Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Abel Korzeniowski

Nun, the (Zakonnica)

(2018)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 09-09-2018 r.

Kino grozy przeżywa swój kolejny renesans. I żeby się o tym przekonać nie trzeba daleko szukać. Na palcach u jednej ręki policzyć możemy projekty, które okazały się mniejszym lub większym blamażem, choć zazwyczaj tendencja jest zupełnie odwrotna. Ciekawym przypadkiem jest w tym wszystkim film Obecność, który zapoczątkował dosyć interesującą serię, by w końcu stać się pełnokrwistym, demonicznym uniwersum. Oparta na faktach historia pewnego małżeństwa zajmującego się badaniem trudnych do wyjaśnienia spraw opętań, ewoluowała do rozległej, ukierunkowanej już na rozrywkę, serii widowisk grozy. I jednym z takich protoplastów jest film Zakonnica (The Nun).

Przyznam, że czekałem na ten film ze zniecierpliwieniem. Głównie dlatego, że traktować miał o najbardziej demonicznej postaci, jaka pojawiła się w serii Conjuring. Niewyględnie prezentująca się zakonnica niejednego odbiorcę przyprawiła o gęsią skórkę. Fajnie byłoby więc poznać genezę tej postaci. I z takiego założenia wychodziło studio Warnera, dając zielone światło do realizacji Zakonnicy. Akcję osadzono w spowitej mrokiem i chłodem Rumunii, w wiekowym klasztorze Carta. Doszło tam do tajemniczego samobójstwa jednej z sióstr. W celu zbadania sprawy, na miejsce wysłany zostaje ojciec Burke w towarzystwie przygotowującej się do życia konsekrowanego, siostry Irene. Pozornie prosta sprawa okazuje się mieć swoje drugie dno, a wszystko związane jest z historią tego budzącego grozę miejsca. I na tym etapie jeszcze wszystko wydaje się być w porządku. Jest piękna sceneria, jest ciekawy antagonista i troszkę mniej ciekawi (czasami irytujący) bohaterowie. Ale im bardziej brniemy w tę opowieść, tym bardziej odcina się ona od pierwocin serii, stając się festiwalem dopadających nas zewsząd straszydeł i scen grozy. Rozumiem, że współczesny odbiorca żądny jest wrażeń, co niejako wymusza na twórcach intensyfikację w zakresie nawarstwiania i uwalniania napięcia, ale można było podejść do sprawy bardziej subtelnie. Sama postać demonicznej zakonnicy dawała spore pole do popisu – bez tej efekciarskiej otoczki. Ważne jednak, że film się sprzedał (znakomicie), a decydenci snuć będą plany na kolejne widowiska tego pokroju. Czemu mnie to cieszy?

Ponieważ jest to szansą dla kompozytora ścieżki dźwiękowej do Zakonnicy, który udowodnił, że klasyczne podejście do kina grozy wcale nie musi odchodzić do lamusa. Zresztą angaż do tego projektu, był kolejnym powodem, dla którego tak bardzo na niego oczekiwałem. Nazwisko Polaka pojawiające się w tak głośnym tytule, to zawsze powód do radości, ale i pewna doza niepewności, jak poradzi sobie z tą presją. Takową „rozładował” dosyć spory czas na realizację zadania, co nie umniejsza sukcesu Abla Korzeniowskiego. Efekt końcowy jest bardziej niż zadowalający. I moim zdaniem Polak pokazał miejsce w szeregu wszystkim swoim poprzednikom, którzy pracowali przy tej serii.

Warunki do zrobienia tego, co zrobił Abel były wręcz idealne. Obskurna, zamkowa sceneria, ciemnie, ciasne korytarze i spowite mgłą tereny okalające klasztor… To wszystko dawało przede wszystkim mandat do sięgnięcia po klasyczne środki muzycznego wyrazu. A w tym, jak doskonale wiemy na przykładzie Penny Dreadful, Abel jest swoistego rodzaju specjalistą. Problem pojawił się w odpowiednim zagospodarowaniu tej przestrzeni – ułożeniu wszystkiego w taki sposób, aby nie przytłoczyć tych ciasnych przestrzeni nadmiarem dźwięków. Reguła milczenia, jaka obowiązuje zakonnice od zmroku do świtu zdaje się również przekładać na aranżacje pierwszych scen grozy, które rozgrywają się w murach Carta Monastery. Subtelne budowanie napięcia tylko okazjonalnie przerywane jest podbiciem dynamiki. Nie chodzi tu bynajmniej o klasyczne zabiegi stosowane w scenach o charakterze „jump scare”. Abel buduje swoją muzyczną grozę nie tylko za pomocą orkiestry, ale i licznych, demonicznych wokaliz, które czasami ocierają się wręcz o growling. I paradoksalnie nie w scenach akcji robi to największe wrażenie, ale w zderzeniu z mrocznymi, spowitymi tajemnicą, murami klasztornymi. Abel Korzeniowski idealnie wstrzelił się w klimat tego filmowego przedsięwzięcia. Szkoda tylko, że zabrakło przysłowiowej kropki nad i.



A za takową uważam z jednej strony bazę tematyczną, która ociera się o gatunkową kliszę oraz większą śmiałość z zabawą partiami wokalnymi. Coś, z czego Chris Young korzysta dosyć często, mogło również przysłużyć się wzmocnieniu przekazu ścieżki dźwiękowej do Zakonnicy. Są to jednak tylko luźne przemyślenia, które dopadły mnie zaraz po filmowym seansie. Takowy od strony muzycznej pozostawia natomiast dosyć dobre wrażenia. I jasne, że mogły być jeszcze lepsze chociażby w kwestii dźwiękowego miksu, gdzie muzyka Abla niejednokrotnie okradana jest z przestrzeni. Cóż, kino grozy rządzi się swoimi prawami. Przynależne do świata przedstawionego, rozsiane po panoramie, dźwięki, pozostają niekwestionowanym liderem.

Wyjście poza ten świat wraz z muzyką Korzeniowskiego nie wydaje się jakkolwiek problematyczne. Skomponowana na potrzeby filmu, ścieżka dźwiękowa, została zgrabnie przemontowana i zaprezentowana na soundtracku, którego czas trwania ledwo przekracza trzy kwadranse. Na wirtualnym krążku (bo niestety tłoczonego wydania CD raczej się nie doczekamy) znajdujemy praktycznie wszystko, co potencjalnie zainteresować nas może podczas filmowego seansu. I w przeciwieństwie do wszystkich poprzednich soundtracków z filmowego uniwersum Obecności, oprawa muzyczna do Zakonnicy jest wciągającym i autentycznie zachodzącym za skórę, słuchowiskiem.

A przekonujemy się o tym już na wstępie naszej soundtrackowej przygody. Muzyka z filmowego prologu (God Ends Here, Sacrifice) wykłada na stół praktycznie wszystkie karty, jakimi Abel grał będzie w scenach grozy. Niskie, gardłowe śpiewy, świetne orkiestracje i okazjonalne eksperymenty z dźwiękami otoczenia… To wszystko tworzy panoramę grozy, do której mało który współczesny kompozytor potrafi się zbliżyć. Jeżeli więc o grozie mówimy, to nie sposób przejść obojętnie wobec trzech flagowych utworów tego soundtracku. Jednym z nich jest Valak, pojawiający się w scenie odkrywania przeszłości demonicznej zakonnicy. Potężne frazy orkiestrowe skontrapunktowane mrocznym, niskim wokalem– robi to wrażenie. Nie mniejsze niż subtelne granie okraszone licznymi efektami dźwiękowymi i wokalnymi w Anything but Holy. Zupełną odwrotnością wyżej opisanych jest delikatne, ocierające się o sakralną wymowę, Sanctus, wyśpiewywane w Handmaid of God (wcześniej we fragmentach Valak). Skierowanie się w stronę tradycji kościelnej w opisywaniu relikwii było tutaj dobrym posunięciem. Aczkolwiek scena, w której pojawia się ten motyw rozmieniana jest na drobne przez czerstwe żarty bohaterów i nadęty patos.

I tutaj dochodzimy do najmniej „eleganckiej” części ścieżki dźwiękowej Abla. A jest nią liryka związana bezpośrednio z postacią siostry Irene. Prosta, owiana płaszczykiem melancholii, melodia, słyszana po raz pierwszy w Sister Irene wydaje się dosyć kliszowa w budowie, ale od strony funkcjonalnej nie można jej wiele zarzucić. Na płycie nie pojawia się zbyt często i chyba nie należy rzewnie płakać z tego powodu. W tym kontekście o wiele ciekawiej prezentuje się finał słuchowiska w lirycznym ‘Cause I Have Faith. Burząca ten błogostan, seria atonalnych fraz, jasno daje do zrozumienia, że historia demonicznej zakonnicy nie zapisała jeszcze swojego ostatniego rozdziału.

I chciałoby się, aby Zakonnica nie była również pierwszym i ostatnim rozdziałem przygody Abla Korzeniowskiego z tą serią. Ewidentnie dobrze czuje się on w tego typu kinie, co świadczyć może zaangażowanie i efekt końcowy jego pracy. Kompozycję Polaka chwali się od lewa do prawa i moja ocena nie odbiega od ogółu wrażeń, jakie pozostawia ścieżka dźwiękowa do Zakonnicy. Czekamy więc na kolejne angaże! A wszystkim polecam (bardziej chyba niż wycieczkę do kina) sięgnięcie po omawiany tu album soundtrackowy.

Najnowsze recenzje

Komentarze