Shounen Bat – tajemniczy chłopak na rolkach, postrach tokijskich ulic. Atakuje pozornie przypadkowe osoby, uderzając je uszkodzonym kijem bejsbolowym w złotym kolorze. Zadanie rozwikłania jego zagadki otrzymuje dwójka detektywów. Wkrótce wokół śledczych zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Taką fabułę w dużym skrócie przedstawia Paranoia Agent w reżyserii Satoshiego Kona – jedyny serial stworzony przez tego artystę i bodaj najmniej popularne dzieło w jego dorobku. Historia rozpoczyna się w momencie, gdy ofiarą przestępcy pada Maromi, projektantka maskotek.
13-odcinkowy serial anime był drugim projektem, po Millenium Actress, w którym Kon zaprosił do współpracy Susumu Hirasawę, piosenkarza i jednego z najważniejszych twórców muzyki elektronicznej w Kraju Kwitnącej Wiśni. W przeciwieństwie jednak do Millenium Actress, z którego ścieżka dźwiękowa częściowo bazowała na wcześniejszych dokonaniach studyjnych japońskiego artysty, Paranoia Agent otrzymało zupełnie nową, stworzoną od podstaw ilustrację. Hirasawa skomponował także piosenkę na intro każdego odcinka (wbrew pozorom to dość nietypowa sytuacja – w sporej części seriali anime kto inny piszę ilustrację, a kto inny odpowiada za piosenkę). Utwór, z nonsensownym tekstem, od strony muzycznej jest dość typowy dla Japończyka, przy czym wpada w ucho, a ponadto stanowi ciekawą ilustrację intrygującej czołówki.
Paranoia Agent odznacza się wieloma cechami charakterystycznymi dla twórczości Kona. Jest więc oniryczna atmosfera, surrealistyczne sekwencje oraz balansowanie na granicy snu i jawy. W przeciwieństwie jednak do Millenium Actress, filmu generalnie poetyckiego i filozoficznego, opowieść o nastoletnim rolkarzu i jego ofiarach jest dużo mroczniejsza, poważniejsza, a miejscami nawet brutalna. Hirasawa musiał zatem odpowiednio dopasować się do specyfiki produkcji. Nie zamierzał jednak rezygnować ze swojego stylu.
Hirasawa ekstrapoluje tutaj ów styl w stronę rozmaitych gatunków: od bliższego mu synth-popu, aż po techno, hip-hop, trip-hop i industrial. Eklektyzm, choć nieprzesadny, żeby nie było wątpliwości, podyktowany był dwoma aspektami serialu. Po pierwsze fabuła – produkcja lubi skakać od refleksyjnych i nastrojowych scen do intensywnych sekwencji akcji (na przykład demolka z ostatniego odcinka). Po drugie konstrukcja – odcinki, poza pierwszym i ostatnim, opowiadają osobne historie i nie tworzą ciągłej historii (wspólnym mianownikiem jest jedynie osoba Shouen Bata). Tym samym Japończyk zobligowany był do skomponowania szeregu rozmaitych kompozycji. I wyszedł z tego zadania obronną ręką.
Wszędzie dobrze wyczuwalne jest pióro Hirasawy. Samplowane wokale, charakterystyczne brzmienie syntezatorów, w tym imitacje oboju i smyczków, perkusyjne maszyny i dźwięki rodem z Amigi. Japończyk nie zjada jednak swojego ogona i ciągle eksperymentuje z nieznanymi dotąd brzmieniami. Jest tu kilka doprawdy zjawiskowych i chwytliwych utworów, szalone Escape, na swój sposób heroiczna muzyka akcji z Confrontational Paranoia i Hero, czy wreszcie Condition Boy, jedna z najbardziej zwariowanych i przy tym jakże sympatycznych kompozycji w dorobku Hirasawy. Całość spaja kilkukrotnie powtórzony, bardzo urokliwy i subtelny temat Maromi, stylowo zbliżony do tematu Chiyoko z Millenium Actress.
Obok takowych kawałków znajdziemy tu jednak trochę cięższych stylizacji odzwierciedlających mroczne elementy serialu Kona, z mniejszą ilością melodii i czarujących żonglerek instrumentami elektronicznymi. Japończyk sięga w tej materii do elementów z pogranicza techno i industrialu. Część z nich prezentuje się nietuzinkowo ( np. Cultivation), lecz inne mogą się wydać zbyt ekstrawaganckie i abstrakcyjne dla co bardziej wyrafinowanego odbiorcy (np. trochę przeszarżowane Shadow). Nie wszystko będzie się tu zatem podobać, ale w tym szaleństwie jest metoda – beztroskie przeskakiwanie z lirycznych melodii i skocznych rytmów w ciężkie brzmienia jeszcze bardziej potęguje psychodeliczne odczucia towarzyszące odsłuchowi soundtracku i samym seansom.
Na pierwszy rzut ucha soundtrack z Paranoia Agent wypada najmniej przystępnie ze wszystkich trzech jakże interesujących ścieżek dźwiękowych skomponowanych przez Susumu Hirasawę do dzieł Satoshiego Kona. Jest tu trochę trudniejszego w odbiorze materiału (zwłaszcza bez znajomości kontekstu), nie ma tu też aż tyle przebojowych utworów, jak w Millenium Actress i Paprice. Niemniej japoński kompozytor i tym razem pokazuje, że muzyka elektroniczna zdaje się nie mieć dlań końca, wszak to kolejna porcja nieszablonowych i, że tak się wyrażę, „odjechanych” eksperymentów. Paranoia Agent to zatem pozycja obowiązkowa nie tylko dla fanów tego twórcy, ale także dla tych, którzy lubują się w bardziej wyszukanej elektronice.
Inne recenzje z serii: