Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Joe Hisaishi

Okuribito (Pożegnania)

(2008)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 09-06-2015 r.

Myślę, ze nie byłoby przekłamaniem, jeśli stwierdzimy, że kinematografia Japonii najlepsze lata ma już za sobą. Trudno bowiem znaleźć wśród współczesnych filmów z Kraju Kwitnącej Wiśni dzieła na miarę dokonań Kurosawy, Ozu czy Mizogouchiego. W zasadzie jedynie kolejne anime oraz horrory, choć w ich przypadku również zaznaczył się spory regres, odnoszą sukces poza granicami rodzimego kraju. Produkcją, która przywraca nadzieję w dzisiejszy, japoński rynek filmowy jest wybitny obraz Yojiro Takity, Okuribito (Pożegnania) z 2008 roku. Zdobył on, dość niespodziewanie, nagrodę Oscara za najlepszy film nieanglojęzyczny, pokonując w wyścigu po statuetkę min. uznane dzieło Ariego Folmana, Walc z Bashirem. Czy zasłużenie? Bynajmniej.

Pożegnania opowiadają historię wiolonczelisty, Daigo Kobayashiego. Wkrótce traci on w pracę w tokijskiej orkiestrze i musi rozglądnąć się za nowym zajęciem. W końcu natrafia w lokalnej gazecie na ofertę zatytułowaną „okuribito”, sądząc, że chodzi o posadę w biurze turystycznym. Na miejscu okazuje się, że jest to stanowisko w domu pogrzebowym. Choć otoczenie niechętnie patrzy na nowe zajęcie Kobayashiego, to jednak zdolny muzyk znakomicie odnajduje się w roli zwanej nokanshi, czyli osoby przygotowującej i składającej ciało do trumny. Fabuła zapowiadała zatem obraz ciężki w odbiorze, przygnębiający bądź trudny. Jak się okazało – nic bardziej mylnego. Takita z wielkim wyczuciem, ale także i humorem prowadzi swoją poetycką opowieść. I właśnie na tym polega wyjątkowość Pożegnań – na łamaniu tematów tabu i poruszaniu tematyki życia i śmierci z całkowitym wyzbyciem się nachalnego moralizatorstwa, przesadnej powagi i pretensjonalności. Reasumując, Pożegnania Takity, nie boję się tego powiedzieć, to jeden z najbardziej unikatowych i najlepszych filmów w historii japońskiej kinematografii. Obraz został także obsypany nagrodami Japońskiej Akademii Filmowej, w tym także za muzykę, za którą odpowiadał Joe Hisaishi.

Takita na przestrzeni kilkunastu lat swojej reżyserskiej kariery współpracował głównie z Shigeru Umebayashim, z którym zrealizował dwie mało znaczące produkcje na początku lat 90-tych oraz fantastyczno-historyczny film Onmyoji, a także jego sequel z 2003 roku. Jednak jeszcze w tym samym roku, podczas pracy nad obrazem Mibu Gishi Den (Kiedy dobyto ostatni miecz), po raz pierwszy połączył siły z Joe Hisaishim. Kręcąc Pożegnania, Takita uznał, że ponownie poprosi słynnego kompozytora o napisanie ścieżki dźwiękowej do swojego najnowszego obrazu. Hisaishi przyznał w jednym z wywiadów, że zilustrowanie produkcji Takity było dla niego jednym z najtrudniejszych wyzwań w całej dotychczasowej karierze. Jednak biorąc uwagę klasę japońskiego kompozytora, Takita nie musiał się martwić o ostateczny efekt.

Fabuła Pożegnań wymagała od Hisaishiego napisania części muzyki, zanim film został ukończony. Główny bohater w wielu scenach gra na wiolonczeli melodie skomponowane przez Japończyka, specjalnie na potrzeby obrazu Takity. Mowa tutaj przede wszystkim o rewelacyjnym temacie przewodnim, na którym zbudowana została lwia część partytury, a któremu poświęcimy jeszcze nieco miejsca. Część muzyki została nagrana już podczas tej wczesnej fazy realizacji, aby w roli temp-tracka akompaniamentować aktorom w trakcie kręcenia zdjęć, co, jak wspomina Takita, wydatnie wpłynęło na ostateczny efekt. Na bazie motywu głównego powstała piosenka przewodnia Okuribito/So Special, śpiewana przez popularną w Japonii popową piosenkarkę Ai Carinę Uemurę, podpisującą się zazwyczaj pod pseudonimem Ai. Singiel, nominowany do 2009 MTV Video Music Awards Japan w kategorii najlepszy teledysk, ukazał się na trzy dni przez premierą Pożegnań, czyli dokładnie wtedy, kiedy światło dzienne ujrzał oficjalny soundtrack, który będzie przedmiotem niniejszej recenzji.

Jako że wątek zdolności muzycznych Kobayashiego odgrywa w filmie niemałą rolę, nikogo nie powinien dziwić fakt, że to właśnie na dźwiękach wiolonczeli zbudowana jest większość utworów. O wykonanie wszystkich solowych partii Hisaishi poprosił uznanego w Japonii wiolonczelistę, Nobuo Furakawę, z którym współpracował po raz pierwszy. Japoński kompozytor doskonale wiedział, jak pisać muzykę na ten instrument. W 2003 roku odbył po ojczyźnie trasę koncertową, podczas której wykonywał wraz z dziewięcioma wiolonczelistami swoje najlepsze utwory. W Pożegnaniach echa tego tournée usłyszymy zwłaszcza, gdy Hisaishi wprowadza wielogłosowość w warstwie smyczków – tym razem angażując zespół złożony z dwunastu wykonawców. Można zatem powiedzieć, że choć Hisaishi nie umie grać na wiolonczeli, tak jako kompozytor potrafi wykorzystać jej niezwykłą barwę dźwięku i szeroki wachlarz możliwości.

Melancholijne i głębokie brzmienie tego instrumentu świetnie wpisuje się w konwencję filmu Takity. Wiolonczela, wspomagana delikatną pracą sekcji smyczkowej i lekkimi partiami na instrumenty dęte drewniane, doskonale podkreśla, od strony orkiestracyjnej, charakter partytury Hisaishiego. Z instrumenta­cjami świetnie koresponduje także warstwa tematyczna, której wyraziste, emocjonalne, ale także nieprzesadnie ekspresyjne melodie, idealnie uzupełniają obraz pozbawiony wszelakich znamion dramatycznego napuszenia, czy przesadnej pompatyczności. Te elementy łączą się w perfekcyjnie przemyślaną, muzyczną układankę, która dzięki przydzieleniu jej przez reżysera znaczącej roli, tworzy coś, na co miłośnikowi muzyki filmowej po prostu nie wypada nie zwrócić uwagi.

Najlepszym elementem Pożegnań Joe Hisaishiego jest, jak zwykle w jego przypadku, temat przewodni, o którym zdążyłem już co nieco wspomnieć. Aby jednak w pełni zrozumieć jego rolę, musimy się cofnąć do etapu preprodukcji, kiedy to Takita poprosił Hisaishiego o muzyczne odzwierciedlenie separacji Kobayashiego z ojcem oraz jego miłości do żony. W tym celu japoński kompozytor wykorzystuje motyw główny, jako spoiwo pomiędzy tymi wątkami. Uczucie, jakim Kobayashi darzy swoją drugą połówkę znajdziemy w utworze Kizuna. Rozpoczyna się on motywu głównego w dość mocno przearanżowanej wersji, po czym płynnie przechodzi w drugą melodię, którą możemy przypisać żonie Kobayashiego. Wieloletnią rozłąkę z ojcem Japończyk ilustruje z kolei za pomocą drugiej aranżacji tematu przewodniego, tym razem już tej właściwej i najbardziej reprezentatywnej. Usłyszymy ją po raz pierwszy wykonywaną na wiolonczeli przez Kobayashiego. Scena ta przechodzi w retrospekcję – muzyk wraca do czasów dzieciństwa, kiedy to ojciec uczył go grać tę melodię. Następnie słyszymy ją z gramofonu w aranżacji z utworu Okuribito (Memory). Wtedy dowiadujemy się, że była to ulubiona kompozycja ojca. Dokładnie tę samą wariację, Hisaishi podłoży w jeden z ostatnich scen filmu, która, aby nie zdradzać szczegółów, zamyka wątek ojca Kobayashiego.

Na płytę trafił także inny, bardzo ważny temat, o wymowie nieco bardziej elegijnej, który stanowi fundament utworów o nazwie Beautiful Dead, przeznaczonych do okraszania bardziej dramatycznych sekwencji. To kolejna, śliczna i emocjonalna melodia, jaką Japończyk napisał do filmu Takity. Ponadto warstwę liryczną uzupełniają także motywy ze Shrine of Snow oraz Nohkan, aczkolwiek, pomimo ich niekwestionowanej urody, pozostaną na pewno w cieniu tematu przewodniego. Miłym urozmaiceniem jest jednak kilka małych perełek tego score’u. New Road to ciekawa, żartobliwa kompozycja napisana pod scenę, w której Kobayashi dowiaduje się, czym tak naprawdę jest praca oznaczona enigmatycznym określeniem „okuribito”. Podobną wymowę mają Model, Washing czy wreszcie, typowy dla Japończyka, fikuśny walczyk Gui-Dance występujący w roli muzyki podkładanej pod filmiki instruktażowe dla przyszłych nokanshi. Utwory te doskonale pokazują, że Hisaishi idealnie potrafi wyczuć lżejszy ton opowieści Takity, jednocześnie nie popadając w nadmierny komizm czy mickey-mousing.

Znamienne jest to, że japoński twórca całkowicie wyzbywa się jakichkolwiek orientalizmów, zarówno jeśli chodzi o instrumentacje, jak i melodykę. Ma to swoje znaczenie w wydźwięku Pożegnań. Takita, przy pomocy muzyki Hisaishiego, tworzy bowiem opowieść uniwersalną, którą mogłoby się odnaleźć w każdej kulturze i religii, wszak problematyka życia i śmierci oraz poszukiwania sensu egzystencji dotyczy wszystkich ludzi na świecie. Buddyści, chrześcijanie, muzułmanie hindusi… obsługujemy wszystkich – mówi w jednej ze scen właściciel domu pogrzebowego. I nie inaczej jest z partyturą Japończyka. Ponadto reżyser poprosił Hisaishiego o zaaranżowanie popularnego Ave Maria francuskiego kompozytora Charlesa Goundoda, którą główny bohater wykonuje w jednej ze scen, co jeszcze dobitniej uwypukla wymowę filmu. Tak też muzyka pomaga nie tylko opisywać kadry Pożegnań, ale także wspiera przekazywanie jakże ważnych treści. Melodia Francuza, zawarta w utworze Ave Maria (Okuribito), następnie przechodzi w popisową aranżację tematu przewodniego, będącą ilustracją iście teledyskowej sekwencji montażowej, w której obserwujemy Kobayashiego spełniającego się w roli nokanshi. W ten sposób motyw wiodący scala trzy najważniejsze wątki filmu – pracę Kobayashiego oraz jego relacje z żoną i ojcem.

Gdy zechcemy zapoznać się w domowym zaciszu z soundtrackiem z Pożegnań, być może nie wszystko wyda się tak idealne, jak w filmowych kadrach. Dla niektórych słuchaczy album może się z początku nieco wolno rozkręcać, choć ja nie mam z tym problemów. Muszę jednak przyznać, że pomimo tego, iż od pierwszych taktów da się wyczuć w muzyce Hisaishiego subtelną, kojącą melancholijność, to jednak dopiero gdzieś w połowie krążka po raz pierwszy usłyszymy najważniejsze tematy. Niemniej nawet jeśli początek płyty okaże się dla potencjalnego odbiorcy nieco senny, nawet przy założeniu, że takie kompozycje jak New Road czy Washing nie wprowadzą świeżości podczas odsłuchu, to wszystko rekompensuje druga część albumu. To wtedy Hisaishi wprowadza co raz ciekawsze aranżacje poszczególnych tematów, a prawdziwą gratką dla odbiorcy okaże się ostatnie 10 minut krążka. Najpierw w Okurito (Memory) zaprezentuje nam bardziej delikatną aranżację głównej melodii, aby w kolejnym utworze, Okurito (Ending), rzucić nas w sam środek porywającej, wiolonczelowej uczty. Małym mankamentem jest czas trwania niektórych utworów, nad którymi aż chciałoby się dłużej zatrzymać, aczkolwiek dotyczy to głównie motywów pobocznych.

Tematy skomponowane do Pożegnań pojawiły się później na dwóch płytach studyjnych Hisaishiego. Najpierw, w 2009 roku, trafiły na Another Piano Stories – piątą część serii albumów Piano Stories, zawierających aranżacje melodii Japończyka, w których wiodącą rolę odgrywa, jak sama nazwa wskazuje, fortepian. W trzech utworach zamieszczonych na rzeczonym wydaniu, znajdziemy większość najważniejszych melodii pojawiających się na oficjalnym soundtracku. Rok później Hisaishi nagrał z legendarną London Symphony Orchestra płytę Melodyphony, skupiającą największe highlighty twórczości Japończyka w wykonaniu angielskich muzyków. Jednym z nich jest właśnie przebojowa, ponad 8-minutowa suita z Pożegnań, w której usłyszymy dwa najważniejsze tematy. O ile wariacje pojawiające się na Another Piano Stories nie różnią się wielce od tych, które trafiły na soundtrack, o tyle suita z Melodyphony jest dużo mniej kameralna i nastawiona na maksymalne wykorzystanie potencjału londyńskiej orkiestry. W związku z czym jest ciekawą alternatywą dla muzyki zawartej w filmie Takity.

Reasumując, Pożegnania wzruszają, relaksują i zachwycają, nawet jeśli dla niektórych odbiorców wydanie albumowe może nie spełnić wszystkich wymogów. Niemniej jest to wprost idealne przełożenie filmowej aury na papier nutowy. Subtelne, ciepłe kompozycje Japończyka doskonale kontrapunktują filmowym rozważaniom Takity, ale jednocześnie oferują słuchaczowi wiele ciekawych wrażeń także po wyrwaniu z kontekstu, tworząc dzieło niemalże kompletne, patrząc z punktu widzenia miłośnika muzyki filmowej. Pożegnania to jeden z najlepszych dowodów na to, że twórczość Hisaishiego nie kończy się na pracach dla Miyazakiego i Kitano.

Najnowsze recenzje

Komentarze