Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jed Kurzel

Macbeth (Makbet)

(2015)
-,-
Oceń tytuł:
Daniel Aleksander Krause | 26-12-2015 r.
When shall we three meet again

In thunder, lightning, or in rain?

Szekspira nigdy za wiele. Wielokrotnie przekonało nas o tym Hollywood, bez skrupułów sięgające do twórczości słynnego Anglika przy coraz to kolejnych ekranizacjach jego dramatów. Nic w tym dziwnego, wszakże takie dzieła, jak Romeo i Julia, Hamlet, czy Otello, posiadają olbrzymi potencjał dramatyczny i interpretacyjny. W szranki z takimi tuzami kinematografii jak Kenneth Branagh, Roman Polański, Julie Taymor, czy Al Pacino stanął tym razem młody, obiecujący Australijczyk Justin Kurzel, który zaprezentował na festiwalu w Cannes swoją wersję Makbeta. Jest to zarazem piętnasta próba przeniesienia na ekran tego dramatu pisarza ze Stratford.

Reżyser postawił na brutalność. Film to krwawa historia o psychicznym rozkładzie nazbyt ambitnego człowieka, miejscami bezwzględnie naturalistyczna, a niekiedy odrealniona niczym sen paranoika. Iście transowy seans współtworzony jest przez znakomitą sferę audiowizualną – hipnotyzująca gra światłem i kolorami oraz czarujące mrokiem ujęcia szkockich krajobrazów zawdzięczają swoje istnienie Adamowi Arkapawowi. W szekspirowskim boju reżyserowi towarzyszą w rolach głównych świetny Michael Fassbender oraz Marion Cotillard, z kolei muzyką po raz kolejny zajął się brat Justina – Jed Kurzel.

Mimo sporego rozmachu inscenizacyjnego, film jawi się dość kameralnie i intymnie. Dużo zbliżeń twarzy, sekwencji w zwolnionym tempie, oraz ograniczenie ilości dialogów do niezbędnego minimum sprawiły, że mamy do czynienia z dużą ilością ciszy na ekranie, dzięki czemu każdy dźwięk mógł dość wyraźnie zabrzmieć w świadomości widza. Kompozytor wyszedł więc z dość słusznej koncepcji, by tej mocy oddziaływania przesadnie nie zaburzać, a raczej się jej podporządkować. Mimo więc, że muzyki jest w filmie relatywnie dużo, bardzo rzadko wychodzi ponad atmosferyczne tło, zaznaczając swoją obecność w najbardziej kluczowych momentach fabuły.

All hail, Macbeth!

Kurzel rozpoczyna film z przytupem, odsłaniając przed nami swoją koncepcję brzmieniową na Makbeta. Mocno wyciszonej i statycznej scenie pogrzebu dziecka towarzyszą lekkie smyczkowe dysonanse, do których po chwili dołącza leniwie transowy motyw na wiolonczeli, tworząc niepokojąco odrealniony nastrój. Utwór delikatnie narasta, po czym płynnie przechodzi w swoją drugą część, będącą ilustracją majestatycznego pochodu żołnierzy Makbeta. Tutaj artysta angażuje już pełną sekcję smyczkową London Contemporary Orchestra, której w podniosłym, mrocznym i lekko folkowym motywie towarzyszą dodatkowo perkusjonalia. Scena prezentuje się imponująco audiowizualnie, zaś kompozytor w pełni wykorzystał okazję, by już na samym początku wwiercić się w umysł widza.

W dalszym ciągu Kurzelowie przyjęli dość prostą, acz w ramach konwencji filmu w pełni wystarczającą rolę dla muzyki – nie miała niczego dopowiadać, a po prostu podążać za nastrojem i emocjami w filmie. Kompozytor sam w wywiadzie tłumaczył, że swoje pomysły na brzmienie brał nie z fabuły, a z ogólnej atmosfery płynącej z ekranu. Postawił przede wszystkim na minimalizm. Mając do dyspozycji orkiestrę smyczkową, stanowczą większość muzyki postanowił rozpisać jednak z wiodącą rolą solowych wiolonczeli lub skrzypiec, pełną sekcję angażując tylko w kulminacyjnych punktach fabuły. Kurzel często sięga też po sound designerską elektronikę, szczególnie w underscore, tłumacząc, że chciał się dostosować do nowoczesnego stylu zdjęć. Jakkolwiek przekonujący argument by to nie był, artysta korzysta z ambientowych brzmień dość rozsądnie, całkiem umiejętnie wspomagając nimi transową atmosferę całości.

Stars, hide your fires!

Let not light see my black and deep desires.

Tak jak początek filmu kompozytor miał bardzo udany, tak im dalej w las, tym bardziej zdawał się tracić pomysły. Większość ciekawie zilustrowanych fragmentów odnajdziemy przede wszystkim w pierwszej połowie filmu i albumu. Jedną z efektowniej zilustrowanych scen w filmie jest zabójstwo Duncana – Kurzel do mocno dysonujących smyczków dołączył brutalną, repetycyjną perkusję oraz mroczną elektronikę, intensyfikując tym samym poczucie osaczenia i podkreślając rosnące w głowie Makbeta szaleństwo i żądzę władzy. Inny zapadający w pamięć fragment słyszymy w Dunsinane – tryumfalnemu pochodowi po koronę towarzyszy z początku minimalistyczny dialog wiolonczeli i skrzypiec, który później przy pomocy całej orkiestry rozwija się w patetyczną melodię, bardzo prostą w konstrukcji, jednocześnie trafnie podsumowującą z jednej strony podniosłość zdarzenia, a z drugiej czające się za nim mroczne tło. Utwór ten (jak i kilka innych) przywołuje zresztą dość mocno filmową twórczość Nicka Cave’a i Warrena Ellisa. Minimalistyczne struktury, powolnie narastające emocje oraz charakterystyczne współbrzmienia smyczków z lekko folkowym zacięciem przypominają Zabójstwo Jesse Jamesa…, a nawet Źródło Clinta Mansella, z którego wspomniana australijska para również czerpała. Nie jest to z resztą pierwszy raz, kiedy Kurzelowi zdarza się wzbudzać podobne skojarzenia, gdyż zdarzało mu się to już przy wcześniejszych pracach.

Druga połowa filmu przynosi dalsze etapy popadania głównego bohatera w obłęd. Odczuwalne jest to w muzyce, w której coraz mniej to melodyjnych wynurzeń, a coraz więcej dysonansów i ponurego underscore. Szkoda, że dość konsekwentnie budowany nastrój znajduje swoje ujście w trochę zawodzącej ilustracji finałowej walki Makbeta z Makdufem – choć powtarzalne partie perkusjonaliów w Turn Hell Hound całkiem dobrze wpisują się w transowość muzyki, brzmiąc przy tym znacznie lepiej niż większość nieudanych eksperymentów perkusyjnych autorstwa twórców z RCP, to jednak można było się spodziewać czegoś dramaturgicznie bardziej wyrafinowanego. Emocjonalnie kompozytor nadrabia w wieńczącym całość utworze Macbeth – ilustrując końcowe kadry filmu, Kurzelowi udało się uniknąć łatwej, przesadnej ckliwości, dzięki czemu otrzymaliśmy refleksyjną elegię, charakterem mieszczącą się gdzieś między wspomnianymi dokonaniami Cave’a, a powolnymi finałami Elliota Goldenthala.

What’s done cannot be undone

Ciężko powiedzieć, by ścieżka z Makbeta miała szansę zapisać się szerszymi zgłoskami w historii muzyki filmowej. Nie jest to muzyka ani brzmieniowo, ani koncepcyjnie przełamująca schematy, przez wzgląd na jej charakter ciężko ją też uznać za mocno zapadającą w pamięć. Kompozytor skutecznie jednak wykorzystał otrzymane w filmie pole do popisu, adekwatnie uzupełniając sferę audiowizualną, a czasem bardzo celnie dokładając swoją cegiełkę do dziejącego się na ekranie szaleństwa. Na albumie siłą rzeczy praca robi nieco mniejsze wrażenie niż w filmie, szczególnie, że znaczną ilość underscore można było sobie darować, zostawiając tylko bardziej intrygujące muzycznie fragmenty. Jed Kurzel dał nam jednak kolejny powód, by móc z zainteresowaniem patrzeć na jego dalszą karierę.

Najnowsze recenzje

Komentarze