Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Alan Silvestri

Pinocchio (Pinokio)

(2022)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 05-10-2022 r.

Pinokio nie jest żadnym nowym spojrzeniem na klasyczną historię Carla Collodiego. To bezpośredni remake animacji z 1940 roku o tym samym tytule.

Tym razem za kamerą stanęła legenda kina familijnego, Robert Zemeckis, który ostatnio nie może znaleźć wspólnego języka z odbiorcą. Każda kolejna produkcja Amerykanina jest mniejszą lub większa porażką artystyczną, co oczywiście przekłada się na kiepskie wyniki finansowe. W przypadku Pinokio problem ten właściwie nie istniał, ponieważ widowisko skierowano od razu na platformę streamingową Disney+. Mimo wszystko można odnieść wrażenie, że twórca permanentnie stracił wyczucie i umiejętność opowiadania historii, skupiając się zbytnio na formie, a mniej na treści. Pinokio jest więc animacją komputerową – kolejną już w dorobku Zemeckisa – a opierającą się na prawdziwych aktorach skrytych za technologią „motion capture”. Sama historia jest każdemu doskonale znana. Oto bowiem pewnej nocy, drewniany pajacyk wystrugany przez Dżepetta nagle ożywa. Drewniany chłopiec jest głupiutki i naiwny, więc daje się wplątać w problemy. Co dalej? Wszyscy chyba doskonale wiemy. Przewidywalność nie jest bynajmniej największym mankamentem tej produkcji. Boli brak konsekwencji w tym pozornym przywiązaniu do tradycji, czego przykładem jest czarnoskóra i na dodatek… łysa Błękitna Wróżka.

Może i przewidywalna, ale przynajmniej konsekwentna w tej formie jest ścieżka dźwiękowa stworzona przez Alana Silvestriego. Angaż Amerykanina do tego filmu nie był żadnym zaskoczeniem. W ciemno można zakładać, że przy każdym kolejnym projekcie Zemeckisa powróci i to nazwisko. To głęboko zakorzeniona tradycja, która trwa już prawie 4 dekady, a której efektem są takie ikoniczne prace, jak chociażby Powrót do przyszłości, Forrest Gump, Kontakt, czy Ekspres Polarny. Czy najnowszy Pinokio dołączy do nich? Nie sądzę, aczkolwiek w warunkach w jakich przyszło tu pracować Silvestriemu, można śmiało powiedzieć, że wycisnął z tego projektu co się dało.

Alan Silvestri nie odkrywa nowych horyzontów brzmieniowych czy stylistycznych. Nie serwuje nam również tematyki, którą nucić będziemy na długo po zakończeniu seansu. Jest po prostu Alanem Silvestrim ukierunkowanym na sprawne poruszanie się po rodzinnej przygodzie w stylistyce charakterystycznej dla animacji. Ale to w zupełności wystarcza, aby ze ścieżki dźwiękowej uczynić dobrego przewodnika przeprowadzającego odbiorcę po różnego rodzaju zestawach emocji. Jest więc na ogół ciepło, rodzinnie i miło dla ucha, ale kiedy sytuacja tego wymaga nie zabraknie także chwil grozy oraz umiejętnie budowanego napięcia. No i to, co być może najbardziej zwraca uwagę w warsztacie Silvestriego, czyli muzyczna akcja, która w nowej wersji Pinokio mieni się paletą symfonicznych barw nanoszonych na płótno filmowej przygody. Lichej, ale za to świetnie uwypuklonej w warstwie muzycznej. Wszystko to rzecz jasna przeplatane jest wstawkami wokalnymi oraz piosenkami, które częściowo nawiązują do produkcji z lat 40. I choć na ogół mogą przypaść do gustu te nowe aranże, to jednak klasyka pozostanie klasyką. Warto przy tym wspomnieć, że mimo skierowania filmu bezpośrednio na streaming, dystrybutorzy zadbali o polskojęzyczne wersje piosenek, co było dla mnie sporym zaskoczeniem podczas seansu.

W dniu premiery filmu Zemeckisa, zadebiutował również soundtrack, na którym można było odnaleźć mieszankę piosenek oaz muzyki ilustracyjnej stworzonej przez Silvestriego. Niewiele ponad godzinny album został opublikowany tylko w formie streamingu, co ostatnio staje się zwyczajem studia Disneya. Przeplatające się miedzy sobą utwory instrumentalne oraz piosenki tworzą ciekawe słuchowisko, które z powodzeniem można interpretować w wyobraźni bez znajomości filmu. I może taka forma przygody z nowym Pinokiem będzie najbardziej optymalną, biorąc pod uwagę jak słaby jest film Zemeckisa? Nie ratują go nawet fajne, nowe aranżacje kultowych piosenek z oryginalnej animacji, czyli When You Wish Upon A Star oraz Hi-Diddle-Dee-Dee. Kolejnym elementem, który dobrze prezentuje się na tle słabego obrazu są fragmenty muzycznej akcji, gdzie Silvestri doskonale bawi się nowym, stworzonym przez siebie na potrzeby tego obrazu tematem. Typowa dla amerykańskiego kompozytora dramaturgia w zwarciu z familijną przygodą potrafią zapewnić odbiorcy kilka naprawdę mile spędzonych chwil.

I szkoda, ze nie powstało to wszystko do bardziej inspirującego i ciekawego filmu. Zemeckis ewidentnie ostatnio ma problem po pierwsze z doborem trafnych projektów, a po drugie z umiejętnym przekazywaniem treści. Twórca, który przez prawie trzy dekady był gwarantem jakości swoich obrazów, w chwili obecnej gwarantuje jedynie ograne schematy i brak polotu w opowiadaniu historii. Ciekawym jest fakt że w parze z tą zniżkową dyspozycją nie idzie również chęć i zapał po stronie Alana Silvestriego. Najwyraźniej Amerykański kompozytor jest w stanie nawet i w tak banalnie skonstruowanych opowieściach znaleźć coś inspirującego. Nie na tyle, żeby tworzona muzyka zapisała się grubą czcionką na kartach jego kariery, ale wystarczająco, by dostarczyć wielu przyjemnych chwil odbiorcy. Jeżeli tak, to nie mam nic przeciwko.

Najnowsze recenzje

Komentarze