Marvel Studios pod kierownictwem Kevina Feige’a zawstydza konkurencję swoją aktywnością i skutecznością w docieraniu do odbiorców. Choć w dalszym ciągu największą uwagę skupiają produkcje kinowe, to jednak coraz więcej treści ważnych dla kierunku rozwoju MCU prezentowanych jest w formie seriali dostępnych na platformie Disney+. Jedną z ciekawiej zapowiadających się produkcji tego typu była Ms Marvel. Czy spełniła oczekiwania odbiorców?
Zacznijmy od tego, że nie jestem wielkim znawcą komiksowych historii. O istnieniu czegoś takiego, jak Ms Marvel dowiedziałem się w momencie ogłoszenia projektu. Opis postaci oraz jej zdolności również jakoś niespecjalnie do mnie przemawiały, aczkolwiek zwiastuny wyglądały zachęcająco. Tętniąca komiksową stylistyką, młodzieżowa produkcja, była powiewem świeżości, którego potrzebowało to coraz bardziej zatapiające się w mroku, filmowe uniwersum. I choć pierwszy odcinek budził apetyt na soczystą rozrywkę, to jednak w miarę zagłębiania się w historię Kamali Khan można było poczuć się oszukanym przez twórców. Serial zdominowała rodzinna drama z kiepskimi kreacjami aktorskimi, niezbyt intrygującą fabułą oraz pisanymi na kolanie dialogami. Także świetnie zapowiadająca się strona wizualna utknęła w robionym naprędce CGI. Dopiero finał postawił przed odbiorcą dosyć zaskakujący zwrot akcji, który może (choć nie musi) rzutować na kierunek rozwoju MCU. Mimo wszystko Ms Marvel nie można zaliczyć do najbardziej udanych seriali bazujących na bohaterach z Domu Pomysłów.
Jedynym elementem tego widowiska, dla którego warto było dotrwać do finału sezonu była ścieżka dźwiękowa mieniąca się niespotykaną w komiksowych opowieściach paletą barw. Co prawda kilka miesięcy wcześniej mieliśmy już przykład tego, jak egzotyczna etnika może sprawdzić się w superbohaterskiej opowieści (Moon Knight), ale to, co otrzymaliśmy w Ms Marvel idzie o krok dalej. Zacznijmy od miłego zaskoczenia jakim był angaż Laury Karpman. Amerykańska kompozytorka z niemałym przytupem powróciła na radary miłośników muzyki filmowej po świetnym What If…?, gdzie wybornie bawiła się spuścizną ikonicznych prac stworzonych pod szyldem MCU. Opowieść o Kamali wymagała od niej zupełnie innego podejścia. Przede wszystkim pochylenia się nad kulturą pakistańską do której bezpośrednio nawiązuje treść serialu. Można odnieść wrażenie że element kulturowy niejako przesłania rozrywkę, jakiej widz oczekiwałby po tego typu produkcji. Karpman stanęła więc przed wymagającym wyzwaniem. Jak z tego wybrnęła?
Moim zdaniem lepiej niż Hesham Nazih w opowieści o Księżycowym rycerzu. Może to kwestia odmiennego tonu, w jakim przemawiają obie produkcje? Ms Marvel zaczyna się bowiem jak klasyczna, młodzieżowa drama, gdzie muzyka ilustracyjna jest tylko łącznikiem pomiędzy kolejną porcją wybrzmiewających szlagierów. Z tą różnicą, że zamiast popularnych hitów otrzymujemy barwną mieszankę arabskojęzycznych, skocznych kawałków. Kompozytorka stara się nadążyć za narzuconym tempem ubierając swoją muzykę w egzotyczne perkusjonalia i takież same partie wokalne. Ale najwięcej pod tym względem zadzieje się dopiero w drugiej części widowiska, kiedy akcja przeniesie się w rodzinne strony głównej bohaterki. Mainstreamowe granie jakim przemawiają okazjonalnie pojawiające się fragmenty akcji spychane są wówczas na dalszy plan, a pierwszeństwo przejmuje wschodnia etnika. Trzeba przyznać, że jak na hollywoodzkie standardy, to prezentuje się ona nad wyraz okazale. Niewątpliwie pomocny okazał się tutaj sztab aranżerów oraz solistów definiujących „naturalne” brzmienie tej ścieżki dźwiękowej.
Ale nie zapominajmy, że oprócz wątków kulturowych w dalszym ciągu jest to opowieść o komiksowym bohaterze obdarzonym pewnymi zdolnościami. Laura Karpman sięga więc po sprawdzone, hollywoodzkie rozwiązania, budując heroiczną atmosferę za pomocą patetycznej fanfary-tematu przypisanego tytułowej postaci. Nie jest to być możne najbardziej oryginalna w treści kompozycja, ale spełniająca swoje funkcje w sposób wystarczający. A jeżeli jest ona na tyle elastyczna, aby ubrać ją jeszcze w szaty etnicznego lub elektronicznego, młodzieżowego grania, to nie widzę powodu do większego malkontenctwa.
Znaleźć je można, gdy po przygodzie z serialem zapragniemy zmierzyć się z tym materiałem poza obrazem. Pewnego rodzaju tradycją stało się, że studio Marvela publikuje ścieżki dźwiękowe ze swoich telewizyjnych produkcji w formie wolumenów. Eksperyment z wydawaniem osobnych albumów dla każdego kolejnego odcinka niezbyt się udał, więc poprzestano na dwóch soundtrackach grupujących materiał z pierwszej i drugiej połowy sezonu. Ale i takie postępowanie nie uchroniło potencjalnego odbiorcę od chwil znużenia. Przykład Ms Marvel pokazuje, że tradycyjny album kompilujący najciekawsze fragmenty partytury jest w dalszym ciągu lepszym rozwiązaniem aniżeli brodzenie w dziesiątkach króciutkich utworów.
Na pierwszy rzut oka razi ogromna dysproporcja pomiędzy godzinnym albumem z pierwszych trzech epizodów, a półtoragodzinnym odpowiednikiem zawierającym ilustrację z trzech kolejnych odcinków. Ze względów praktycznych bardziej komfortowo poczujemy się słuchając tego pierwszego. Po części jest to związane z faktem, że właśnie tam zaprezentowany został temat przewodni w formie heroicznej fanfary. Na swój sposób urokliwe są również fragmenty opisujące codzienność Kamali, a utkane z ciekawie zaprogramowanej elektroniki. Wszystko to domykane jest klamrą solidnej porcji dobrze zaaranżowanej, muzycznej akcji. Godzinna przygoda z tym albumem jest więc miłym dla ucha doświadczeniem. Co pozostaje więc na drugim soundtracku? Głównie etnika, która stała się udziałem czwartego i piątego odcinka widowiska osadzonego w przepięknej scenerii Karaczi. Tych, którzy jednak szukają zdecydowanie bardziej hollywoodzkiego brzmienia, album ten weźmie na przetrzymanie. Dopiero ostatnie kilkanaście minut zaprezentuje się iście przebojowo. Natomiast przygodę z soundtrackiem kończymy na dwóch moim zdaniem totalnie zbędnych tu piosenkach.
Myślę, że przy odrobinie determinacji ze strony producentów (a warto zaznaczyć, że muzykę do Ms Marvel produkowała siostra Michaela Giacchino) można było stworzyć solidnie brzmiący, ociekający barwnymi brzmieniami i wartką akcją, godzinny album soundtrackowy. Nietrafiona forma prezentacji nie zmienia absolutnie faktu, że muzyka do tego serialu jest po prostu dobra. W samym obrazie spełnia swoje założenia w sposób nie budzący większych zastrzeżeń, a przebojowy charakter tematu przewodniego daje o sobie znać w kluczowych momentach widowiska. Czego chcieć więcej? Chyba tylko kolejnych angaży Laury Karpman do marvelowskich projektów. Może nie tylko tych telewizyjnych?