Mając na uwadze, jak znakomite i ważne dla światowej kinematografii filmy okrasił swoją muzyką Ennio Morricone, czasem trudno uwierzyć, w jakie rejony kina potrafili go również zabrać niektórzy reżyserzy. Jeden z nich, Aldo Lado, w latach 70. dwukrotnie podjął się zaadaptowania hollywoodzkich klasyków na grunt rodzimego kina włoskiego, w obydwu przypadkach pracując właśnie z Morricone. Najpierw zrealizował „Pociąg tortur” inspirowany „Ostatnim domem po lewej”. O ile jednak thriller Wesa Cravena, ze względu na niewielkie wymagania budżetowe, był stosunkowo łatwy do przeniesienia, o tyle powstały 4 lata później „Humanoid” był już niczym innym, jak przysłowiowym porwaniem się z motyką na słońce. Opowieść o złym Lordzie Grallu, który chce podbić rządzoną przez jego brata planetę Metropolis, jest niczym innym, jak wariacją na temat „Gwiezdnych wojen” George’a Lucasa. Inspiracje napotkamy na każdym kroku, począwszy od charakterystycznych napisów początków, przez scenografię, efekty specjalne, kostiumy (antagoniści dziwnie przypominają Dartha Vadera) i kończąc na mechanicznym psie mającym imitować pamiętne roboty towarzyszące Luke’owi Skywalkerowi. Ba, nawet sam Lado figuruje w napisach początkowych pod znajomo brzmiącym przydomkiem George B. Lewis. Ze względu na braki fabularne i budżetowe, „Humanoid” jest kiepsko zrealizowaną i głupkowatą szmirą. W tamtych czasach oczywiście powstało wiele podobnych niskiej jakości produkcji science fiction, ale niewiele z nich mogło się poszczycić muzyką napisaną przez kompozytorskiego giganta.
Co ciekawe, swoista konkurencyjność „Humanoida” i „Gwiezdnych wojen” wyszła także poza ramy czysto filmowe. Swego czasu dość szerokim echem rozeszła się krytyka Morricone wymierzona w kierunku słynnej muzyki Johna Williamsa z uniwersum George’a Lucasa. Maestro zarzucił Amerykaninowi stosowanie komercyjnych rozwiązań i uległość wobec producentów. Mimo darzenia uznaniem twórczości Williamsa, nie dało się nie wyczuć pewnej pogardy, a może i nawet zazdrości, wobec nagrodzonej Oscarem partytury z pierwszej części „Gwiezdnych wojen”. „Kosmos zasługuje na coś więcej niż drobne marszyki” – kąśliwie skwitował Włoch w rozmowie z krytykiem muzycznym Sergio Micelim. Żeby jednak nie być gołosłownym, Morricone przytoczył swoją ścieżkę dźwiękową z „Humanoida” jako przykład właściwego podejścia do ilustrowania kosmicznych widowisk. Trzeba przyznać, że biorąc pod uwagę podobieństwa pomiędzy obydwoma filmami, trudno o lepsze porównanie i zestawienie muzycznych wizji tego typu kina. Głównym orężem w argumentacji Morricone był napisany na potrzeby obrazu Lado utwór „Incontri a Sei”.
„Incontri a Sei” to mistrzowsko zrealizowana podwójna fuga na orkiestrę i organy. Utwór jest bardzo doniosły, a jego posępny i dramatyczny ton pozwolił mu znaleźć miejsce w kilku miejscach w filmie, zwłaszcza w scenach związanych z antagonistami. Morricone przewrotnie nie zważa na anachroniczność formy fugowej. Jest ona wszak kojarzona przede wszystkim z muzyką barokową, a nie ze stylistyką filmowego science fiction czy jakimkolwiek muzycznym wyobrażeniem szeroko rozumianej przyszłości. Jak wspominał kompozytor, „Incontri a Sei” potraktował jako okazję do muzycznego odzwierciedlenia złożoności i nieskończoności wszechświata. W tym kontekście fuga, jako jedna z najbardziej zawiłych i misternie utkanych form muzycznych, zdawała się trafnym wyborem. Gdybyśmy na tym utworze zakończyli analizę, być może Morricone wyszedłby obronną ręką ze wspomnianego w poprzednim akapicie problemu.
Podczas gdy Williams w „Gwiezdnych wojnach” sięgał głównie do muzyki drugiej połowy XIX wieku i pierwszej połowy XX wieku, Morricone swoje inspiracje rozciąga znacznie szerzej. Od baroku po dwudziestowieczną awangardę i nowinki z gatunku muzyki elektronicznej. Wiodącą ideą wydaje się właśnie łączenie elementów muzyki orkiestrowej z muzyką generowaną za pomocą syntezatorów. Trudno się dziwić, że kompozytor obrał taką drogę. Pod koniec lat 70. muzyka elektroniczna dopiero przebijała się do mainstreamu. Wciąż była pewną niszą, tworzyła niezwykłe i niezrozumiale dla słuchaczy tekstury brzmieniowe, a syntezatory dla przeciętnego człowieka były praktycznie niedostępne. Dokładnie jak kosmos. Niestety historia surowo oceniła eksperymenty elektroniczne tamtego okresu. Dziś większość z nich brzmi już bardzo staroświecko i „Humanoid” nie jest wyjątkiem od tej reguły. Muzyka Morricone zamiast tworzyć świat przyszłości, odsłuchiwana po prawie półwieczu od premiery raczej przeniesie nas w przeszłość. Dopełni wrażenie kiczowatości i nieudolności filmidła Lado, przemieni skądinąd ciekawe pomysły muzyczne w muzealne eksponaty. W tym kontekście decyzja Williamsa o umuzycznieniu kosmicznych przestworzy za pomocą muzyki symfonicznej okazała się po latach znacznie trafniejsza. Zresztą, już na początku XX wieku Gustav Holst w „Planetach” udowodnił, że orkiestrowe barwy znakomicie radzą sobie w muzycznym ujęciu wszechświata i jego elementów.
Wszędobylska elektronika trąci myszką – co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości. Nie należy jednak oceniać tej muzyki jedynie przez pryzmat brzmienia. Poza znakomitą fugą „Incontri a Sei”, soundtrack i film otwiera charakterystyczny i pełen funu temat główny „Un uomo nello spazio”. Jak wiele kompozycji Morricone, ma ostinatową formułę i stopniowo rozwijaną polifoniczną strukturę. Elektroniczne plamy wprowadzają nas w to dość osobliwe dla Maestro uniwersum, by wkrótce ustąpić miejsca orkiestrze, syntezatorowemu ostinato i rytmowi w stylu popularnego w tamtych czasach disco (gatunek ten kompozytor wykorzystał także w innym filmie science fiction, starszym o kilka lat „Spazio 1999”). Na właściwy temat Morricone każe nam jednak czekać aż do czwartej minuty utworu. Wtedy właśnie usłyszymy heroiczny temat, będący żartobliwą parafrazą „Ody do radości” Ludwiga Van Beethovena. Powierzenie patetycznej melodii fanfarowym blachom jest chyba jedyną wyraźną (zaznaczmy, najpewniej niezamierzoną) korelacją z Williamsem i jego gwiezdną sagą.
„Estasi Stellare” funkcjonuje natomiast jako temat miłosny. To doprawdy urzekająca i nieco marzycielska melodia. W zakresie emocjonalnym jest typowo morriconowska, choć podbarwiona syntezatorowymi dodatkami odpowiednio wpisuje się w charakter ścieżki dźwiękowej. Z kolei „Infanzia, evoluzione e ritorno” jest pewnego rodzaju impresją na temat kosmosu. Impresją być może naiwną, a nawet nieco kiczowatą, niemniej trudno nie dostrzec w tych przeplatających się kolażach elektronicznych i długich smyczkowych frazach zamysłu odzwierciedlenia tajemniczości i bezkresu niezbadanych galaktycznych rubieży. Podobne odczucia przywołuje „Trasmissione difettosa, rotazione e rivoluzione”, gdzie całkiem pomysłowo do wspomnianych środków wyrazu dołączają barokowe smyczki i dialogujące z nimi syntezatory. Jeśli zatem zaakceptujemy tę stylistykę, odsłuch soundtracku może zapewnić nam całkiem ciekawe doznania słuchowe. No może poza muzycznym potworkiem „Robodog”, który niezależnie od nastawienia słuchacza brzmi po prostu fatalnie.
Jak mawiał Witold Lutosławski, „nowość jest w dziele sztuki tą cechą, która najszybciej się starzeje”. Choć ścieżka dźwiękowa z „Humanoida” w wielu miejscach przywołuje echa minionych epok, przywdzianie jej w ówczesną elektronikę i rytmy disco sprawia, że już chyba zawsze będziemy ją traktować z przymrużeniem oka. To dość znamienne, że recenzowana muzyka, starająca się w swoich latach brzmieć nowatorsko i korzystać z najnowszych możliwości technicznych, nie przetrwała próby czasu. Tymczasem otwarcie hołdujące tradycjom muzyki filmowej hollywoodzkiego złotego wieku oraz muzyki poważnej partytury Johna Williamsa do „Gwiezdnych wojen” stały się przełomem, przywracając blask symfonice i na stałe zapisując się w literaturze muzycznej. Potrafię sobie jednak wyobrazić, że „Humanoid” będzie zajmował szczególne miejsce wśród niektórych amatorów twórczości Morricone. Ze względu film Lado i jego korelacje z „Gwiezdnymi wojnami”, kontrowersyjną estetykę brzmieniową i – mimo wszystko – łatwo wyczuwalne pióro kompozytora.