Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Masakatsu Takagi

Ookami Kodomo no Ame to Yuki (The Wolf Children Ame and Yuki)

(2012)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 30-03-2013 r.

Gdy większość zastanawia się, czy najlepszą animacją roku 2012 był Ralph Demolka czy Strażnicy marzeń, albo też tworzone w technice stop-motion ParaNorman czy Piraci!, ja jak zwykle w poszukiwaniu najciekawszego obrazu animowanego przeglądam propozycje z Kraju Kwitnącej Wiśni. O ile nagrodzony Asian Pacific Screen Award A Letter to Momo Hiroyukiego Okury (twórcy kultowego Jin-Roh) było bardzo ładne i godne uwagi, to jednak nie zawładnęło mną, a prezentowana tam tematyka wydawała mi się być lepiej prezentowana we wcześniejszych dziełach Hayao Miyazakiego. Kupił mnie natomiast w 100% film, który do APSA był „ledwie” nominowany: Ookami Kodomo no Ame to Yuki Mamoru Hosody.

Jako, że film w Polsce nie jest zbyt znany, pozwolę sobie na kilka słów opisu fabuły. Zaczyna się prawie jak Zmierzch: główna bohaterka, pogodna studentka, zakochuje się (z wzajemnością) w… wilkołaku. Nie jest to jednak w głównej mierze historia miłosna, ta zresztą szybko się urywa, gdy wilkołak ginie pozostawiając ukochaną z dwójką dzieci. Zaczyna się wówczas opowieść o dorastaniu tytułowych Ame i Yuki, które z czasem będą musiały dokonać wyboru między światem ludzi a wilków (natury). Ookami Kodomo no Ame to Yuki jest niezwykle udaną mieszanką komedii obyczajowej, fantasy i dramatu, której może zdarza się zahaczać o tani sentymentalizm, ale głębia i ciekawie od strony psychologicznej nakreśleni bohaterowie i ich przemiany pozwalają nie zwracać na to uwagi. Na dodatek film dosłownie zachwyca stroną wizualną, w kwestii malarskiego ujmowania przyrody czy wiejskich landszaftów dorównując a może nawet przewyższając cudowne przecież w tym aspekcie dzieła Miyazakiego, jak Mój sąsiad Totoro czy Księżniczka Mononoke. Do tego Hosoda nie raz sięga po techniki cyfrowe, by wspomóc tradycyjną dwuwymiarową animację i nakręcić niezwykle porywające, dynamiczne sekwencje.

Owe sceny są zresztą najbardziej wyróżniającymi się fragmentami filmu od strony muzycznej. Gdy przez właściwie cały czas wydarzeniom towarzyszy delikatna, kameralna, minimalistyczna wręcz muzyka, w dwóch dłuższych sekwencjach dostraja się do obrazu i pomaga mu porwać widza. Autorem całej ścieżki dźwiękowej jest debiutujący w tak dużym filmowym projekcie, trzydziestokilkuletni Takagi Masakatsu – japoński artysta, zajmujący się na co dzień raczej innymi gatunkami, chętnie współpracujący z różnymi muzykami i piosenkarzami, mający na koncie kilka własnych albumów, reklamówki, projekty multimedialne etc. Styl Masakatsu nie daje się łatwo zdefiniować. Artysta chętnie gra na fortepianie, udziela się też wokalnie, tworząc utwory na pograniczu muzyki indie-pop, a jakiegoś rodzaju New age, czy nawet swoistego minimalizmu. I mniej więcej tak właśnie brzmi Ookami Kodomo no Ame to Yuki. Gdybym chciał znaleźć najbardziej pokrewną mu ścieżkę dźwiękową wśród tych popularniejszych, to wskazałbym na Where the Wild Things Are Burwella i Karen O. Jednak, gdy tam score i piosenki miały różnych autorów i były –także płytowo– rozdzielone, o tyle tutaj utwory instrumentalne zlewają się z piosenkami (o ile można część tracków wykorzystujących śpiew tak określić) i tworzą stylistyczną i harmoniczną całość.

Score oparty na delikatnych, spokojnych brzmieniach fortepianu, kilku instrumentów smyczkowych, czasem też gitary czy wokalu, buduje w filmie sielską, sentymentalną atmosferę i sprawdza się właściwie bez zarzutu. Z wyjątkiem wspomnianych już dynamicznych sekwencji nie zwraca specjalnie na siebie uwagi, nie podkręca nadmiernie emocji, te reżyser buduje zwykle subtelnie i przy pomocy głównie obrazu. W filmie w każdym razie muzyka wydaje się być dobrana i podłożona bardzo dobrze, a podejście nieco odmienne od standardowej symfonicznej ilustracji nie powinno wywoływać takich kontrowersji jak Karigurashi no Arrietty. Pewien problem zaczyna się po wyjęciu muzyki z obrazu. 24 utwory składające się na nieco ponad godzinę grania są w większości tak stylistycznie zbliżone, że szybko wywołują wrażenie monotonii i mogą słuchacza zwyczajnie znużyć. Podejrzewam, że podczas pierwszego przesłuchania każdy zwróci uwagę głównie na tylko dwa wyróżniające się z tej subtelnej jedności utwory. Będą to oczywiście wspominane już fragmenty: Kitokito-yon hon ashi no odori ilustrujące zimowe zabawy dzieci-wilków oraz Shounen to yama ze sceny, w których syn bohaterki pod wilczą postacią przemierza zachwycające leśne i górskie krajobrazy. W tych fragmentach Takagi sięga po wszystko co ma, dodając nawet parę trąbek czy instrumenty perkusyjne. Zwłaszcza w drugim utworze dostajemy dość ciekawe współbrzmienia, tworzące wrażenie „chaosu kontrolowanego”. Wybijać się może także nieco bardziej żwawy song Nene czy momentami intensywniejszy emocjonalnie Ameagari no ie. Przez kompozycję przewija się oczywiście parę tematów, melodii, jednak nie są one szczególnie chwytliwe, ani szybko zapadające w pamięć.

Ookami Kodomo no Ame to Yuki nie są na pewno ścieżką dźwiękową, która spodoba się każdemu miłośnikowi muzyki filmowej. Podejrzewam, że dla większości sięgnięcie po nią, zwłaszcza bez znajomości filmu, może skończyć się szybkim znudzeniem tym fortepianowo-smyczkowo-wokalnym „plumkaniem”. Natomiast słuchacze lubujący się w tego rodzaju stylistyce powinni dać kompozycji Takagiego szansę. Być może ich zauroczy, choć zdecydowanie większe szanse na to ma w połączeniu z pięknym obrazem Mamoru Hosody.

Najnowsze recenzje

Komentarze