W czasach, gdy Joe Hisaishi pracuje na rzecz Studia Ghibli od święta, a jego filmografię zapełniają w sporej mierze komedie i dramaty, jedna franczyza zajmuje szczególne miejsce – Ni no Kuni. Japoński kompozytor zaczął z nią przygodę wraz z premierą gry komputerowej Ni no Kuni: Wrath of the White Witch. Kilka lat później pracował również nad sequelem zatytułowanym Ni no Kuni II: Revenant Kingdom. Jakby tego mało, w 2019 zilustrował pełnometrażową produkcję bazującą na tym wirtualnym uniwersum. W ten sposób Hisaishi dołączył do wąskiego grona kompozytorów, którym dane było pracować w obrębie jednej franczyzy zarówno przy grach komputerowych, jak i przy filmach pełnometrażowych. Obraz wyreżyserował Yoshiyuki Momose, który przez wiele lat pracował jako jeden z animatorów Studia Ghibli. Warto wspomnieć, że na początku swojej kariery był współtwórcą mało znanego serialu Hajime Ningen Giantus z 1974 roku. Jest to o tyle ciekawe, że była to pierwsza produkcja okraszona przez ówcześnie młodego kompozytora Mamoru Fujisawę, później znanego jako… Joe Hisaishi.
Film nie jest adaptacją gier. Widz porusza się w obrębie uniwersum znanego z wirtualnych wojaży, ale bohaterowie i fabuła są napisane zupełnie od zera. Obraz opowiada historię dwójki przyjaciół: Haru i sparaliżowanego od pasa w dół Yuu. Obydwaj podkochują się w koleżance Kotonie. Gdy dziewczyna zostaje śmiertelnie raniona, Haru i Yuu zostają w magiczny sposób przeniesieni do pseudośredniowiecznego świata Ni no Kuni. Na miejscu okazuje się, że Kotona jest tutaj córką miejscowego króla.
Mając w zanadrzu obszerną bazę tematyczną stworzoną na potrzeby dwóch gier komputerowych, Hisaishi miał niejako ułatwione zadanie. W końcu wystarczyłoby przepisać stare oraz lubiane tematy i ścieżka dźwiękowa byłaby gotowa raz dwa. Jako że jednak film Momose przedstawia zupełnie inną historię, od japońskiego kompozytora wymagana była większa elastyczność oraz zaangażowanie. Tak o to powstała ilustracja łącząca w sobie nowe idee muzyczne oraz pomysły doskonale sprawdzone w popularnych grach.
Hisaishi powraca do kilku dobrze znanych tematów. Co ciekawe, najwięcej czerpie z drugiej części. Pojawiają się między innymi motywy z Leavetaking, Fateful Encounter oraz Painful Memories. W filmie są wykorzystywane bardzo sprawnie, choć ich zastosowanie nie ma zbyt wiele wspólnego z pierwotną rolą w grach komputerowych. Nie zabrakło również najważniejszych melodii z jedynki. Wyróżnia się zwłaszcza temat z Field. Przez pierwsze sceny, których akcja toczy się w „naszym” świecie, słyszymy tylko nowy materiał (o którym napiszę w następnym akapicie). Jednak w momencie, w którym bohaterowie trafiają do świata Ni no Kuni, Hisaishi wprowadza właśnie motyw towarzyszący podróżowaniu po mapie we Wrath of the White Whitch. To bardzo sugestywny fragment od strony ilustracyjnej. Japończyk wraca również do tematu głównego oraz lirycznego (z utworu Reunion). Te z kolei pojawiają się dopiero pod koniec filmu. Ze względu na swój doniosły wydźwięk, odnajdują się całkiem nieźle podczas ilustrowania filmowej kulminacji. Podsumowując, cytaty z gier z pewnością podnoszą walory funkcjonalne oraz słuchowe tej ścieżki dźwiękowej, niemniej nie mogą nie rzutować na aspekt oryginalności.
Na szczęście recenzowana partytura nie jest jedynie odcinaniem kuponów od świetnie przyjętych ścieżek dźwiękowych z gier. Film Mamose otrzymał bowiem kilka zupełnie nowych idei muzycznych. Zacznijmy od najważniejszej z nich, czyli tematu Kotony, po raz pierwszy wprowadzonego w Falling Deeper. Funkcjonuje on jako swoisty motyw miłosny. To dobrze znany wszystkim Hisaishi, zarówno od strony melodycznej (czuła, liryczna melodia), jak i aranżacyjnej (ciepły fortepian, smyczki). Nie jest to coś, co zaskakuje. Wprost przeciwnie, Japończyk wykorzystuje tutaj znane wszystkim chwyty, ale urzeka tak jak zawsze, zwłaszcza prezentując ową melodię w aranżacji na solowe skrzypce. Z napisanych specjalnie na potrzeby filmu melodii wyróżnia się jeszcze materiał starszego jegomościa znającego sposoby na podróże pomiędzy obydwoma światami (Mysterious Old Man), filmowego królestwa (Evermore Castle) oraz motyw suspensu (Separate Ways). Swoje odzwierciedlenie muzyczne otrzymali również antagoniści. Zostali zilustrowani za pomocą dwóch pomysłów: frazy złożonej z dwóch akordów oraz krótkiego i złowieszczego motywu balansującego na granicy O Fortuny Carla Orffa oraz jednego z wątków pobocznych z Lionheart Jerry’ego Goldsmitha. Hisaishi rozwija również zapoczątkowane w Revenant Kingdom eksperymenty z syntezatorami. Wykorzystywane są szczątkowo, najczęściej w związku z antagonistami, niemniej ich obecność jest zauważalna. Ciekawostką jest natomiast folkowy utwór At the Tavern, który funkcjonuje jako swoista muzyka źródłowa filmowego świata.
Pomimo kilku nowinek omawiany score jest silnie zakorzeniony w stylistyce wypracowanej przy okazji dwóch poprzednich tytułów z serii. Nie tylko ze względu na powracające tematy, ale również orkiestracje i harmonie. Odbiorca nie ma najmniejszych wątpliwości, że słucha ścieżki dźwiękowej osadzonej w świecie Ni no Kuni, a nie któregoś z soundtracków napisanych chociażby dla Hayao Miyazakiego. W tym aspekcie Hisaishi odnosi duży sukces. Prawdą jest jednak, że nowe motywy nie mają takiej siły przebicia jak stare, co też może stanowić problem dla słuchaczy oczekujących po tej ścieżce dźwiękowej klasyków na miarę To The Decisive Battle z „jedynki” lub tematu bitewnego z „dwójki”. Do tego należy zaznaczyć, że Hisaishi trochę nadmiernie ochoczo wraca do materiału z gier, przez co nazbyt często będzie towarzyszyć nam uczucie déja vu.
W porównaniu z dwoma ścieżka dźwiękowymi z gier, recenzowana pozycja w domowym zaciszu wypada mniej atrakcyjnie. Po pierwsze, ze względu na montaż albumu, obfitujący w sporą liczbę krótkich utworów. Wynika to oczywiście ze specyfiki filmowej ilustracji, która, w przeciwieństwie do utworów pisanych pod wirtualne media, ograniczona jest koniecznością dopasowania się do filmowych kadrów oraz punków synchronizacyjnych. Po drugie, od strony tematycznej, nawet pomijając liczne powtórki, nie jest również tak okazała. Należy jednak podkreślić, że zestawiamy ją z przebojową muzyką z gier Ni no Kuni, w przypadku których kompozytor miał dużo więcej swobody i pola manewru. W świecie muzyki filmowej to wciąż muzyka bogata melodycznie i instrumentacyjnie. Ponadto utwierdza nas w przekonaniu, że Joe Hisaishiemu udało się stworzyć nowy muzyczny świat. A jeśli kiedyś jeszcze będzie mu dane ponownie do niego wkroczyć, ja nie będę miał nic przeciwko. Zwłaszcza jeśli miałaby być to trzecia część gry.