Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Thomas Newman

A Man Called Otto (Mężczyzna imieniem Otto)

(2022)
4,0
Oceń tytuł:
Tomasz Ludward | 15-01-2023 r.

Thomas Newman zamyka zeszły rok, proponując dobrą ścieżkę na złe czasy. Jego score łagodzi obyczaje i pomaga temu w dużej mierze przeciętnemu filmowi.

Tym razem jestem w stanie wybaczyć Amerykanom bardzo popularne ostatnio tworzenie remakeów europejskich produkcji. Złośliwi twierdzą, że nie lubią oni czytać napisów, więc omijają filmy w języku innym niż ich rodzimy. W przypadku Mężczyzny imieniem Otto sprawa wydaje się bardziej poważna. Bohaterem filmu jest przywiązany do reguł i przejawiający skłonności samobójcze wdowiec. Dzień Otta mija głównie na patrolowaniu dzielnicy i stawianiu całego sąsiedztwa do pionu, ilekroć mieszkańcy szeregu bliźniaków zachodzą mu za skórę. Nietrudno się domyśleć, że taki stan rzeczy nie będzie obowiązywał zbyt długo – to za sprawą nowych sąsiadów Otta, którzy, rzucając frazesem, wywracają jego świat do góry nogami.

Film Marca Forstera jest jednym z dwóch angażów Thomasa Newmana dla tego reżysera. Kilka miesięcy po Mężczyźnie imieniem Otto do dystrybucji powinien trafić bowiem White Bird: A Wonder Story. O ile dla Newmana będzie to po prostu kolejna praca w bogatym dorobku, Forster wydaje się raz jeszcze zgłaszać akces do grupy reżyserów liczących się w Hollywood. W przypadku Mężczyzny… Newman nie wynajduje koła, komponując muzykę taką, jakiej dokładnie byśmy się od niego spodziewali, a nawet z małą nawiązką.

Bardziej interesująca w tym projekcie wydaje się być kolejna współpraca z Tomem Hanksem. Dwóch Tomów raz za razem uzyskuje ekranową chemię, nawet w takich muzycznych przeciętniakach jak Most szpiegów, będącym w moim rankingu najlepszych prac kompozytora daleko poza pierwszą dziesiątką. Co innego ich debiut, czyli Zielona mila lub odrobinę późniejsza Droga do zatracenia. Czy Mężczyzna zwany Otto podtrzymuje tę dobrą, nawet jeśli rozciągniętą na dekady, passę?

I tak i nie. Otwarcie składanki to klasyczny gest od artysty dla fanów. W Hypertrophic Newman urządza nas charakterystyczną i równie osobliwą dla niego melodią – mieszanką gitarowych riffów, perkusji i pizzicato. To niezwykle bezpieczne i sprawdzone zagranie. Ten rodzaj muzycznego obramowania działał w przeszłości dla scoreów podpiętych pod newmanowskie przedmieścia, trochę nieokrzesane, zalatujące ironią i traktujące wszystko w około z przymrużeniem oka. Otto Anderson wpisuje się nam w tę scenerię jako bezpośredni w relacjach z ludźmi choleryk, któremu więcej rzeczy przeszkadza niż pasuje. Jego muzyczny świat musi uderzać właśnie w tę cudaczną nutę – a ta swobodnie romansuje z dawnymi otwarciami Newmana, takimi jak Channel Main Title z Mad City czy Is You All A Problem z Josh and S.A.M.

Solidarnie unikam w tym miejscu American Beauty, bowiem muzycy A Man Called Otto porzucają marimbę, by nie odzierać filmu Forstera ze swojej muzycznej tożsamości i zapewniać, co też się udaje, frajdę z samego słuchania. Duża w tym miejscu zasługa elektroniki, która puka do drzwi dawnych ścieżek Newmana – tych być może już nawet lekko zapomnianych jak Unstrung Heroes. Uwagę przy tej okazji kierujmy zwłaszcza w stronę stałych współpracowników Newmana: Ricka Coxa oraz Steve’a Tavaglione, odpowiadających za smyczki, klarnet czy programowanie. Efekty tego tria najlepiej oddają takie utwory jak pogodne I Wouldn’t Say No, Idiot czy eksperymentalne, namaszczone dawnym projektem Tokio 77, otwarcie utworu Niagara. W tej odsłonie A Man Called Otto odhacza najważniejsze składowe newmanowskiego katalogu, zapraszając nas, począwszy od Niagary, do warstwy lirycznej.

W najnowszym dziele Forstera dramaturgia przeplata się z humorem, a zmagania Otta z materią przerywaną licznymi wspomnieniami z młodości. Wówczas śledzimy jak Andersona poznał miłość swojego życia – Sonye. A zatem do gry wkracza temat miłosny – delikatny mariaż smyczków i pianina, za którym zasiada sam kompozytor. Doświadczymy go w The Wrong Train i kilku późniejszych wariacjach. I również w tym miejscu powinniśmy być usatysfakcjonowani – jak przystało na pana od emocji, Newman bezbłędnie trafia swoją subtelnością w wyidealizowany świat i, niestety, zalatujące sztampą retrospekcje.

Bo scenariusz filmu nie grzeszy oryginalnością. Forster bez wątpienia tworzy feel-good movie, wyszukując recepty na dobre życie – a to za sprawą dobrych sąsiadów, dzieleniu się pomocą, przełamywaniu barier i niezamykaniu się na nowe. Jest w tym reżyser bezwstydnie dosłowny, zachowując się momentami jak przewrażliwiony rodzic wytykający palcem, co jest dobre, a co jest be. Jeśli młodzież, to koniecznie rozpieszczona, odarta z empatii, przekładająca relację na Instagramie nad uratowanie życia. Jeśli informatyk – to łamaga w życiu, nieodróżniający śrubokręta od kombinerek. Developer mieszkaniowy? Zdecydowanie be. Podobnych skrótów jest więcej, co sprawia, że jako całość A Man Called Otto wydaje się zbyt naiwny w swej prostocie. Niestety uderza to też w muzykę – w obliczu płycizn scenariuszowych, score może brzmieć dość komicznie i tracić na sile rażenia.

Ale w konsekwencji, tej siły nie można mu odjąć. Dostajemy muzycznego pewniaka, pod którym szczęśliwie podpisał się Forster, czym zapoczątkował kolaboracje z Thomasem Newmanem. Ten ostatni gór nie przenosi, ale utwierdza w przekonaniu, że niezmiennie i doskonale rozumie mechanizmy narracyjne i motywacje bohaterów, nawet jeśli ci wypadają nie do końca przekonująco.

Najnowsze recenzje

Komentarze