My Lost City, wydany w 1992 roku album studyjny Joe Hisaishiego, powstał z nietypowej inspiracji. Podczas pracy nad tym krążkiem japoński kompozytor szukał weny w art deco, typie sztuki, która zdominowała architekturę lat 20. i 30., będąc przy tym w opozycji do nurtów secesyjnych. Kolejnym źródłem inspiracji dla Japończyka była twórczość aktywnego w tamtych czasach, amerykańskiego pisarza Francisa Scotta Fitzgeralda, autora min. pamiętnej powieści Wielki Gatsby. To zresztą właśnie jemu Hisaishi zadedykował ten krążek.
Art deco, nieco uproszczając, odznaczało się przede wszystkim licznymi zdobieniami i bogatymi stylizacjami. Swego czasu było wręcz synonimem luksusu i szykowności. Podobna zdaje się być muzyka Hisaishiego – pełna elegancji, dostojna, urokliwa, w której za owe zdobienia służy szereg pięknych melodii, ciepłe brzmienie fortepianu i szczelne klamry sekcji smyczkowej. Dominuje tu silne uczucie melancholii, które z prac studyjnych Hisaishiego osiągnęło podobny poziom może jedynie w trzeciej części Piano Stories. Jest tu łatwo słyszalna tęsknota za tytułowym „utraconym miastem”, a może również i właśnie za stylem art deco.
Płyta rozpoczyna się od enigmatycznego i tajemniczego prologu, opartego na dość typowych dla Japończyka, impresjonistycznych i nieschematycznych akordach, w tym przypadku rozpisanych na smyczki. Po chwili dostajemy jednak absolutnie przepiękny utwór tytułowy, z jakże charakterystycznym dla Hisaishiego fortepianem oraz asystą sekcji smyczkowej. Z początku cicha i rzewna melodia nabiera po pewnym czasie podniosłego i pełnego rozmachu tonu, tworząc swoistą wizytówkę i highlight albumu. To doprawdy znakomita kompozycja i zapomniana perełka w dorobku maestro. Temat sprawdził się również jako zamknięcie recenzowanego krążka. Kolejne urzekające melodie czekają na nas chociażby w Two of Us, Solitude in Her i Winter Dreams
Pomimo generalnie nastrojowego wydźwięku albumu, nie brakuje na nim też kilku bardziej żwawych kawałków. Na ich czele stoi znakomite Madness, utwór, jak podpowiada nam tytuł, iście wściekły, szalony, drapieżny, wykorzystujący na poły fikuśną i szaleńczą melodię fortepianu oraz szorstkie smyczki w warstwie rytmicznej. Najbardziej wpada w ucho jednak stylizowane na najsłynniejsze argentyńskie tańce Tango X.T.C, porażające swoją energetyką oraz ciekawymi dodatkami aranżacyjnymi w postaci syntezatorów i wokalnego samplingu. Dla podkreślenia specyfiki utworu, Hisaishi tę wyborną melodię powierza akordeonowi. Ten sam instrument powraca w inspirowanym Amarcordem Nino Roty utworze Jealousy, również zresztą utrzymanym w formule tanga. Należy przypomnieć, że włoski artysta należy do ulubionych kompozytorów Hisaishiego.
Jak wiele innych albumów studyjnych Hisaishiego, tak i My Lost City rozpościera się pomiędzy jego twórczością filmową i pozafilmową. Mamy tu więc cytaty z poprzednich prac Japończyka. Cape Hotel to tak naprawdę nawiązujący do twórczości Erika Satie Cliffside Waltz ze ścieżki dźwiękowej ze Sceny nad morzem. A skoro już jesteśmy przy muzyce z pierwszej kolaboracji Hisaishiego z Takeshim Kitano, to warto zwrócić uwagę, że Solitude – In Her jest rozwinięciem pochodzącego z tego filmu utworu Melody of Love. Two of Us to natomiast znakomity temat główny z tak samo zatytułowanego dramatu obyczajowego Nobuhiko Obayashiego.
Zupełnie inną kwestią jest wpływ niektórych kompozycji na późniejsze dzieła Hisaishiego. Zacznijmy od tego, że Madness i 1920: Age Illusions znalazły swoje miejsce w kilka miesięcy późniejszym Porco Rosso Hayao Miyazakiego. Natomiast melodia z Tango X.T.C posłużyła za temat główny w zapomnianym dramacie Haruka Nostalgy z 1993 roku. Przy okazji można też wspomnieć, że środkowy fragment z 1920: Age of Illusions zapowiada jeden z motywów z First Love, a początek Winter Dreams – słynny motyw przewodni Hana-Bi. Winter Dreams zostało zresztą wykorzystane przez Hisaishiego w wyreżyserowanym przez niego filmie Quartet.
Co tu dużo mówić, My Lost City to jeden z najlepszych albumów studyjnych Joe Hisaishiego. I nawet jeśli nie jest to najbardziej oryginalna i rewolucyjna praca w jego dorobku, to Japończyk zdaje się tutaj wyciskać ze swojego stylu niemal wszystko, co najlepsze, tworząc dzieło kompletne, spójne i wybijające się przepiękną aurą nostalgii. Gorąco polecam!