Jak inaczej można wytłumaczyć fakt, iż po spektakularnej porażce „Wodnego Świata” aktor i reżyser, mimo ostrzeżeń producentów, rzucił się na kolejną opowieść o totalitarnym społeczeństwie przyszłości, tym razem ubarwiając ją amerykańskim patosem rodem z wojny secesyjnej. Cały ten melanż nie mógł dać dobrego wyniku. Jeśli doliczymy do tego ekstremalną niemal długość tego apokaliptycznego gniota, to chyba zupełnie nie powinien nas dziwić też deszcz nagród. A właściwie antynagród, czyli Złotych Malin, jakie zdobył ten film. Świadomość, że produkcja jest przykładem totalnego kiczu, zniechęciła zapewne wielu do przyjrzenia się muzyce jaką do filmu stworzył kolejny raz już współpracujący z Costnerem James Newton Howard. Partytura powstała na potrzeby obrazu, choć nie jest w stanie naprawić błędów popełnionych przez reżysera i scenarzystów bez dwóch zdań przerasta dzieło twórcy Tańczącego z Wilkami i całkiem nieźle radzi sobie jako twór autonomiczny. Zupełnie zatem nie rozumiem, dlaczego krytycy przyznający Złote Maliny „uhonorowali” też soundtrack z tego filmu. Być może zaważyły tu piosenki, może po prostu siła rozpędu. Faktem jest, iż były to nie zasłużone laury, świadczące o zupełnej nieznajomości materii filmowej jaką wykazali się decydenci.
Nie da się ukryć, iż „The Postman” (w Polsce chyba dla zmylenia widza znającego wyniki Złotych Malin, film chodził pod tytułem „Wysłannik Przyszłości”) to muzyka w pewien sposób podobna do „Wodnego Świata”. Podobna, ale tylko na pierwszy rzut oka (ucha). Mamy tu bowiem doskonały miks symfoniki z elektroniką, miks w którym nie czuć żadnej pretensjonalności. Co więcej Newton Howard nie popełnia wytkniętych przez nas błędów z wcześniejszej o dwa lata produkcji. Przede wszystkim nie tworzy muzyki idealnie sprzężonej z obrazem. Nie znaczy to, że nie ma tu underscoru. Istnieje on, lecz ma inny charakter. Jest bardziej tłem niż opisem (pierwsza część Shelter In The Storm). Odnoszę wrażenie, że o ile „Waterworld” był specyficznym melanżem tradycji korngoldowskich z nowoczesną elektroniką, o tyle „Wysłannik Przyszłości” jest raczej połączeniem hornerowskiej wizji ilustracji z momentami „mediaventurowską” elektroniką (Main Titles, The Belly Of The Beast, General Bethlehem) i masywnym męskim chórem. Całość, choć nie pozbawiona znamion eklektyzmu, brzmi bez dwóch zdań bardzo dobrze i w mej opinii słucha się tego nieco lepiej niż „Waterworldu”. Dzieje się tak dzięki dużej ilości materiału tematycznego, materiału który mógłby chyba wystarczyć na dwie, lub nawet trzy współczesne, zdominowane przez minimalistyczne podejście, soundtracki. Wielość motywów sprawia, iż płyta jest różnorodna i niemal każdy z 7 utworów instrumentalnych wprowadza jakiś nowy temat. Newtona Howarda po raz kolejny trzeba pochwalić za motyw heroiczny, będący tematem Listonosza. Patetyczny, świetnie zorkiestrowany, łatwo wpadający w ucho, pobrzmiewający jednak za rzadko, przynajmniej na soundtracku (fragmenty w The Belly Of The Beast, The Postman). Drugim dużym plusem płyty jest świetna muzyka akcji. Dla takich utworów jak The Restored United States, The Belly Of The Beast czy nawet General Bethlehem, warto słuchać muzyki filmowej. Jak już wspomniałem kompozytor do materii podchodzi w tej partyturze bardziej po hornerowsku, dbając o to aby motyw muzyczny nie był zakłócany przez ilustracyjne dopasowanie (świetnie widać to w The Restored United States czy w Main Titles – dwóch najlepszych kawałkach). Takie zabiegi sprawiają, iż muzyka akcji nie jest tylko drażniącym dodatkiem, przez który przebrnąć mogą jedynie fanatyczni słuchacze muzyki filmowej, lecz przyjemnym słuchadłem, które zachwyca tematami i ciekawym wykorzystaniem chóru.
Mimo tych niewątpliwych plusów słuchalność płyty jest w pewien sposób nadwątlona przez zły montaż jaki doświadczamy na soundtracku. Nie chodzi mi wcale o istnienie piosenek. Mimo iż dostały one antynagrody, nie są wcale tak fatalne jak mogłoby się wydawać (It Will Happen Naturally jest całkiem przyjemna, a jak na country wręcz rewelacyjna, może dlatego, że ociera się o pop?). W zasadzie tylko You Didn’t Have To Be So nie nadaję się do słuchania, ale zawdzięcza to mdłemu głosowi samego … Costnera, głosowi którego brzmienie skutecznie zmusza do wyłączenia płyty. Montaż jest spartaczony zatem przede wszystkim w części instrumentalnej. Z tych 7 utworów można byłoby spokojnie zrobić z 15, a wtedy dojście do najlepszych fragmentów byłoby ułatwione. Co więcej odseparowało by to w jakimś stopniu nieco drażniący underscore, który obniża tak wywindowaną przez świetne tematy słuchalność.
Niewątpliwą wadą są też problemy z oryginalnością. Główny temat mocno przypomina „Apollo 13” Hornera (słynne fanfary), odnaleźć też możemy na płycie podobieństwa do wcześniejszych dokonaniach samego Newtona Howarda („Wyatt Earp”, „Waterworld”), a także do języka muzycznego jakim posługuje się Hans Zimmer („General Bethlehem”). Wszystko to nie jest jednak w żadnym wypadku perfidne i na pewno nie powoduje włączania głośnego alarmu antyplagiatowego.
Chcąc podsumować muszę polecić soundtrack z filmu The Postman. Choć otrzymuje on takie same noty jak wcześniejszy „Waterworld”, mając do wyboru te dwie partytury wybrałbym „Wysłannika Przyszłości”, gdyż jest on płytą ciekawszą, płytą która spokojnie mogłaby dostać o pół oceny wyżej gdyby nie zły montaż.