Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Francis Lai

Love Story

(1970)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 15-04-2007 r.

Love Story = historia miłosna. Znak równości postawiłem nie tylko dlatego, iż tak dosłownie możemy przetłumaczyć tytuł filmu Arthura Hillera z 1970 r., ale także dlatego, że obraz ten stał się właściwie wzorcowy dla wszelkich romantyczno-melodramatycznych produkcji. Ta nieskomplikowana opowieść o miłości dwojga młodych ludzi z różnych klas społecznych, miłości bez happy-endu, przeszła już do historii kinematografii. Niewątpliwie jednym z czynników decydującym o wielkim powodzeniu filmu była niezwykle piękna, nagrodzona Oscarem i Złotym Globem muzyka z niezapomnianym tematem przewodnim na czele. Temat ów należy do absolutnej czołówki muzycznych motywów filmowych i w naszym kręgu kulturowym zapewne niewiele jest osób, które nie kojarzyłyby tej melodii.

Jej autorem, podobnie jak i prawie całej muzyki z Love Story, którą usłyszeć możemy na płycie wydanej przez MCA Records jest francuski kompozytor Francis Lai. Tak naprawdę Love Story to jedyny film, który przyniósł mu sławę i uznanie na całym globie. Co prawda w rodzimej Francji już po jego debiutanckiej filmowej partyturze do obrazu Kobieta i mężczyzna zyskał rozgłos i uznanie, ale świat usłyszał o nim dopiero w roku 1970 – taka jest siła oddziaływania hollywoodzkich hitów. Lai, który zanim rozpoczął swoją przygodę z filmem pracował jako pianista, akompaniator i autor muzyki do piosenek m.in. Edith Piaf czy Mireille Mathieu, chyba nie był zainteresowany współpracą z film-biznesem z USA, gdyż szybko wrócił do komponowania do filmów francuskich, z których tylko nieliczne zyskały jakąkolwiek popularność poza ojczyzną (ot, na przykład Emmanuelle 2 :). Toteż Love Story pozostaje najbardziej docenioną i tak naprawdę jedyną powszechnie rozpoznawalną pracą tego utalentowanego artysty. Każdy szanujący się miłośnik muzyki filmowej powinien zatem mieć w swoich zbiorach ten soundtrack.

A cóż znajdzie na soundtracku, obok nieśmiertelnego motywu przewodniego, rozbrzmiewającego w różnych aranżacjach (od solowego fortepianu, poprzez gitarę, klawesyn, po sekcję smyczkową i wszelkie kombinacje tego instrumentarium) na pięciu z jedenastu utworów płyty? Kilka innych urokliwych motywów, choć oczywiście żaden nie zapadający w pamięć (i serce) tak mocno, jak tytułowy temat. Znajdziemy na albumie przypominające styl Ennio Morricone kompozycje wykorzystujące bezsłowny żeński wokal, uzupełniający gitarowo-perkusyjne tło, utrzymane w stylistyce lat 70-ych („Snow Frolic”, „I Love You, Phil”). Znajdziemy rozpisaną na smyczki i flety świąteczną melodię, brzmiącą niczym instrumentalna wersja jakiejś kolędy („The Christmas Trees”). Znajdziemy także utwór o charakterze walca, który w obrazie ilustrował popisy głównego bohatera na lodowisku („Skating in Central Park”). A wszystko to niezwykle urokliwe, romantyczne, słodkie… Dla niektórych może wręcz za słodkie. Jeśli bowiem takowe wrażenie odnieśliście na przykład po Błękitnej lagunie Poledourisa, to po Love Story też je mieć możecie.

Utwory Francisa Laia uzupełniają dwie klasyczne kompozycje: Mozarta i Bacha. Jedna w aranżacji na klawesyn i flet, druga na klawesyn i skrzypce. I choć instrumentacyjnie nie odbiegają one zbytnio od kompozycji Francuza (on też z takich instrumentów korzystał), to jednak stylistycznie słychać dość wyraźną różnicę. Trochę nie pasują te dwie ścieżki do reszty i niejednemu słuchaczowi mogą nie przypaść do gustu. Zdecydowanie nie są to bowiem najwybitniejsze dzieła wspomnianych dwóch tuzów muzyki klasycznej.

Podsumowując: soundtrack, który nawet mimo pewnych wad mieć po prostu wypada. A wadami oprócz pewnego „przesłodzenia” muzyki (to akurat kwestia gustu) są z całą pewnością nienajlepsza jakość dźwięku oraz zwyczajnie kiepskie wydanie płyty. Bardzo rzadko wspominam o zawartości książeczek czy wkładek w oryginalnych albumach, ale tym razem to zrobię. Otóż nie ma tu żadnej książeczki ani wkładki. Okładka na górze pudełka jest jednostronna i po otwarciu go zobaczymy od wewnątrz jedynie białą kartę. Wszelkie informacje na temat albumu znajdują się na odwrocie i ograniczają do tracklisty i standardowej wzmianki o prawach autorskich. I tyle! Tylko „pogratulować” wydawcy podejścia. Trzeba jednak zaznaczyć, że sam album jest łatwo dostępny w naszym kraju i to w stosunkowo niskiej cenie (poniżej 20 zł na dzień obecny), co akurat powinno zdecydowanie zachęcić do zakupu. Mimo wszystko naprawdę warto. Muzyka Francisa Lai’a mimo upływu lat broni się sama. Bez żadnej pomocy wydawcy.

Najnowsze recenzje

Komentarze