Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Nick Cave, Warren Ellis

Mars

(2016)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 28-01-2017 r.

Miniserial opowiadający o pierwszej załogowej misji na Marsa? Czemu nie! Pofantazjować zawsze można, choć wielu prywatnych przedsiębiorców coraz śmielej wypowiada się o takich projektach. I właśnie na bazie tych odważnych deklaracji, że do połowy lat 30. ludzkość postawi pierwsze kroki na Czerwonej Planecie, powstał paradokument Mars. Sześcioodcinkowy periodyk tworzony dla stacji National Geographic nie jest do końca czystym fantazjowaniem na temat ewentualnej załogowej misji na Marsa. Skonstruowana w formie dokumentu opowieść, dzieli przestrzeń na dwie linie czasowe – tą eksponującą faktyczny przebieg misji w 2033 roku oraz na przygotowania sięgające jeszcze dwie dekady wstecz. Budżetowe wykonanie na pewno nie będzie tutaj zachętą dla żądnych wrażeń widzów. Aczkolwiek trzeba przyznać, że produkujący całość Ron Howard zadbał o odpowiednią otoczkę fabularną z licznymi, budującymi napięcie, cliffhangerami. Oglądając ten serial nie można jednak nie odnieść wrażenia, że „naukowa” cząstka historii, to w gruncie rzeczy machina promująca działalność amerykańskiego przedsiębiorstwa SpaceX. Product placement możne budzić tutaj pewien niesmak, a unoszący się w powietrzu patos jeszcze bardziej utwierdza widza w przekonaniu, że więcej w tym wszystkim demagogii aniżeli prób odpowiedzi na piętrzące się pytania.

Rzeczony projekt zwrócił moją uwagę nie tylko przez wzgląd na taki pseudonaukowy charakter eksploracji kosmosu. Kusiło również nazwisko dwóch kompozytorów, którzy zaangażowani zostali do stworzenia oprawy muzycznej. Duetu Nick Cave i Warren Ellis nijak nie mogłem sobie wyobrazić w tego typu przedsięwzięciu, więc zainteresowanie kierunkiem w jakim podążą ci artyści górowało nad ewentualną tematyczną treścią. Nie oczekiwałem tutaj partytury o charakterze przygodowym, monumentalnej w brzmieniu i wykorzystanych środkach muzycznego wyrazu. Z drugiej strony nie spodziewałem się, że Cave i Ellis tak mocno wycofają się w tło przedstawianej przez filmowców historii. Opierając całość kompozycji na ambientowym, atmosferycznym graniu, nie omieszkali otrzeć się o charakterystyczną dla ich warsztatu szorstkość i toporność brzmienia. Szczelnie wypełniając filmową przestrzeń, kompozytorzy zafundowali widzom dosyć anonimową ilustrację, gdzie zgrabna melodyka, patos i zachwyt nad wielkim i nieznanym kosmosem są raczej towarem deficytowym.



Paradokumentalny charakter widowiska, gdzie nauka miesza się z filmową fikcją… to wszystko rozgrzesza te braki. Nie bez znaczenia jest tutaj ton prowadzonej narracji – duży chód i dystans z jakim ukazywani są uczestnicy wyprawy. Zresztą znamienne są słowa jednego z naukowców mówiących, że „Mars sam w sobie jest wrogiem”. Nie sposób więc nie odnieść wrażenia, że kompozytorzy wkraczali na ten nieznany teren, jak na pole bitwy, gdzie każdy krok może być tym ostatnim. Muzyka snuje się w mozolnym tempie, co rusz nawiązując bądź to do Vangelisa, bądź też do innych twórców mających swój wkład w szeroko pojętą „muzykę kosmosu”. Wszystkie te inspiracje, eksperymenty i charakterystyczny dwugłos słynnego duetu daje co prawda pożądany nastrój skąpany w refleksyjnej liryce, ale nie ingeruje w sposób szczególny z wyobraźnią widza. Tutaj jedynie należałoby pochwalić świetnie wyeksponowaną muzykę w piątym rozdziale marsjańskiej historii. Refleksyjny ton wylewający się z przygnębiających obrazów popadania jednego z członów załogi w depresję, daje spore pole do popisu w wyprowadzaniu muzycznych miniaturek. Poza tym, gdyby nie temat przewodni serialu ubrany w piosenkę Nicka Cave’a (również bardzo zdystansowaną i chłodną), prawdopodobnie mało kto zwróciłby uwagę na ścieżkę dźwiękową.



Ilość materiału skomponowanego na potrzeby miniserialu jest imponująca, choć większość oscyluje wokół odtwarzania podobnych pomysłów. Idąc więc śladem wielu wydawców, śmiało można było stworzyć tutaj co najmniej dwupłytowy monument, który zapewne niewielu odbiorców przetrwałoby bez szwanku. Na szczęście w nasze ręce trafił zgrabnie przemontowany, niespełna 50-minutowy soundtrack dotykający tylko fragmentarycznie istoty oprawy muzycznej do serialu Mars. Mimo dosyć optymalnego czasu prezentacji, zapewne wielu słuchaczy wyłoży się na monotonii kształtującej panoramę melodyczno-stylistyczną tej pracy. Dosyć niepozornej pracy, bo pod całym tym arsenałem elektronicznych dźwięków i snujących się smyczek, sporo jest ciekawych nawiązań i zabaw brzmieniem.

Najlepszym tego przykładem jest utwór otwierający soundtrack – Mars Theme. Piosenka Cave’a oparta na ambientowych samplach sama w sobie nie wspina się na wyżyny estetycznych możliwości tego twórcy. Ale gdy ten dziwny twór zestawimy z ciekawą wizualizacją czołówki, którą zdobi, wtedy okazuje się, że całe te techniczne zaplecze ma tutaj swoją rację bytu. Zresztą na tym paratemacie oparty został centralny motyw wyprawy – Symphony of the Dead. Dziewięciominutowy utwór nie bez powodu kojarzył nam się będzie z „kosmicznymi” tworami Vangelisa, czy też niektórymi zabiegami w kreowaniu organicznego tła (szum radiowy, odgłosy natury) znane z Grawitacji. W połączeniu z chłodną liryką opartą na smyczkowych, rozciągłych frazach, owocuje to narkotyczną, fajną w gruncie rzeczy konstrukcją, do której chce się wracać wieczorową porą.

Tyle jeżeli chodzi o najmocniejsze strony albumu. Pozostałe utwory albo nawiązują do wyprowadzonych tu konstrukcji, albo próbują nadawać na podobnych falach, czego przykładem jest klimatyczne Aftermath czy też Towards Daedalus. Nie zapominajmy również o utworze finalizującym całe telewizyjne przedsięwzięcie – Life on Mars, gdzie obok wielu sampli usłyszeć możemy między innymi zabawy z gitarowymi strunami, „naśladującymi” odgłosy mew – ot takie symboliczne nawiązanie do rodzącego się na Czerwonej Planecie życia. W kontekście tego utworu (także i wspomnianej wcześniej „symfonii”) warto zwrócić uwagę na ciekawe zabiegi edycyjne, jakich dokonują tutaj autorzy nagrania. Przerzucanie sampli z mono do stereo i odwrotnie pogłębia tylko wrażenie zimnego dystansu z jaką ścieżka dźwiękowa opisuje filmową rzeczywistość. Nie każdego oczywiście przekonają takie estetyczne rewolucje, ale zrozumienie ich przychodzi łatwiej, kiedy zmierzymy się z serialem od National Geographic.

Ale nawet najbardziej uważne śledzenie losów kolonistów nie uchroni słuchacza przed znużeniem, jakie serwuje mu pierwsze kilkanaście minut soundtracku. Tytułowy Mars rozpoczyna pochód przez wycofaną w tło lirykę, opartą na standardach warsztatowych duetu Cave-Ellis. Narkotyczne dźwięki okraszone fortepianowymi solówkami rzadko kiedy pozwalają tu sobie na melodyczną ekstrawagancję. Dorzucanie kolejnych miniaturek i rozciągłych fraz nie wyrywa ścieżki dźwiękowej z sound designerskiego letargu, choć utwory takie, jak Science oraz Earth prezentują bardziej organiczne brzmienie. Dokładnie to samo można powiedzieć o „rozjeżdżających się”, smyczkowych dysonansach w Voyage. Wrażenie sztuczności potęgować może nie tylko eksperymentatorski charakter partytury, ale i dosyć specyficzny miks, który nawet partie smyczkowe wykonywane przez praskich filharmoników sprowadza do poziomu kolejnego zabiegu brzmieniowego. A szkoda, bo przy odpowiednim wykorzystaniu tych wszystkich środków, pomysłów i inspiracji można było się pokusić o naprawdę fenomenalną pracę. O kompozycję, która nie tylko dobrze radziłaby sobie w połączeniu z obrazem, ale również stanowiła jakość samą w sobie.



Wiecie co? W chwilach takich jak ta, cieszę się, że pisane recenzje okładam na tydzień lub dwa dając sobie czas na dokładniejsze osłuchanie z materiałem. Muszę przyznać, że każde kolejne podejście do Marsa odkrywa przede mną nowe smaczki kryjące się w warstwie koncepcyjno-brzmieniowej. Nie zmienia to obrazu całości, jako topornego, mało przebojowego dzieła, nijak konkurującego z największymi highlightami twórczości Cave’a i Ellisa. Nie ulega jednak wątpliwości, że kompozytorski duet ze swoich ilustracyjnych zadań wywiązał się w sposób przynajmniej zadowalający. Ale czy będzie to argumentem na tyle silnym, aby statystyczny miłośnik muzyki filmowej zakochał się w albumie soundtrackowym? Raczej nie. Mimo wszystko polecam przynajmniej jednorazową przygodę.

Najnowsze recenzje

Komentarze