Tytuł drugiej części trylogii dolarowej Sergia Leone, Za kilka dolarów więcej, jest dość znamienny. Film ten w istocie był zrealizowany za dużo większe pieniądze w porównaniu z Za garść dolarów. Przełożyło się to oczywiście na znacznie szersze możliwości artystyczne – między innymi bogatszą fabułę (ponad dwugodzinny czas trwania seansu), scenografię, a także budżet przeznaczony na nagranie ścieżki dźwiękowej. Tak oto Ennio Morricone otrzymał możliwość rozwinięcia charakterystycznego języka muzycznego zaproponowanego zaledwie kilkanaście miesięcy wcześniej w pierwszej części trylogii. Warto przy tym dodać, że miał sposobność napisać muzykę jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć. Taka praktyka stała się następnie normą podczas współpracy z Leone.
Kontynuacja muzycznej myśli z Za garść dolarów widoczna jest już w temacie głównym, ilustrującym typowe dla gatunku napisy początkowe. Morricone przygotował jednak zupełnie nową melodię. Myślę, że nie ma się co o niej zbytnio rozpisywać – każdy szanujący się miłośnik filmowej na pewno jest ją w stanie zanucić bez chwili zastanowienia. Zbieżności widoczne są natomiast w aranżacji. Temat ponownie gwizdany jest przez niezawodnego Alessandro Alessandroniego, również i tutaj usłyszymy gitary, partie chóru i galopujące smyczki. Włoch nie byłby sobą, gdyby nie dodał jednak od siebie paru nowinek urozmaicających kompozycję. Na pierwszy plan wysuwa się przede wszystkim drumla, charakterystyczny instrument obecny w muzyce ludowej różnych regionów świata. Fikuśny dźwięk drumli (tak właściwie pięciu drumli, dokładnie tyle instrumentów gra w rzeczonej kompozycji) dobrze wpasowuje się w pewną groteskowość i zabawę brzmieniem, specyficzne dla tematów głównych z trylogii dolarowej. Ponadto, ze względu na swoje tradycyjne pochodzenie, podkreśla swoistą prymitywność utworu. Nie używam tego określenia przypadkowo. Morricone chciał bowiem uczynić temat główny jeszcze bardziej prostszym w brzmieniu w stosunku do tematu z Za garść dolarów. W tym też celu zastąpił słowa śpiewane przez chór gardłowymi pomrukami.
Znaczne rozbudowanie fabuły oraz większy rozmach realizacyjny w stosunku do pierwszej części trylogii popchnęły Morricone w stronę lejtmotywiki. Co prawda ta technika kompozytorska w pełnej krasie w westernach Sergia Leone pojawiła się dopiero w Pewnego razu na Dzikim Zachodzie, niemniej jej zaczątki obserwowane są już w recenzowanej partyturze. Punktem wyjścia dla Morricone jest trójka głównych postaci. Film opowiada o dwójce łowców nagród, tajemniczym Monco i pułkowniku Mortimerze, którzy polują na przestępcę Indio, za którego głowę wyznaczono pokaźną sumę pieniędzy. Co ciekawe, ową lejtmotywikę możemy rozpatrywać dwutorowo – instrumentalnie i melodycznie. Po pierwsze, każda z trzech wiodących postaci dostała swój własny instrument. Manco otrzymał flet prosty sopranowy, Mortimer drumlę, a Indio pozytywkę. Pierwszym dwóm postaciom najczęściej towarzyszą krótkie sygnały na przypisane im instrumenty. To swoiste mrugnięcia okiem w stronę widza o lekko ironicznym wydźwięku. Pozytywka, która asystuje scenom z Indiem, to natomiast zagadnienie na szerszą analizę.
Pozytywka nie trafiła na ścieżkę dźwiękową przypadkowo. Morricone postawił na diegezę. Podczas seansu dźwięk tego instrumentu, zarejestrowany według różnych źródeł za pomocą czelesty lub czelesty z cymbałami, dochodzi z zegarka, który nosi przy sobie Indio. Czarny charakter zrabował go młodej kobiecie, która zastrzeliła się, gdy ją gwałcił. Melodia jest z jednej strony niewinna, z drugiej strony podszyta pewnym fałszem i niepokojąca. Dodatkowo Morricone zdecydował się tutaj zastosować polirytmikę celem osiągnięcia efektu zacinania się pozytywki. Jest to bez wątpienia najbardziej charakterystyczny element recenzowanej partytury.
Teraz dochodzimy do drugiego spojrzenia na zastosowaną przez Morricone lejtmotywikę. Chodzi o aspekt melodyczny. Nie tylko instrument, czyli pozytywka, należy do Indio, ale również melodia. W mocno zmienionej wersji pojawia się chociażby podczas uwalniania czarnego charakteru z więzienia. Co ważne, ten sam temat możemy przypisać również Mortimerowi, ponieważ słyszymy go w jeszcze innej aranżacji w scenie, w której Monco dopytuje tajemniczego pułkownika o jego przeszłość. I tym razem jest to zamierzone zagranie ze strony Maestro. Nie chcę dokładnie zdradzać fabuły filmu, ale postacie Mortimera i India łączy zależność przypominająca Franka i Harmonijkę z Pewnego razu na Dzikim Zachodzie. Monco, który bierze udział w filmowej rywalizacji tylko ze względu na pieniądze, otrzymał osobną melodię. To po prostu temat główny z napisów początkowych.
Wspomniałem, że temat pozytywki pojawia się w filmie w formie diegetycznej. Morricone idzie jednak o krok dalej, dołączając do niego także dźwięki niediegetyczne. Widoczne jest to zwłaszcza w scenach dwóch pojedynków. Pierwsza sekwencja to rywalizacja Indio z jego byłym kompanem Tomaso w kościele. Napięcie jest tutaj dozowane w mistrzowski sposób. Indio wykorzystuje zegarek do odliczania czasu – gdy melodia zamilknie, jest to sygnał do wystrzału. Po wejściu melodii pozytywki niemal od razu dołączają do niej smyczki (cytujące fragmenty Za garść dolarów) i szarpane struny gitary klasycznej. Gdy muzyka narasta, nagle następuje pauza, po której pojawia się przeszywające brzmienie organów kościelnych. Organy intonują nowy temat, którego nazwijmy roboczo tematem pojedynku. Efekt jest doprawdy świetny, ponieważ dźwięk instrumentu zdaje się dochodzić z innej i niewidocznej dla widza części planu filmowego (co ciekawe, aby jeszcze bardziej oddać nastrój filmowego pojedynku, partie organów, na których grał kompozytor i dyrygent Bruno Nicolai, zarejestrowano w rzymskim Kościele Św. Ignacego). Po ustaniu gry organów słyszymy już tylko stopniowo zwalniającą i zacinającą się melodię pozytywki, prowadzącą do nieuchronnego rozwiązania sceny. Podobna koncepcja zostaje zastosowana w finałowym pojedynku Mortimera z Indio. W tym przypadku akcja sceny nie toczy się w kościele, więc zamiast organów temat pojedynku podejmuje charakterystyczna dla gatunku trąbka. Tak jak w poprzedniej części trylogii, i tym razem solo wykonuje Michele Laceranza. Włoski muzyk ponownie pokazuje swoją klasę, choć brakuje mi nieco tego przejmującego fatalizmu z pojedynku z Za garść dolarów. Popularny na rozmaitych kompilacjach utwór La Resa dei Conti (nie mylić z tak samo zatytułowanym spaghetti westernem z katalogu Morricone) jest w istocie połączeniem ilustracji ze sceny pojedynków India z Tomaso i Mortimerem. Temat pojedynku, już po finałowej strzelaninie, powraca ponadto w pięknej aranżacji na rożek angielski w Addio Colonello!.
Przyjrzyjmy się jeszcze genezie tematu pojedynku. Punktem wyjścia dla Morricone była sceneria pierwszego pojedynku. Kościelne mury zainspirowały Maestro do sięgnięcia po organową muzykę ukochanego przez niego Jana Sebastiana Bacha. Dlatego właśnie temat pojedynku rozpoczyna się od cytatu z bachowskiej Toccaty i fugi d-moll. Co ciekawe, Morricone wspominał o jeszcze innym powodzie, dla którego sięgnął do twórczości słynnego mistrza muzyki barokowej. Postawa, jaką przyjmuje podczas pojedynku odgrywający rolę India aktor Gian Maria Volonte, przypomniała mu lubiane przez Leone obrazy Rembrandta i Veermera, którzy również tworzyli w epoce baroku (choć wcześniej niż Bach). Był to kolejny bodziec, aby poszukać inspiracji w dawnej muzyce poważnej.
Materiał tematyczny związany z postaciami uzupełnia kilka dodatkowych idei muzycznych oraz nieszczególnie interesująca muzyka czysto ilustracyjna (oparta na dysonansach lub efektach perkusyjnych). Z pewnością należy wymienić porywający temat Il Vizio Di Uccidere, odpowiednik Chase z Za garść dolarów. Utwór punktuje chwytliwą melodią, galopującą rytmiką, no i wreszcie chórem I Cantoni Moderni, na czele z sopranem niezawodnej Eddy Dell’Orso. Warto podkreślić, że Za kilka dolarów więcej jest pierwszym spaghetti westernem, w którym możemy usłyszeć śpiew włoskiej divy. Nie zabrakło również standardowej dla gatunku stylizacji na muzykę źródłową w Poker D’Assi. Recenzowany tutaj album wieńczy natomiast piosenkowa aranżacja tematu pojedynku, w wersjach śpiewanych po angielsku i włosku. W obydwu przypadkach utwory wykonuje Maurizio Graf, którego mogliśmy usłyszeć również na soundtrackach Morricone z dylogii Ringa. Pistolet Ringa i Powrót Ringa były zresztą jedynymi spaghetti westernami zrealizowanymi przez Morricone pomiędzy pierwszą a drugą częścią trylogii dolarowej.
Ścieżka dźwiękowa z Za kilka dolarów więcej nie doczekała się nigdy soundtracku z prawdziwego zdarzenia. Owszem, główne tematy pojawiły się na rozmaitych wydawnictwach, w tym na całkiem popularnym splicie ze ścieżką dźwiękową z Za garść dolarów, niemniej jest to partytura, która zasługuje z pewnością na coś więcej. Omawiany w niniejszym tekście album, który liczy sobie 22 utwory, obarczony jest niestety kilkoma wadami. Po pierwsze, słaba jakość nagrania. Po drugie, obecność dźwięków z filmu. Te dwa aspekty skutecznie zniechęcają odbiorcę do wielokrotnej lektury tej jakże przecież ważnej dla Ennio Morricone pracy. W końcu był to ostatni przystanek przed Dobrym, złym i brzydkim, ścieżką dźwiękową uznawaną przez część miłośników muzyki filmowej za opus magnum Włocha.