Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Newton Howard

Outbreak – The Deluxe Edition (Epidemia)

(2015)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 23-02-2020 r.

To jest fikcja, co nie znaczy, że nie może się wydarzyć na przykład jutro. I to jest najbardziej przerażającym aspektem filmu Epidemia. Słowa Wolfganga Petersena cytowane dwadzieścia lat temu w magazynie Fangoria idealnie odnalazłyby się we współczesności. W końcówce lutego 2020 roku, kiedy opinia publiczna paraliżowana jest przez kolejne wstrząsające informacje na temat szalejącego w Chinach (i Europie) koronawirusa. Filmu Petersena streszczać chyba nie trzeba. Od wielu lat jest stałym bywalcem ramówek telewizyjnych, a po ostatnich wydarzeniach na wschodzie również bardzo popularnym wyborem wśród zwolenników streamingowej rozrywki. Faktem jest, że Epidemia to jeden z lepszych obrazów traktujących o wybuchu epidemii i jej ewentualnych skutkach. Podkoloryzowany na hollywoodzką modłę, ale za to świetnie zagrany i co najważniejsze, trzymający w napięciu od początku do końca. Niemała w tym zasługa również ścieżki dźwiękowej.



Do stworzenia oryginalnej ilustracji zaangażowano Jamesa Newtona Howarda, który w połowie lat 90. przeżywał okres najbardziej dynamicznego rozwoju swojej kariery. Był to również okres budowania licznych koneksji w branży, co niewątpliwie pomogło w przypadku Epidemii. Howard współpracował już bowiem z producentem tego filmu, Arnoldem Kopelsonem nad Ściganym. Paradoksalnie thriller sensacyjny z Harrisonem Fordem w roli głównej dalece nie odbiegał od wrażeń, jakie serwować miało widowisko o groźnym patogenie. Wszystko obracało się wokół podobnych sposobów realizacji, budowania napięcia i odpowiedniego podkreślania tempa akcji. A mimo niedostrzegalnego dla nieuzbrojonego oka, zagrożenia, wątek epidemiologiczny dostarczał całkiem sporą porcję wrażeń. Wszystko dzięki podkoloryzowaniu historii – osadzeniu jej w małym, amerykańskim miasteczku odciętym od świata przez wojskową kwarantannę. Wątek militarystyczny, tak mocno akcentowany na każdym kroku już sam w sobie był wdzięcznym polem do ubierania ścieżki dźwiękowej w strojne szaty marszów i dynamicznych sekwencji akcji. Ale zanim do tego dochodzi widz musi poczuć realne zagrożenie. I temu służy praktycznie cały pierwszy filmowy akt, gdzie śledzimy losy pewnej małpki niosącej w sobie śmiercionośnego wirusa. Akcja, której początek ma w pewnej afrykańskiej wiosce już od pierwszych chwil epatuje mocną, dosadną ilustracją, która krzyżuje w sobie zarówno elementy hollywoodzkiego przepychu, jak i szczątkowej etniki. Kiedy ostatecznie przenosimy się do Stanów Zjednoczonych, muzyczna ilustracja chwilowo odsuwa się w cień. Sceny, w których poznajemy głównych bohaterów nie potrzebowały żadnego wsparcia dramaturgicznego, ale kiedy wybucha epidemia, James Newton Howard również wkracza do akcji. Poza wieloma sekwencjami, gdzie skutecznie buduje napięcie serią dysonansów, są również momenty, kiedy niejako stara się utożsamiać z tragedią dziejącą się na oczach widzów. Motyw główny ubiera w bardzo emocjonalne, elegijne wręcz szaty, roztaczając nad filmem płaszczyk smutku. Kiedy jednak do gry wchodzi wątek militarystyczny, kompozytor nie pozostawia jeńców. Znamienny jest tutaj finałowy akt widowiska, gdzie główni bohaterowie toczą dramatyczny bój z czasem, jaki pozostał do detonacji ładunków jądrowych. Towarzysząca im ścieżka dźwiękowa to brawurowy popis orkiestrowego warsztatu Jamesa Newtona Howarda. Tym samym świetnie wkomponowany w podziwiane wydarzenia, element filmowej narracji.



Powyższy opis w gruncie rzeczy mógłbym sobie darować, gdybym tylko przy okazji recenzji regularnej edycji ścieżki dźwiękowej do Epidemii odrobił tę pracę domową. Niestety zbyt mocno skupiłem się na zwartości krążka, co niejako przysłoniło całościowy obraz tej pracy. Kompozycji będącej chyba jednym z najbardziej znaczących epizodów w twórczości Jamesa Newtona Howarda. Tym bardziej boli, że w momencie, kiedy wydawano oficjalny soundtrack, wytwórnia Varese Sarabande była niejako postawiona przed ścianą. Horrendalne tantiemy, jakie trzeba było odprowadzać za wykorzystany na krążku materiał, sprawiały, że na ręce miłośników muzyki filmowej trafiały najczęściej półgodzinne selekcje z wybranych prac. W przypadku Epidemii oznaczało to pominięcie niemalże 2/3 nagrania, jakie powstało na potrzeby widowiska Petersena. Cóż, przez wiele lat nie było innego wyjścia, jak tylko akceptować taki stan rzeczy. Akceptować lub pocieszać się dostępnością różnego rodzaju bootlegów. Dopiero w dwudziestą rocznicę premiery filmu na rynku ukazało się kolekcjonerskie, dwupłytowe wydanie rozszerzonej ścieżki dźwiękowej. Specjał wydany przez Varese Sarabande w ramach klubowego The Deluxe Edition prezentował się imponująco w trackliście. Czy tak też wypadł w praktyce?


Nawet lepiej. Choć oczywiście nie obyło się bez kilku edytorskich wpadek ze strony wytwórni. W każdym razie do powtarzających się błędów graficznych ze strony Varese można się już było przyzwyczaić. Całe szczęście nie na nich koncentrowała się główna uwaga melomana, tylko na materiale, jaki otrzymaliśmy. A pod tym względem nie było mowy o większym zawodzie. W nasze ręce trafił w reszcie kompletny zestaw utworów, jakie wybrzmiały w filmie Petersena, dodatkowo wzbogacony o kilka bonusowych, alternatywnych wykonań. Powstałe w ten sposób prawie stuminutowe słuchowisko chłonie się bez większego problemu. I paradoksalnie do wielu analogicznych wydawnictw – im dalej, tym lepiej.



Najbardziej problematyczny może się więc wydać pierwszy dysk, kiedy to po prezentacji ilustracji z emocjonującego początku, powoli odchodzimy ku mniej inwazyjnej części słuchowiska. Ale i tutaj znajdziemy coś dla siebie. Powolne budowanie napięcia w starciu z bardzo aktywną tematyką, ścielą grunt pod bardziej spektakularne momenty filmowej ilustracji. Zanim jednak to nastąpi, mamy okazję rozsmakować się w dramatycznej, nierzadko ujmującej oprawie muzycznej przemieszanej z subtelnie dawkowaną etniką. Oczywistym punktem odniesienia jest tutaj małpka, która sprowadza niebezpiecznego wirusa na amerykańską ziemię, choć kompozytor dosyć często przenosi ten zestaw brzmień na jeszcze inną postać – handlarza zwierząt o imieniu Jimbo. I jakkolwiek apatyczna na tym etapie nie wydawałaby się ta ścieżka dźwiękowa, ma ona jednak swoje mocniejsze momenty. Pierwsze starcie pracowników CDC z groźnym wirusem daje dogodną przestrzeń do zasmakowania odrobiny patetycznego tonu. Ale najwięcej pod tym względem dzieje się kiedy do akcji wkracza wojsko. O ile więc pierwszy dysk (zupełnie jak niegroźne choroby) bierzemy głównie na przetrwanie, o tyle drugi krążek, to już ostra jazda bez trzymanki.



To tutaj uaktywnia się najbardziej spektakularna w formie i treści muzyczna akcja. Są to utwory, które w większej mierze zostały przez wydawców pierwotnego soundtracku po prostu pominięte (lub pocięte). Zabawa rozpoczyna się wraz z sekwencją ilustrującą wystąpienie Sama w telewizji. Od tego momentu praktycznie nieprzerwanie częstowani jesteśmy jakimiś dynamicznymi fragmentami akcji lub patetycznymi kulminacjami. Kiedy film podkręca tempo widmem nuklearnej pożogi, muzyka również nie pozostaje bierna. Bunt głównych bohaterów i szaleńcza pogoń w celu odwołania ataku uwalnia tu całe bogactwo orkiestrowo-chóralnego brzmienia. A idealnym podsumowaniem tego kilkunastominutowego rajdu bez trzymanki jest suita z napisów końcowych, gdzie wszystko okraszone jest dodatkową porcją emocjonalnego wydźwięku. Zejście z tak klasowego słuchowiska do poziomu bonusowych, troszkę jakby zapychających objętość krążka, utworów, jest nieco bolesne. Aczkolwiek studzenie tych emocji budzi apetyt na kolejne powroty.



Cóż, Epidemia to swego rodzaju klasyk, któremu ciężko znaleźć godną konkurencję w tym gatunku. Konkurencyjne mogą się jednak okazać inne ścieżki dźwiękowe tworzone przez Jamesa Newtona Howarda w tamtym okresie (połowa lat 90). W każdym razie wyżej omawiane wydanie jest godną rekompensatą komercyjnego albumu, jaki swego czasu popełniło Varese. Abstrahując bowiem od ilości zgromadzonego tam materiału, panujący w trackliście chaos dodatkowo utrudniał „wejście” w tę klimatyczną, świetnie skonstruowaną pracą. Ale podobnych przypadków w dyskografii Howarda jest wiele. I wiele pracy również przed wydawcami, aby ten stan rzeczy naprawić. Dwupłytowa Epidemia jest zatem kroplą w morzu potrzeb miłośnika muzyki filmowej. Kroplą ożywczą.

Najnowsze recenzje

Komentarze