Si, na vethed
Meth i naid bain…
Gdy w 2005 roku na rynku pojawiło się kompletne wydanie muzyki Howarda Shore’a do pierwszej części cieszącej się olbrzymią popularnością ekranizacji książki J.R.R. Tolkiena, Władca Pierścieni, wszyscy krytycy i fani zgodnie twierdzili, że dla wydawców soundtrackowych rozpoczął się nowy okres, gdzie miarą doskonałości stanie się właśnie owy zestaw. The Fellowship of the Ring – The Complete Recordings cieszyło się tak dużą popularnością, że wydawcy zwiększyli nawet nakład, by sprostać wymaganiom rynkowym. Wiadome zatem stało się, że prędzej czy później ukażą się podobne krążki z drugiej i trzeciej części. Zgodnie z przewidywaniami następowało to w rocznych przedziałach czasowych. I tak pod koniec 2006 roku wypuszczono analogiczny box do Dwóch Wież, który cieszył się nie mniejszą popularnością. Rozpoczęta trzy lata temu idea wreszcie doczekała się końca.
Reprise i Warner utrzymały unikatową wartość swojego box’a do samego końca. Tak jak w poprzednich dwóch częściach, otrzymujemy płyty CD z perfekcyjnie zremasterowaną partyturą w formacie audio oraz dodatkowe DVD z całością zapisaną w przestrzennym, pieszczącym uszy Surround Sound 5.1. Czas spędzony na odsłuchu umilała nam będzie załączona do pudełka książeczka z drobiazgowymi opisami poszczególnych fragmentów ścieżki w kontekście filmu (elektroniczną, nieco bardziej rozbudowaną wersję tej książeczki, możecie ściągnąć klikając tutaj). Jako iż umieszczono tu cały materiał muzyczny z rozszerzonej wersji filmu, czasu na przesłuchanie tego wszystkiego będziemy potrzebowali bardzo dużo, a dokładnie rzecz biorąc 3 godziny i 50 minut (to o prawie godzinę więcej niż w poprzednich dwóch częściach!!)… Czytając to wszystko zapewne nie jeden z Was myślami biegnie już do sklepu muzycznego po tą perełkę. Zanim jednak przeistoczycie te fantazje w czyn, radziłbym zastanowić się dogłębnie, albowiem pod tą ładnie prezentującą się otoczką może czaić się wiele pułapek.
O tym, że trzygodzinny blok muzyczny można „połknąć w całości” bez większego znużenia i zmęczenia zaświadczy chyba każdy miłośnik muzyki filmowej, który przesłuchał Drużynę Pierścienia. Cała gama różnorakich tematów krzyżująca się z ciekawymi formami ich prezentacji, sprawiały, że każda minuta spędzona przy pierwszej partyturze z Władcy Pierścieni przynosiły emocję i faktyczną radość z odsłuchu. Sprawa drugiej części była już nieco bardziej skomplikowana. Howard Shore stanął na wysokości zadania i skomponował doskonałą ilustrację opatrzoną w porywające tematy, jednakże perspektywa stanięcia przed tym materiałem sam na sam wymagała od słuchacza pewnego rodzaju samozaparcia i odporności na różnego rodzaju machinacje dźwiękowe. Cóż, jeżeli Dwie Wieże mogły sprawiać pewne trudności w asymilacji, kompletne nagranie z Powrotu Króla będzie już prawdziwym wyzwaniem nawet dla wytrwałych słuchaczy…
Winy za to nie ponosi bynajmniej sama długość materiału z jakim przyjdzie nam obcować. Powrót Króla, to film, gdzie wszystkie wątki poruszane w poprzednich dwóch częściach nabierają dramatycznego obrotu, aż w końcu zostają ostatecznie rozwiązane. Jest to obraz, gdzie niezmiernie dużo się dzieje, tak w samej warstwie fabularnej jak i wizualnej. Nic więc dziwnego, że Howard Shore pisząc oprawę do tego filmu uciekł się do tak lubianego przez siebie muzycznego fermentu, przejawiającego się bardzo ordynarnym orkiestrowym graniem z potężną ilością siejącej spustoszenie w uszach odbiorcy muzyki akcji, oraz niekiedy zupełnie chaotycznym uderscore. Muzycznym synonimem zła, jest miażdżąca ciszę orkiestra, charakteryzująca się duża ilością dysonansów pomiędzy poszczególnymi sekcjami, a także w ich obrębie. Całość przyprawia jeszcze apokaliptyczny chór. Gdy teraz rozłożymy sobie ten cały bajzel na blisko czterogodzinne doświadczenie, otrzymujemy całkiem poważne pytanie, które warto sobie zadać: Słuchać, czy nie słuchać?
Rzecz jasna w powyższym opisie wyolbrzymiłem nieco problem. TROTK – TCR nie wystawia uszu na próbę przez bite 4 godziny! Nawet przez połowę tego czasu! Jest tu wszak wiele fantastycznych tematów, których słuchanie sprawia niewątpliwą przyjemność. Jedynym haczykiem jest fakt, że wszystkie najważniejsze mieliśmy już okazje usłyszeć na oficjalnym albumie, a kompletne wydanie serwuje nam tylko ich kolejne interpretacje. Lepsze lub gorsze, ale nie wpływające znacznie na obraz partytury w oczach słuchacza. Czy zatem wydanie to ma prawo w ogóle przypaść do gustu?
Oczywiście! Wszystko zależy jednak od tego, kto będzie odbiorcą. „Complete recordings” z Powrotu Króla, w przeciwieństwie do poprzednich dwóch z serii skupia swoją uwagę nie na całości, ale detalach. Na pojedynczych melodiach, które w natłoku masy dźwiękowej wydają się niczym zaprawa spajająca cegły jakiejś monumentalnej budowli. O jakich melodiach jest tu mowa? Sporządzenie kompletnej listy takowych zajęłoby niezmiernie dużo czasu i miejsca. Żeby nie bawić się zatem w analizę „track by track” (tą możemy sobie bowiem przeczytać w książeczce), ograniczę się więc do skromnych sugestii, aby wszyscy zainteresowani przesłuchali sobie na przykład The Houses of Healing, For Frodo lub The Crack of Doom, gdzie na pęczki mamy takich „wpadających w ucho” fragmentów, wśród których większość nie znalazła się na oficjalnym albumie. Mocną stroną wydań spod znaku „complete recordings” są również okoliczne piosenki wykonywane przez aktorów oraz dodatkowe tematy ich opisujące. Także i w Powrocie Króla ich nie zabrakło. Na pierwszym krążku znajdziemy na przykład przyśpiewkę pijacką Merry’ego i Pipina, na trzecim pieśń Arweny z Domu Uzdrowień, a na czwartym motyw Bilba odpływającego z Szarej Przystani.
Obserwowanie samego kunsztu ilustracyjnego i technicznego partytury w pełnej jej wersji dostarcza wielu emocji, tak samo jak wychwytywanie licznych rozbieżności pomiędzy materiałem z „complete recordings”, a albumem wydanym bezpośrednio po premierze filmu. Zapewne niejeden fan z zapałem słuchał będzie swoich ulubionych tematów w nieco innych aranżacjach niż te z albumowych suit, a zderzenie się z oryginalną strukturą utworów uzmysłowi mu jak ciężką i mozolną pracę przeszli edytorzy albumu. Doskonałym ku temu przykładem jest The Grace of Undómiel i Osgiliath Invaded – dwa potężne bloki muzyczne, z których ulepiono króciutką suitę Minas Tirith. Nie bez znaczenia pozostaje również rozbudowana sekwencja jednego z najbardziej hałaśliwych, ale i najgenialniejszych pod względem technicznym fragmentu pobytu w jaskiniach Sheloby, na bazie której kompozytor wykreował również wiele innych motywów, na przykład przeprawy przez Ścieżkę Umarłych. Te wrażenia zarezerwowane będą jednak dla ortodoksyjnych fanów filmu i pasjonatów ścieżki. Pozostali prawdopodobnie nie zwrócą nawet na to uwagi.
Niezależnie jednak od grupy do jakiej kierowane jest owe dzieło, należy pochwalić je za inteligentny montaż. W przypadku każdego przeciętnego „complete score”, nikt nie zawracałby sobie głowy takim zestawieniem ze sobą fragmentów, by tworzyły one jakąś logiczną tematyczną całość. Cóż, ludzie odpowiedzialni za techniczną stronę TROTK – TCR po raz kolejny popisali się profesjonalizmem. Nie dość, że poszczególne fragmenty nagrań przemontowane zostały w taki sposób, by ich oszałamiająca ilość nie partykularyzowała ścieżki, to jeszcze dokonano tu drobnych korekt. I tak na przykład, gdy pewien blok scen zazębia się wokół kilku następujących po sobie wątków z różnych miejsc, nie serwuje się nam bezmyślnej papki dźwiękowej a la The Phantom Menace – Ultimate Edition. Poszczególne sekwencje uporządkowane zostały tematycznie i dokładnie przemontowane. Na tyle dokładnie, że na płycie usłyszymy również fragmenty usunięte z filmu w wyniku cięć montażowych. Przykładem ku temu niech będzie wspominany wyżej Osgiliath Invaded, łączący w sobie dwa fragmenty ilustrujące atak orków na miasto Osgiliath, a między którymi wszak pierwotnie była długa sekwencja rozpalenia wici oraz wymarszu Rohanu na wojnę.
Or hiriath naur
Na rovail mae sui 'waew
Man prestant i ardhon?
Cerithar aen illiad dim úthenin?
Niezmiernie trudno jest, posługując się tylko kilkoma akapitami, ocenić tak wyjątkowe zjawisko rynkowe jakim jest Return of the King – The Complete Recordings. Nie ulega wątpliwości, że kierowane jest ono do specyficznej grupy odbiorców. Odbiorców, którzy we Władcy Pierścieni i partyturze Shore’a zauważyli więcej aniżeli tylko przemontowany dla potrzeb ogółu godzinny album. Z drugiej strony, to drastyczne zderzenie z prawdziwą, „hałaśliwą” naturą warsztatu kompozytora może wykoleić nawet najtwardszych słuchaczy. Cóż z tego bowiem, że Powrót Króla pozostaje analogiczny w strukturze tematycznej i ciągłości stylistycznej do poprzednich części, skoro pod względem estetycznym odbiega od nich znacznie. Nawet zastosowanie wielu zabiegów edycyjnych nie maskuje „dzikiej natury” tego muzycznego tworu. Natury, która albo zniewala albo odpycha. Osobiście, mimo najszczerszych chęci nie zdołałem jednorazowo przesłuchać tego materiału, co nie znaczy, że nie wyniosłem z niego pozytywnych wrażeń. I choć za muzykę na płycie stawiam trójczynę przez wzgląd na jej ogólnie ciężką słuchalność, box sam w sobie zasługuje na wysokie uznanie. Wydanie godne partytury i filmu.
Inne recenzje z serii: