Choć Takeshi Kitano jest autorem kilkunastu rozmaitych gatunkowo filmów, a jego dorobek artystyczny obejmuje również działalność na rzecz telewizji, poezję oraz malarstwo, to w oczach zachodniego odbiorcy zostanie zapamiętamy przede wszystkim jako reżyser produkcji o yakuzie. Swoją pozycję w tym podgatunku utwierdził Wściekłością z 2010 roku. Ktoś mógłby pomyśleć, że realizacja kolejnego tego typu obrazu świadczy o braku pomysłu lub odcinaniu kuponów. Nic bardziej mylnego. We Wściekłości Kitano zupełnie odmitologizuje wypracowany przez siebie wizerunek tego środowiska. Tym razem nie pokazuje ludzkich twarzy członków najsłynniejszej japońskiej mafii, nie szuka genezy ich postępowań w kodeksach honorowych. Wściekłość to opowieść o deprawacji yakuzy, prowadzącej do krwawych wojen pomiędzy klanami. Nie ma tu nastrojowości i refleksyjności Sonatine oraz Hana-Bi, a krwawe sceny, choć obecne już w Bracie, zostają zmaksymalizowane niemalże do granic groteski. Mimo to produkcja została ciepło przyjęta przez widownię i krytykę oraz doczekała się dwóch kontynuacji.
Wściekłość to pierwszy film Kitano o yakuzie zrealizowany po rozłące z Joe Hisaishim, którego muzyka dziś postrzegana jest za jedną z sygnatur japońskiego reżysera. Artysta postanowił po raz drugi zaprosić Keiichiego Suzukiego, z którym kilka lat wcześniej pracował przy Zatoichim. Porównania z dziełami Hisaishiego są tyleż oczywiste, co bezcelowe. Wynika to dokładnie z tego, o czym pisałem we wcześniejszym akapicie. Wściekłość to surowe kino, oparte na gęstym dialogu oraz brutalnych scenach akcji i tortur, wypatroszone z jakichkolwiek oznak poetyckości znanych z wcześniejszych filmów gangsterskich Kitano.
Muzycznym podsumowaniem Wściekłości jest świetny utwór tytułowy. Zamiast urokliwych melodii na fortepian, kojarzących się z soundtrackami Hisaishiego, Suzuki serwuje niezwykle agresywny i ostry temat główny utrzymany w nurcie electro-industrialu. Syntezatorowy riff zbudowany na napastliwej i szorstkiej perkusji, uzupełniony o rozmaite chrzęszczące i hałaśliwe dźwięki, stanowi perfekcyjne odzwierciedlenie zdemoralizowanego i zezwierzęconego świata yakuzy. Tego ostatniego określenia nie używam przypadkowo. Kitano przyrównał bowiem bohaterów swojego filmu do zwierząt, które targane instynktami wzajemnie się eliminują.
Pozostała część elektronicznych utworów jest znacznie mniej żywiołowa, choć także i tutaj Suzuki pozwala sobie na eksperymentatorstwo. Muzyka trzeszczy, burczy, pulsuje, buduje szarawą i gęstą atmosferę mafijnego półświatka praktycznie pozbawionego pozytywnych bohaterów. Japończyk ogranicza melodykę w zasadzie jedynie do krótkich riffów, skupiając się na surowych i brudnych brzmieniowo teksturach. Czerpie inspiracje z industrialu, choć niektóre dźwięki, zwłaszcza z drugiej połowy oficjalnego soundtracku, nasuwają też skojarzenia z wczesnymi grami komputerowymi (kłaniają się tutaj albumy Suzukiego z serii Mother). Warto też zwrócić uwagę, że gdzieniegdzie pojawia się samplowany dźwięk, najpewniej inspirowany ludowym instrumentarium perkusyjnym z Kraju Kwitnącej Wiśni. Takowa stylistyka znajdzie zapewne niewielu fanów, niemniej stanowi kolejny czynnik odseparowujący Wściekłość od pozostałych produkcji Kitano. Rewolucja kitanowskiej definicji yakuza-eiga przekłada się również na ograniczenie roli muzyki w filmie. Podczas gdy nuty Hisaishiego wręcz prowadziły długie ujęcia, utwory Suzukiego często są sprowadzane do roli underscore’u. Niejednokrotnie drgają i szumią gdzieś w tle, ale rzadko wybijają się przed szereg. Jestem jednak przekonany, że był to świadomy ruch reżysera i kompozytora.
Po drugiej stronie muzycznej barykady stoją utwory imitujące muzykę źródłową. Najczęściej rozpisane są na kwartet smyczkowy. Forma tych kompozycji przywołuje skojarzenia z dziełami okresu klasycyzmu i baroku, ale niektóre akordy i harmonie są znacznie bardziej współczesne. Sens umieszczania takich kawałków na albumie jest mocno wątpliwy, zwłaszcza że zostały szczątkowo wykorzystane w filmie. Wydawnictwo uzupełnia jeszcze Titan and Marimer, chwytliwy utwór z pogranicza jazzu i funky.
Keiichi Suzuki po raz kolejny potwierdził, że jest jednym z najciekawszych i najoryginalniejszych twórców z Japonii. Jego muzyka nie musi się podobać – ba, pewnie wielu będzie odpychać swoim eksperymentalnym i przyciężkawym tonem – niemniej nie można jej zarzucić braku pomysłu. Tak jak w Zatoichim Suzuki z Takeshim Kitano odświeżyli cykl o niewidomym masażyście i szermierzu, tak we Wściekłości na nowo zdefiniowali kino o yakuzie. Nikogo nie powinien zatem dziwić fakt, że japoński kompozytor miał sposobność pracować również przy pozostałych dwóch filmach z trylogii.