Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Martin Phipps

Napoleon

(2023)
4,3
Oceń tytuł:
Tomasz Ludward | 16-01-2024 r.

Skala projektów Ridley’a Scotta nie przestaje zadziwiać. Ten najnowszy, poświęcony Napoleonowi, nie jest w dorobku reżysera „Gladiatora” wyjątkiem. Napoleon szczyci się przesadnie długim montażem, mieszanką gatunków i niesprecyzowaną osią naczelną, przez co trudno wskazać jego przewodni motyw, napędzający historię Korsykańczyka. A to sprawia, że score od Martina Phippsa ma piekielne trudne zadanie do zrealizowania.

Sama filmografia Scotta wskazywałyby przy tej okazji na Hansa Zimmera, albo kolejnego w drzewie genealogicznym protegowanych Niemca, Harry’ego Gregsona Williamsa. Ten drugi, zresztą, już dawno nie potrzebuje namaszczenia swojego mentora sprzed kilku filmowych epok, również tych muzyczno-filmowych, i samodzielnie podchodzi do kolejnych wyzwań rzucanych mu przez manierycznego, i wrażliwego na punkcie muzyki w swoich filmach, Scotta, o czym kilka wersów niżej.

Po tym optymistycznym początku coś w scorze Phippsa pęka.

A zatem Phipps bierze na warsztat Bonaparte. I już od samego początku wydaje się dostosowywać odpowiedni oręż dla Małego Kaprala. Napoleon’s Piano to faktycznie pianino niegdyś w posiadaniu Napoleona, wygrywające w filmie wyspiarską melodię wspartą smyczkami i chórem. To kolejna fajerwerka, przy której to kompozytorzy odwołują się do czegoś na wskroś nietuzinkowego, żeby podkreślić wyjątkowy charakter swojej partytury. Lekki temat Napoleona powraca w Ladies in Waiting, skocznym walczyku pasującym do francuskiego dworu jak ulał. Sam walc natomiast stanowi podwaliny dla tematu Josephine, zachowując atrakcyjność pomimo jawnemu pokrewieństwu do Walca nr 2 Dmitri Shostakovicha.

Po tym optymistycznym początku coś w scorze Phippsa pęka. I o ile Toulon to pełna napięcia, syta muzyka bitewna, przygotowująca słuchacza na muzykę pełną pasji i piękna, tak środek albumu rozprawia już zupełnie o czymś innym. Frapujący jest zwłaszcza męski chór w Soldiers of the 5 Regiment, kiedy Phipps, nie wierzę, że nieświadomy nawiązań, przybija piątkę z Grą o tron, i kilka piątek z Hero Tana Duna. Chór przetacza się jeszcze przez Austerlitz Kyrie, obrazując słynną bitwę i jej brutalność, świetnie nakreśloną elektroniką, która przecina, niczym pękająca tafla lodu, wykonanie Ensemble Organum. Wkrótce jednak ciężar muzyki Phippsa zaczyna przytłaczać, jak w We Are Discovered, i negatywnie zaskakiwać tak jak w Downfall. Zrzucone gdzieś pośrodku Look Down, wpuszcza w ten kocioł trochę spokoju, ale nie odrywa naszej uwagi od topornej, posępnej, a czasem nadmiernie ceremonialnej oprawy, która choć treściwa, nie zostawia trwałego śladu u słuchaczy.

Wspomniałem o reżyserze, lubiącym ingerować w pracę swoich kompozytorów. W Napoleonie Scott dopuszcza się czegoś absolutnie niedorzecznego, podkładając pod relację Napoleonem i Josephine, muzykę Dario Marianelliego z Dumy i uprzedzenia, a dokładniej utwór Dawn, czym pozbawia Josephine jej unikalnego głosu w filmie. Trudno rozgryźć motywacje Scotta, który zamiast zlecić miłosny temat głównemu kompozytorowi, posiłkuje się ekranizacją Jane Austen. Jaka była reakcja Phippsa, który mógł poczuć się w tej sytuacji dość niekomfortowo? Tego nie wiemy, ale recykling Dawn to potencjalnie niejedyny utwór, gdzie słychać echa Marianelliego. Groteskowy w założeniu Make the Rain Stop, stawiający Napoleona w roli lekkoducha, przeświadczonego o swojej wielkości, trąci Winston and George z wyśmienitego Czasu mroku.

Fortel wygląda, jakby Scott wskazywał palcem, co tam gdzieś usłyszał, i co fajnie byłoby przepisać. Bo w końcu słyszymy utwór Russia, paradoksalnie najlepszy na albumie. Tym razem to już Phipps, ale wygrywający Wojnę i pokój, serial BBC zrealizowany przez kompozytora osiem lat temu. Stamtąd też reżyser mógł zaczerpnąć budulec na filmowy romans, ale być może nie dotarł do pięknego tematu Nikolaia albo poruszającego finału utworu The Dance. Gwoździem do trumny wydaje się być sam Napoleon, który w Wojnie i pokoju również wybrzmiewa pod utworem o tym samym tytule i, o ironio, brzmi dokładnie tak jak Napoleon Scotta.

Napoleon jest dokładnie tym, czym się zapowiadał, czyli gorszym bratem Wojny i pokoju. Nawet Waterloo Requiem, z założenia pole do prężenia kompozytorskich muskułów, owija smętny duch Rosji. Co też jest zrozumiałe historycznie, ale muzycznie należy traktować jako szczelne trwanie w strefie komfortu lub reżyserskim dyktandzie. Co prawda całość celnie odczytuje wydarzenia ekranowe i pięknie podrywa się w końcówce stawki, ale ogólnie, to trochę za późno i za mało na potencjał tego rozmiaru. Szkoda, że ścieżka Phippsa podziela los filmu, pozostając intrygującą, aczkolwiek mało angażującą oprawą kina historycznego. Phipps miewał w przeszłości o stokroć lepsze podejścia do gatunku. I do nich najchętniej będę wracać.

Najnowsze recenzje

Komentarze