Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Andrzej Korzyński

Panna Nikt

(2021)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 23-06-2021 r.

Lata 90. Piętnastoletnia dziewczyna wraz z rodziną przeprowadza się do dużego miasta. Adaptacja w nowym otoczeniu nie przychodzi jej łatwo, ale kiedy poznaje Kasię oraz Ewę wszystko się zmienia. Jednakże dziewczyny, pokazując jej życie z innej perspektywy, odciskają na młodej Marysi zgubne piętno. Panna Nikt w reżyserii Andrzeja Wajdy to ekranizacja powieści Tomasza Tryzny z 1994 roku. W momencie ukazania, film został dosyć chłodno potraktowany przez krytyków i widzów, ale wraz z upływem lat coraz bardziej zaczęto doceniać to dzieło. Przede wszystkim obraz stał się symbolem przemiany pokoleniowej i problemów z jakimi musiała borykać się młodzież dojrzewająca w połowie lat 90. Polska rzeczywistość oscylująca między postkomuną a europejską nowoczesnością wyprowadziła wiele osób na manowce. I właśnie w takiej perspektywie film Wajdy spogląda na główną bohaterkę i jej historię przemiany.



Młodzieżowa obsada i sprawy jakie porusza film stworzyły potrzebę dopowiedzenia niektórych treści za pomocą adekwatnej, osadzonej na klarownej stylistyce, oprawy muzycznej. Do jej skonstruowania poproszony został Andrzej Korzyński, który jak mało który spośród ówczesnych twórców filmowych był symbolem nowoczesnych, przebojowych brzmień. Nie to było jednak powodem zatrudnienia Korzyńskiego. Poza wspaniałą historią współpracy z Wajdą był jeszcze jeden prozaiczny powód. Otóż początkowo Wajda chciał, aby jego film komunikował się z odbiorcą również za pomocą piosenek – i to tych stworzonych specjalnie na potrzeby filmu. W planach były również teledyski, które w realiach ówczesnego kina polskiego byłyby czymś zupełnie nowym. Efekt końcowy nie spodobał się jednak reżyserowi, więc pomysł porzucono. Jednakże Korzyński nie zrezygnował z idei uwspółcześnienia brzmienia samej ścieżki dźwiękowej. Mimo że spora część filmu wołała o tradycyjną, orkiestrową ilustrację, to jednak kompozytor zdołał pogodzić te wymagania z własną wizją, uwzględniającą przy okazji eksperymentowanie z formą i treścią.



Proponowana przez Korzyńskiego muzyka jest odważna, a przy tym niełatwa, bo i sam film do najlżejszych nie należy. Syntezatorowe akordy układają się w narkotyczny, aczkolwiek pozbawiony klarownej melodyki, ciąg. Bardzo szorstki w brzmieniu oraz depresyjny w nastroju. Smyczkowe sample, na które nakładane są również syntetyczne dęciaki, rzadko kiedy układają się w jakąś miłą dla ucha, muzyczną opowieść. Wydawać by się mogło, że głównym problemem jest brak jakiegoś wyraźnego akcentu tematycznego, ale paradoksalnie melodii jest na przestrzeni całej kompozycji całkiem sporo. Są one jednak tak gęsto zabudowane kolejnymi akordami, iż trudno odseparować je od pozostałej części ilustracji. Nieustanne ślizganie się pomiędzy różnymi dysonującymi fragmentami tworzy przeświadczenie, że wszystko bardzo mocno rozciąga się w czasie. A im wyższa tonacja, na jakiej osadzony jest utwór, tym bardziej doskwiera hiperdramaturgia, o jaką miejscami ociera się ilustracja. Ciekawym jest fakt, że duża różnorodność w „parowaniu” ze sobą wybranych akordów może stwarzać wrażenie, że kompozytor miejscami improwizuje. I nie byłoby w tym nic dziwnego, biorąc pod uwagę to, że całość powstawała w obrębie syntezatorów i ich banków brzmień.



Mniej przygniatające i przygnębiające są fragmenty, w których do głosu dochodzą perkusyjne loopy, gitarowe riffy czy arpeggia. To w tym środowisku Korzyński czuję się jak przysłowiowa ryba w wodzie. Ale i w przypadku ścieżki dźwiękowej do Panny Nikt nie sposób nie zauważyć pewnego dystansu, wycofania. Wrodzony muzyczny optymizm jakby celowo zamienia na zachowawcze aranże. Kreowany w ten sposób nastrój jeszcze ściślej jednoczy się z filmową wymową. Trzeba przyznać, że w kategoriach odpowiedniego budowania nastroju Andrzej Korzyński trafił punkt, choć kończąc przygodę z obrazem Wajdy trudno cokolwiek sensowego powiedzieć o usłyszanej wcześniej muzyce. Nie dała praktycznie żadnej przestrzeni, by zaskarbić sobie uwagę odbiorcy.


Mimo wszystko, w momencie ukazania się filmu Wajdy, na rynku pojawił się również album soundtrackowy, na którym można było znaleźć godzinną prezentację ilustracji muzycznej. Pomiędzy kolejnymi fragmentami dzieła Korzyńskiego umieszczono również filmowe dialogi, które w założeniach miały jeszcze ściślej związać warstwę muzyczną z fabularną. Na krążku wydanym przez wytwórnię Koch było ich jednak tak wiele, że miejscami zupełnie spychały na dalszy plan to, co najistotniejsze, czyli muzykę. Co by nie mówić o takim podejściu do prezentacji, sama płyta w dosyć krótkim czasie stała się białym krukiem na rynku kolekcjonerskim. Na szczęście dzięki staraniom wytwórni GAD Records, na wiosnę 2021 roku światło dzienne ujrzała nowa edycja soundtracku do Panny Nikt. Oparta po części na miksach z pierwszego albumu, a częściowo na materiale pozyskanym z filmowych archiwów, prezentuje kompletną ścieżkę dźwiękową z porcją dodatków w postaci alternatywnych wykonań. Efektem tego jest „upchany” po brzegi krążek CD, który ma prawo wywołać skrajne reakcje wśród odbiorców.



Najbardziej zawiedzeni mogą być słuchacze, dla których nazwisko Korzyńskiego kojarzy się z łatwymi, lekkimi i przyjemnymi melodiami. Nie tym razem. Jak wcześniej już to zostało napisane, muzyka do tego filmu jest toporna i szorstka w brzmieniu, a przy tym bardziej rozdmuchana pod względem dramaturgicznym. Zamknięcie takich rozwiązań w ramach prawie 80-minutowego doświadczenia soundtrackowego, to odważny czyn, ocierający się o szaleństwo. Szaleństwo, które próbuje się bronić obecnością dialogów i monologów filmowych. Mimo odcięcia się od intensywności, z jaką album Koch podchodził do tego typu zabiegów, najnowsze wydanie nie traktuje ich w sposób tylko symboliczny. W dalszym ciągu panuje przeświadczenie o przegadaniu treści. Zmianom poddana została natomiast struktura niektórych utworów. W miejsce kolejnych wycinków z filmu wstawiono (o ile były dostępne) instrumentalne aranże. Stąd też pewne zmiany w obrębie tytulatury względem krążka z 1996 roku. Nie byłbym jednak pewien czy wszystkie podjęte przez GAD Records działania (poza świetnym masteringiem) działają tutaj na korzyść szeroko pojętego doświadczenia odsłuchowego. A może to kwestia toporności samej ścieżki dźwiękowej, która dla współczesnego odbiorcy będzie twardym orzechem do zgryzienia?



Z wypowiedzi Korzyńskiego, którą możemy przeczytać w dołączonej do wydania książeczce, dowiadujemy się, że kompozytor był bardzo zadowolony z efektów swojej pracy. Możliwość eksperymentowania z formą i treścią otworzyły furtkę do kolejnych tego typu zabiegów w następnych projektach, między innymi w Szamance. Cóż, nie neguję całego ideowego zaplecza, takiego podejścia, ale jako zwykły odbiorca niekoniecznie jest mi po drodze z efektem końcowym. Troszkę jakby zaginającym czasoprzestrzeń i wysysającym życiową energię podczas słuchania. A to już stanowi nie lada problem, by decydować się na częstsze powroty do omawianego albumu.

Najnowsze recenzje

Komentarze