Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Thomas Wander, Harald Kloser

Midway (2019)

(2019)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 14-11-2019 r.

Roland Emmerich od dobrych kilkunastu lat stara się znaleźć swoje miejsce w branży. Niegdyś kreatywny i wyznaczający pewne trendy w kinie katastroficznym, obecnie przenoszący ową katastrofę na wyniki finansowe swoich drogich, ale pustych w treści widowisk. Po wielkim blamażu jaki sprawiła druga, nikomu nie potrzebna odsłona Dnia Niepodległości, reżyser po raz kolejny postanowił uderzyć w nutę patriotyczną. Tym razem jednak bez żenującej w treści otoczki fantastycznej. Skromnie, jeżeli weźmiemy pod uwagę stumilionowy budżet i z większym poszanowaniem do historii. Brzmi jak fanaberia? W karierze Emmericha bywały już takie produkcje o czym świadczyć może słynny Patriota z Melem Gibsonem w roli głównej. Czy obrazem zatytułowanym wymownie Midway niemiecki reżyser wrócił do formy?



Po części tak i nie jest to zasługą widowiskowości proponowanego obrazu. Zresztą sam wątek wojny na Pacyfiku i kluczowej dla jej przebiegu batalii przerabialiśmy już nie raz. Chociażby w fatalnym pod względem treści, ale niezwykle efektownym Pearl Harbor oraz w widowisku Midway z 1976 roku. Zatem zwiastuny ukazujące spektakularne sekwencje akcji stanowiły tylko wabik dla szerszego grona odbiorców. W rzeczywistości film ten jest próbą kronikarskiego odtworzenia wydarzeń mającym miejsce od dramatycznego ataku na Pearl Harbor aż do zwycięskiej bitwy o tytułowy atol. Jeżeli skupimy się na tym aspekcie, to możemy wyjść z kina względnie usatysfakcjonowany. Sposób prowadzenia narracji oraz same sekwencje bitewne nie powinny budzić większych obiekcji. Gorzej natomiast z kreacjami aktorskimi, które zdają się tylko elementem uzupełniającym spektakularną cząstkę filmowego doświadczenia. Mimo wszystko Midway trudno tutaj nazwać blamażem. Obraz Emmericha jest chyba jednym z ciekawszych w jego pretensjonalnym dorobku ostatnich lat.



Owszem, produkcji Niemca można wiele zarzucić. Między innymi to, że ścieżka dźwiękowa działa w nim na słowo honoru. Snuje się pomiędzy kadrami, najczęściej udając, że jej w ogóle nie ma. A kiedy już decyduje się na towarzyszenie głównym bohaterom, to budzi więcej konsternacji aniżeli emocji. Taki stan rzeczy nie powinien dziwić, skoro do stworzenia oprawy muzycznej poproszono kompozytorski duet, który aktywuje się tylko w kontekście kolejnych filmów niemieckiego reżysera. Thomas Wander i Harald Kloser są przedziwną kombinacją rzemieślniczego podejścia do współczesnych blockbustera z jakąś zastanawiającą niemocą wsparcia obrazu choćby krztą przebojowości. I wydawać by się mogło, że tematyka wojenna skojarzona z wątkami lotniczymi będzie tutaj wdzięcznym polem do wyprowadzania pewnych ciekawych pomysłów, ale ostatecznie wszystko rozbiło się o odgórne założenia z jakimi Wander i Kloser podeszli do Midway.



Jednym z nich było odcięcie się od aktywnego wypełniania filmowej przestrzeni. Mimo że widowisko dosłownie zalane jest ilustracją muzyczną, to jej funkcje pozostają praktycznie znikome. Większość materiału jako sound designerski, pulsujący bit, tworzy narkotyczny metronom skrzętnie ukrywany w dźwiękowym miksie. Idea więc oscylująca wokół tego, co Hans Zimmer stworzył na potrzeby Dunkierki, ale wykonane i oddziaływanie z obrazem zupełnie odwrotne.



Kolejnym zamysłem było odejście od filozofii klasycznego ilustrowania kina wojennego. I tak oto elegijne oraz nasączone coplandowsko-patriotycznym duchem, fragmenty, zarezerwowano tylko dla wybranych scen o większym ładunku emocjonalnym. Ukazywanie relacji między bohaterami odbywa się bez udziału jakiegokolwiek argumentu muzycznego. I zapewne zastanawiacie się teraz gdzie owe odejście od klasyki skoro orkiestra i patos zaznaczają swoją obecność? Ano tam, gdzie zarówno Emmerich, jak i wspomniany wyżej duet kompozytorski czują się niczym ryby w wodzie. Mianowicie w suspensie oraz w muzycznej akcji. I tutaj dochodzimy do sedna całego problemu, który stawia ścieżkę dźwiękową do Midway w dosyć krępującej sytuacji. A wszystko za sprawą pomysłu, aby akcję zbudować na fundamencie agresywnej elektroniki pochodzącej z eksperymentów brzmieniowych. Narkotyczne loopy, przetworzone dźwięki, sygnały, alarmy… Dosyć osobliwa koncepcja – szczególnie kiedy uświadomimy sobie, że akcja filmu Midway nie rozgrywa się w czasach współczesnych, tylko w latach 40. minionego stulecia. Nie jest to jednak nic, czego nie mogliśmy zasmakować wcześniej chociażby w takiej Dunkierce. Szkoda tylko że eksperymenty Wandera i Klosera nie przekładają się na poprawę odbioru widowiska. Wręcz przeciwnie. Oglądając efektowne sceny batalistyczne można dojść do wniosku, że ścieżka dźwiękowa potęguje wrażenie uczestnictwa w jakimś surrealistycznym wydarzeniu upstrzonym pastelowymi barwami i równie pstrokatymi dźwiękami. Paskudna, szorująca po nizinach współczesnego ilustratorstwa, oprawa muzyczna, zamiast podsycać ogień dramaturgii zaognia tylko relacje między odbiorcą a podziwianym przez niego dziełem. Festiwal absurdów dopełnia jeszcze jeden element wchodzący w skład oprawy muzycznej – jazzowe piosenki w wykonaniu Annie Trousseau, które kilkakrotnie wybrzmiewają w filmie Emmericha. Mieszanka iście wybuchowa, która (podkreślę to po raz kolejny) nie przekuwa się na poprawę odbioru widowiska.


Aby dojść do takich wniosków nie trzeba wcale mierzyć się z filmowym Midway. Wystarczy przesłuchać wydany przez Varese Sarabande, godzinny album soundtrackowy. Słuchowisko miota odbiorcą od nabożno-patriotyczych fragmentów, poprzez zupełnie anonimowy underscore oraz agresywną, wypraną z emocji i treści muzyczną akcję, aż po wspomniane wyżej jazzowe standardy. Trudno się w tym wszystkim odnaleźć, bo tak naprawdę nigdzie nie zatrzymujemy się na dłużej. Nie mamy szans zmierzenia się z jakimkolwiek rozwinięciem myśli muzycznej. Jedyne co się rozwija, to poczucie marnowanego czasu przy tak mizernym słuchowisku.



Nikt nie chciał wojny na Pacyfiku. Nikt też nie chce słuchać w filmach o II wojnie światowej tych elektronicznych, pulsujących tekstur. No ale skoro Zimmerowi zdarzyła się taka Dunkierka, to nie dziwne, że cała branża stara się podążać tym szlakiem. Podążają również oni – Wander i Kloser – pozwalając sobie na odrobinę fermentu już na początku albumu. Utworem Midway Main Theme próbują niejako zrekompensować ten błąd. I trzeba przyznać, że wychodzi im to całkiem zgrabnie. Proponowana tu melodia wydaje się tak samo anonimowa, co trafna w ujmowaniu tematyki filmu. Mimo wszystko nawet i w tak wydawać by się mogło klasycznie skonstruowanej melodii możemy się dosłyszeć pewnych niepokojących zwiastunów w postaci pulsującej elektroniki. Obawy te dosyć szybko przekuwamy w pewność, że kiedy na horyzoncie pojawia się kawałek See You In China – wtedy wkraczamy na terytorium wroga. Przenosimy się do miejsca, gdzie hegemonem jest współczesna, sound designerska elektronika tworzona za pomocą kilku kliknięć i jakby od niechcenia, bez zaangażowania. Fakt, od czasu do czasu uda się ustrzelić jakąś ciekawą kombinację sampli wspartą przebitkami tematycznymi. Ale czy efekt końcowy rekompensuje wcześniej poniesione straty? To samo pytanie można sobie zadać w kontekście wspomnianych wyżej piosenek stylizowanych na jazzowe standardy z epoki. Choć same w sobie wydają się bardzo fajne, to jednak w otoczeniu szorstkich, elektronicznych tekstur prezentują się niczym DeLorean na osiedlowym parkingu pełnym zdezelowanych golfów i innych yarisek. Ot istny groch z kapustą po zasmakowaniu którego przechodzi nam chęć na jakąkolwiek dokładkę.



Midway jest więc projektem Emmericha, który filmowo całkiem pozytywnie zaskakuje, ale pod względem muzycznym po prostu zawodzi. Nie będę się pastwił nad tą ścieżką próbując ją porównać do klasyka Johna Williamsa pod tym samym tytułem. Nie ta liga i klasa twórcza. Poza dwoma ładnie zaaranżowanymi suitami tematycznymi i wspominanymi wyżej piosenkami, ścieżka dźwiękowa Wandera i Klosera nie oferuje bowiem nic, co wzbudziłoby większe zainteresowanie ze strony odbiorcy. Wszystko to przerabialiśmy już po wielokroć i z takim samym znużeniem definitywnie kończyliśmy przygodę z daną ścieżką po pierwszym odsłuchu. Midway nie będzie wyjątkiem. Mimo wszystko pozostaje smutek, że reżyser, którego obrazy przekuwano niegdyś na ponadczasowe partytury jest obecnie symbolem sztampy i muzycznej transparentności.

Najnowsze recenzje

Komentarze