Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ennio Morricone

Marco Polo (expanded)

(1982/2004)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 06-11-2018 r.

Miniseriale zajmują szczególne miejsce w filmografii Ennio Morricone. Choć pośród około 500 tytułów okraszonych przez Włocha znajdziemy ich zaledwie kilkanaście, to jednak większość wyróżnia się na tle obszernego dorobku maestro. Mojżesz prawodawca, Narzeczeni, czy wreszcie pamiętne Sekrety Sahary, zaliczane są wszak do czołówki jego prac. Do tego elitarnego grona należy również Marco Polo z 1982 roku, czteroodcinkowy, amerykańsko-włoski serial, za którego kamerą stanął Giulano Montaldo (reżyser, który ma na koncie więcej wspólnych projektów z Morricone, niż Sergio Leone i Giuseppe Tornatore). W produkcji wystąpiła plejada hollywoodzkich aktorów: Burt Lancaster, F. Murray Abraham, Leonard Nimoy, Denholm Elliot, Anne Bancroft, a także Kenneth Marshall w roli tytułowej.

Morricone otrzymał do zilustrowania doprawdy duży projekt. Trwający prawie 8 godzin, czteroczęściowy miniserial przedstawia nam bowiem przekrój przez cały życiorys Marco Polo, najsłynniejszego podróżnika średniowiecza. Począwszy od jego dzieciństwa spędzonego w Wenecji, przez jego wieloletnią wyprawę wraz z ojcem i stryjem do Chin, przebywanie na dworze słynnego Kubilaj-chana, aż po pobyt w genueńskim więzieniu, gdzie Rusticello z Pizy spisał jego wspomnienia, które przetrwały do dnia dzisiejszego. W tym szerokim wachlarzu przygód włoskiego wędrowca musiał odnaleźć się włoski maestro. W tym celu udał się nawet na swoją pierwszą podróż do Chin, co pozwoliło mu bardziej wczuć się w nastrój produkcji Montaldo. Jak się później okazało, Morricone po raz kolejny zachwycił.

Największe wrażenie robi spektakularny temat główny, czyli temat tytułowego bohatera, rozpoczynający się od charakterystycznych partii harfy, do których dołącza szarawe i smutne brzmienie altówki Dino Asciolli (artysta ten udzielał się także w innych pracach Morricone, min. jako skrzypek na ścieżce dźwiękowej z Czerwonego namiotu). Nastrój jest bardzo rzewliwy, pauzy zdają się odgrywać istotną rolę w kreowaniu pierwiastka nostalgii. Można powiedzieć, że nic nie zwiastuje zmiany o 180 stopni, jaka następuje w drugiej połowie kompozycji, gdzie płynnie wchodzi drugi motyw, pełny splendoru, ducha przygody, ze znakomitym kontrapunktem „rykoszetujących” smyczków. Rzeczony temat jest często stosowany nie tylko jako muzyczne odzwierciedlenie samego Marco Polo, ale również jako motyw podróży, świetnie sprawdzając się w szerokich ujęciach terenów przemierzanych przez głównych bohaterów. Jego rozmach dodaje również podniosłego tonu przełomowej wyprawie. Co tu dużo mówić, cudowna kompozycja, szkoda, że tak rzadko grywana przez Morricone na jego koncertach.

Kolejny ważny punkt recenzowanej ścieżce dźwiękowej stanowi temat miłosny (nie jest to do końca dobre określenie, bo niekiedy jest wykorzystywany w innym kontekście). I tutaj Morricone uderza w nutę melancholii i tęsknoty, sięgając min. po zawodzące chóry. Trzecim motywem jest temat szeroko rozumianego orientu, pojawiający zarówno w scenach, gdy wspominane są dalekowschodnie krainy, jak i podczas pamiętnej wędrówki. To prawdziwa perełka tego albumu, piękna, wręcz hipnotyzująca powtarzanymi pasażami harfy i urzekającym drewnem, ale przy tym w jakiś sposób tajemnicza, zagadkowa, jakby odzwierciedlająca głównych bohaterów, którzy niepewni tego, co ich czeka u celu, zdecydowali się spróbować dotrzeć do Państwa Środka.

Nie będę tutaj rozpisywał się o pozostałych motywach, których pośród dwugodzinnego materiału znajdziemy bez liku. Warto natomiast napisać parę słów o ogólnej koncepcji przyjętej przez Morricone. O ile sceny, których akcja toczy się w Europie Włoch ilustruje w sposób mniej lub bardziej konwencjonalny dla siebie, o tyle dużo mniej szablonowo prezentuje się muzyczne wyobrażenie orientu. Co ważne, Morricone, najprawdopodobniej w celu dostosowania ścieżki dźwiękowej do potrzeb amerykańskiego i europejskiego widza, rezygnuje ze stosowania wschodnioazjatyckich orkiestracji. W zamian za to wyróżniają się zwłaszcza partie harfy (na której gra pani o wdzięcznym nazwisku Capone), niejako imitujące tamtejsze instrumenty. Odpowiedni koloryt pomaga osiągnąć również wprowadzenie charakterystycznej dla tamtego regionu skali pentatonicznej. Na przestrzeni całej partytury zwraca także uwagę nacisk na użycie fletów prostych (czasem grających w ansamblu złożonym z kilku takich instrumentów), które nadają całości średniowiecznego posmaku.

Score z Marco Polo ma wymiar głównie liryczny, sentymentalny, co dobrze współgra z koncepcją fabularną filmu – przygody Marco Polo są ujęte w formie retrospekcji, słynny podróżnik opowiada o swoich przeżyciach Rusticellemu z Pizy. Czasem Morricone jednak odstępuje od tego typu utworów na rzecz mniej stonowanych kompozycji, co słychać zwłaszcza w nieco mniej przystępnym dla ucha materiale Mongołów. Spektakularnie prezentuje się natomiast marsz Kubilaj-Chana, z chórem, wyrazistymi werblami i agresywnymi dęciakami (wspaniała polifonia!), doskonale oddający potęgę tego przywódcy.

Muzyka z Marco Polo ukazała się na rynku kilkukrotnie, najczęściej pod postacią soundtracku złożonego z 20 utworów. Od tych wydawnictw odróżnia się jedynie album RAI Trade, zawierający w sobie ponad 2 godziny muzyki, zgrupowanej w 36 kompozycji. Przyznam się szczerze, że zazwyczaj sceptycznie podchodzę do tego typu rozszerzonych soundtracków – nadmiar materiału często daje we znaki, a procentowa zawartość underscore’u idzie znacząco w górę, co też sprawia, że odbiorcami takowej edycji stają się głównie fani danego kompozytora. W przypadku Marco Polo sytuacja wygląda nieco inaczej. Obszerne, ponad 2-godzinne słuchowisko pozwala bardziej dogłębnie wniknąć w przygotowaną przez Morricone, muzyczną podróż, dostrzec niuanse w nieznanych wcześniej, nieraz rozbudowanych repryzach poszczególnych motywów, a także przyjrzeć się bliżej koncepcjom, które nie znalazły się w podstawowym materiale (a jest ich niemało, min. gregoriański śpiew, ciekawe imitacje muzyki źródłowej, czy też wykorzystujący brzmienie ksylofonu, bonusowy materiał Kubilaj-Chana). Jednocześnie nie ma tu zbyt wiele muzyki ilustracyjnej lub dysonującej, która przecież często doskwiera nawet na krótszych soundtrackach Morricone. Jedynym mankamentem tego albumu jest jakość dźwięku nieznanych wcześniej utworów, które trochę odstają w tym względzie od reszty materiału.

Ten szkopuł nie zmienia jednak tego, że Marco Polo to doprawdy świetna partytura, która mija bezproblemowo nawet w formie dwugodzinnego wydawnictwa. Nie jest przesadnie rozbuchana i przebojowa, za to potrafi autentycznie poruszyć swoim nostalgicznym tonem, jest w niej też coś osobistego. Wspaniały temat przewodni to oczywiście wisienka na torcie, niemniej również i resztę materiału warto polecać i słuchać.

Najnowsze recenzje

Komentarze