Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Cliff Martinez

Neon Demon, the

(2016)
4,0
Oceń tytuł:
Daniel Aleksander Krause | 11-09-2016 r.

„Audiowizualny orgazm” – takie i podobne określenia przylgnęły już na stałe do filmów Nicolasa Windinga Refna. Po świetnych Drive i Tylko Bóg wybacza tendencję tę zdaje się szczególnie potwierdzać jego najnowsze dzieło, Neon Demon. Duński reżyser bowiem jak nigdy wcześniej nasycił swój obraz seksualnymi podtekstami oraz fascynacją cielesnym pożądaniem. Ciężko nie odnieść jednak wrażenia, że przy okazji swojego pstrokatego traktatu o ludzkim pięknie twórca się tym razem lekko pogubił we własnych myślach. Duńczykowi wyraźnie zabrakło pomysłu na to, jak z prostej jak budowa cepa historii o robiącej błyskawiczną karierę modelki Jesse wyciągnąć jakąś głębszą refleksję, myśl, która zostałaby z widzem na dłużej. Nie pomagają tym razem ani manipulacje narracją, ani brutalne cronenbergizmy, ani średnio przekonująca Elle Fanning w roli głównej. Efektem tego jest kiczowata wydmuszka, którą ogląda się jednak z niekłamanym zainteresowaniem. Wciąż imponuje bowiem refnowskie wyczucie estetyki, jego specyficzne podejście do kreowania frapujących kadrów oraz znakomite zrozumienie z osobami odpowiedzialnymi za sferę audiowizualną. Muzykę po raz trzeci dla tego reżysera skomponował Cliff Martinez.

O wyjątkowej wrażliwości Refna na obecność ścieżki dźwiękowej świadczyło już Drive. Tam jednak Martinez, który w ostatnim momencie zastąpił Angelo Badalmentiego, musiał ustąpić pola świetnie dobranym piosenkom, które stanowiły najważniejszą muzyczną identyfikację obrazu. Wynagrodził to sobie z nawiązką w dwa lata późniejszym Tylko Bóg wybacza, tworząc muzykę na wskroś klimatyczną i znakomicie uzupełniającą symboliczny wymiar filmu. Symbioza dźwięku z obrazem zdawała się być tam totalna i z podobną sytuacją mamy do czynienia również w przypadku Neon Demon. Muzyka rezonuje w umysłach widzów i niesie emocjonalnie całe sekwencje filmu, stając się nieodłącznym elementem jego DNA. Zważywszy jednak na zgoła inny charakter filmowego tworzywa, również kompozytor musiał zmienić swoje podejście do ilustracji.

Martinez tradycyjnie oscyluje wokół brzmień elektronicznych, przeważnie ambientowych. W jednym z wywiadów przyznał, że był nieźle zdziwiony, gdy w temp-tracku Refn wypełnił cały film muzyką Bernarda Herrmanna i poprosił o „coś zupełnie innego, ale o podobnym ładunku emocjonalnym”. Amerykanin podszedł więc do tego pomysłu dość luźno, decydując się na ilustrację zatopioną w elektronicznych brzmieniach lat 70-tych. Choć kompozytor odżegnuje się od wszelkich konkretnych odwołań, dźwiękowe i stylistyczne skojarzenia nieodzownie przywodzą na myśl szereg podświadomych inspiracji – od wczesnego Jean-Michel Jarre’a, przez Vangelisa, aż po (tradycyjnie już) Briana Eno. Są to nawiązania o tyle ciekawe, że kompozytor nigdy nie ucieka się do małpowania, a raczej wykorzystuje dawne brzmienia i rozwiązania w obrębie własnego języka muzycznego, oddając (świadomie lub nie) hołd pionierom muzyki elektronicznej.

Neon Demon, w porównaniu do poprzednich filmów Duńczyka, cechuje się wyjątkowo dużą dawką ironii i dystansu. Reżyser nie boi się przesady, niejednokrotnie posuwa się do karykaturowania postaci oraz ich zachowań. W połączeniu z ekranowym brutalizmem daje to efekt w postaci mrocznej satyry, co nie umyka uwadze kompozytora. Martinez doskonale balansuje muzyczną narrację i konsekwentne budowanie nastroju z ironicznym komentarzem do ekranowych absurdów. Senne brzmienia i imitacje dzwonków nadają wręcz oniryczności pierwszej części filmu, tworząc muzyczną baśń o zostaniu modelką. Gdy Refn zbacza w kierunku horroru, kompozytor ochoczo „szarżuje” muzyką. Balansuje na granicy lekkiego kiczu, przypominając nam, że jesteśmy świadkami żartu. Znamienny jest tutaj jeden z finałowych fragmentów, gdzie pozornie dramatycznej scenie jatki towarzyszy utwór choć mroczny, to wyraźnie nacechowany rozrywkowym posmakiem (Are We Having a Party).

To, co w filmie sprawuje się praktycznie bezbłędnie, niekoniecznie jednak sprawia równie dużą radość poza nim. Ambientowe brzmienia w stylu Martineza nigdy nie należały wszak do specjalnie słuchalnych. Choć ostatnia ewolucja twórcy w kierunku bardziej rytmicznej muzyki w połączeniu z dobrze znanymi inspiracjami zaowocowała całkiem przystępną w obyciu ścieżką, album może pozostawiać nieco do życzenia. Mamy tutaj typowy nadmiar materiału – niemal 70 minut nierzadko przyciężkawych brzmień spokojnie można było skrócić o zbędną ilość krótkich, czysto ilustracyjnych fragmentów. Esencja tego score jest bowiem wcale satysfakcjonująca, nierzadko zaskakująca zamieszczonymi w niej smaczkami (iście vangelisowski beat w Messenger Walks Among Us). Sytuację reperują też trochę dołączone do płyty utwory innych twórców, zupełnie dobrze wtapiające się w kreowaną przez kompozytora atmosferę. Na szczególne wyróżnienie zasługuje The Demon Dance Juliana Windinga, napisany specjalnie na potrzeby jednej ze scen w filmie. Znakomity, pulsujący podskórnym pożądaniem klubowy kawałek dosłownie kradnie show i jawi się jako jeden z najatrakcyjniejszych fragmentów całej płyty, o ile nie najlepszy. Lekki zgrzyt może powodować tylko promująca film piosenka Waving Goodbye Sia – choć obiektywnie niezła, swoim współcześnie popowym brzmieniem trochę nie wpisuje się w koncept całości. Całe szczęście została umiejscowiona na końcu albumu.

Gdyby wskazać wśród twórców muzyki tytułowego neonowego demona seksu, pierwszy na myśl przyszedłby prawdopodobnie Julian Winding. Jego kompozycja bowiem jest tu prawdopodobnie najbardziej chwytliwą i pełną tak pożądanej w kontekście filmu namiętności. Cliff Martinez jednak mimo ponad 60-ciu lat na karku pokazał, iż z jego muzyczną potencją również jest więcej niż dobrze, a kontrowersyjna twórczość Nicolasa Refna działa na jego kreatywność pobudzająco niczym viagra. Neon Demon jest tego kolejnym dowodem. Bo choć w odsłuchu może nie zawsze jest efektowne, filmowo dzieło Martineza jest, póki co, zdecydowanie najbardziej efektywną ilustracją tego roku.

Najnowsze recenzje

Komentarze