Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Richard Band

Pit and the Pendulum, the (Studnia i wahadło)

(1991/2014)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 01-11-2016 r.

Nazwa i logo Fool Moon Features mogą być dziś kojarzone głównie przez tych, którzy zmarnowali część młodości na wałkowanie tanich horrorów na kasetach VHS (ewentualnie w telewizji w czasach raczkującego Polsatu i Polonii1). Założona przez weterana taniego kina Charlesa Banda wytwórnia wsławiła się głównie takimi hitami jak seria Władca lalek czy inny film o morderczych zabawkach- Demonic Toys. Wśród największych szlagierów Fool Moon plasuje się też Studnia i wahadło, bazująca na prozie Edgara Allana Poego, a wyreżyserowana przez chyba najlepszego twórcę pracującego swego czasu dla stajni Pełnego Księżyca – Stuarta Gordona.

The Pit and the Pendulum próbuje, momentami lepiej, momentami gorzej, wyjść nieco ponad standardowe tanie kino grozy, wprowadzając elementy historycznego i psychologicznego dramatu. Lance Henriksen gra tu Torquemadę, hiszpańskiego inkwizytora, któremu wpada w oko Maria, urodziwa żona piekarza, postanawia więc pojmać ją i zniewolić pod wyimaginowanymi zarzutami o uprawianie czarów i konszachty z diabłem. Jeśli przymkniemy oko na pewne, typowe dla kina klasy B uproszczenia, naiwności czy techniczne niedoskonałości, dostaniemy zupełnie klimatyczny obraz, z nieodzowną dawką przemocy i nagości- cóż, trudno bez tego o dobry horror klasy B. 😉 Obok naprawdę niezłej roli Henriksena jako demonicznego inkwizytora czy urody Rony de Ricci grającej Marię do atutów Studni i wahadło można zaliczyć także ścieżkę dźwiękową, za którą odpowiada nie kto inny jak Richard Band, czyli młodszy brat Charlesa, założyciela wytwórni (swoją drogą ich ojciec – Albert, też filmowiec, był przy tym filmie koproducentem).

Richard od początku kariery podążał niejako za swym bratem tworząc głównie do filmów przez niego produkowanych lub kręconych, stając się tym samym ekspertem od umuzyczniania B-klasowych horrorów. Co ciekawe, jednym z pierwszych był Laserblast, o którym warto wspomnieć dlatego, iż Band zilustrował go do spółki z Joelem Goldsmithem, synem legendarnego Jerry’ego. I odwołuję się do tego nazwiska nie aby ponabijać się z kolejnych rodzinnych konotacji (chociaż trochę też), ale z uwagi na fakt, iż twórczość Jerry’ego Goldsmitha niewątpliwie miała wpływ na ilustrację do The Pit and the Pendulum, co szczególnie objawia się w temacie głównym. Jak? No cóż, gdy usłyszycie ten mroczny hymn z chórem wyśpiewującym łacińskie sentencje, wśród których w ucho rzuca się przede wszystkim „satani”, to chyba wszystko będzie już jasne. Zapożyczenia z Omenu nie są może bezczelne, a Band mógłby wskazywać na podobne źródła inspiracji w klasyce, czy średniowiecznych chorałach, ale chyba nie ma co udawać, że temat z filmu Donnera był tym wzorcem, do jakiego Band dążył i czego pewnie oczekiwał reżyser Stuart Gordon oraz rodzina na producenckich stołkach.

Nie samym tematem głównym score wszakże stoi, czas, miejsce akcji oraz filmowy gatunek w dużej mierze mają wpływ także na pozostałą część partytury. Drugie, rozszerzone wydanie Studni i wahadła otworzą liturgiczne chóry, które jeszcze nie raz powrócą w kolejnych utworach. Z kolei pierwsze pół minuty The Chase będzie jedynym tak wyraźnym fragmentem stylizowanym na muzykę średniowieczną. Co prawda później tu i ówdzie Band sięgnie po jakiś instrument mogący odnosić się do epoki, ale generalnie stawia na standardowe orkiestrowe granie z domieszką elektroniki, pozostawiając w gestii chórów załatwienie sprawy „średniowiecznego klimatu”. Kompozytor wplata tu zresztą fragmenty twórczości renesansowego hiszpańskiego kompozytora Cristóbala de Moralesa. Ciekawe czy gdyby nie ograniczenia budżetowe byłoby w tej materii bardziej zróżnicowanie.

No właśnie, ograniczenia budżetowe. Kino klasy B radzić sobie musiało z nimi zawsze we wszelkich aspektach produkcji, także tych muzycznych. Jeśli cała produkcja zamknąć się miała w, śmiesznych jak na warunki amerykańskiego przemysłu filmowego, dwóch milionach dolarów, to pewnie tylko kilka procent tej kwoty można było wydać na muzykę. A mówimy przecież o kompozycji napisanej z myślą o orkiestrze i chórze. I niestety trzeba jasno powiedzieć że te finansowe ograniczenia w finalnym dziele Banda słychać.Są momenty gdy całość brzmi zupełnie w porządku, nawet jeśli przydałoby się jeszcze trochę więcej aparatu wykonawczego, ale są i momenty, gdy Band niedostatki możliwości wykorzystania żywych instrumentów uzupełnia bardzo słabo dziś brzmiącymi samplami. Gorzej od nich prezentuje się już tylko okładka wydania rozszerzonego (tak, mam na myśli ten utrzymany w zielonych tonacjach efekt zabawy mało zdolnego gimnazjalisty programem graficznym). Szkoda, bo mistyczne chórki potrafią naprawdę zbudować atmosferę mrocznych lochów inkwizycji nawet w oderwaniu od obrazu, ale gdy po chwili wchodzą rażące uszy sample, czar pryska.

The Pit nad the Pendulum nie jest typowym horrorem, na pewno nie należy do gatunku „straszaków”, co powoduje brak jump scenes jak i adekwatnej muzyki. Z punktu widzenia słuchacza to w sumie i dobrze, dzięki temu całość jet bardziej płynna, tonalna i zwyczajnie przyjemniejsza w odsłuchu. Zamiast tego mamy wspominane już fragmenty budujące mroczną atmosferę lochów, a także trochę suspensu, gdzie znów kłania się Goldsmith, choć przy niskich rejestrach fortepianu w Torquemada Cut’s Out Maria’s Tongue (cóż za mało wymyślna nazwa utworu i spoiler przy okazji) to może bardziej nawet Silvestri. Nie obejdzie się bez pewnej ilości mało uciążliwego undderscore a i znajdzie się miejsce, w środkowej części The Chase, na bardzo lekki, niemal komediowy fragmencik trochę jakby z innej bajki.

Obok nielicznych powtórek głównego tematu highlightami albumu są wszystkie utwory oparte na chórach, a także The Meadow, w którym Band także i wokalizy zastępuje samplami, ale w tutaj akurat wypada to całkiem interesująco, tworząc odrealniony, baśniowo-oniryczny nastrój. Warto zwrócić także uwagę na pierwszą połowę wieńczącego film i soundtrack utworu. Nim Band wprowadzi główny temat, usłyszymy inny, bardzo ładny, zmierzający do kulminacji melodramatyczny czy nawet romantyczny motyw z partiami na trąbkę i eterycznymi wokalizami. Tak po prawdzie Finale & End Title to zdecydowanie najlepsze co Studnia i wahadło proponuje słuchaczowi i raczej nie będzie też przesadą wliczenie go do absolutnej czołówki utworów skomponowanych przez Richarda Banda w całej jego kompozytorskiej karierze. Szczerze powiedziawszy większości czytelnikom polecałbym rozpoczęcie przygody z The Pit and the Pendulum i… niekoniecznie jej kontynuowanie. Nie jest to zła muzyka, bardzo dobrze radzi sobie w obrazie, pod względem kompozycji rzecz jak najbardziej poprawna, która ma swoje naprawdę udane i pamiętne momenty. Niestety nie najlepsze wykonanie partytury z nieszczęsnymi elektronicznymi samplami, uwydatnionymi jeszcze w rozszerzonym wydaniu, sprawia że trudno się nią zachwycać. Nie jest to też ścieżka zbytnio oryginalna, gdyż Band mniej lub bardziej wyraźnie czerpie z bogatego dorobku gatunku i swoich kolegów po fachu dorzucając trochę zaciągu z hiszpańskiego renesansu. Jeśli nie straszne wam przeplatane ze skromną orkiestrą biedasample kina klasy B, to jak najbardziej zapraszam do penetrowania lochów i sal tortur wraz z Richardem Bandem.

Najnowsze recenzje

Komentarze