Świat przedstawiony w powieściach J. R. R. Tolkiena, to wdzięczny materiał do filmowych adaptacji. Nie jest to jednak takie proste jakby się mogło wydawać.
Zagorzali miłośnicy twórczości brytyjskiego pisarza potrafią być bardzo skrupulatni jeżeli chodzi o wszelkiego rodzaju odstępstwa od literackiego pierwowzoru. A przykładem niech będzie słynna trylogia Władcy Pierścieni w reżyserii Petera Jacksona, która choć przez krytyków i widzów przyjęta została z wielkim entuzjazmem, to jednak w oczach fanów powieści już takim dziełem nie była. Dystans do kolejnych prób przenoszenia opowiadań Tolkiena na taśmę filmową pogłębiła seria fatalnych w skutkach decyzji podczas ekranizacji Hobbita. I kiedy wydawało się, że na dłuższy czas przyjdzie nam odpocząć od Śródziemia, szefostwo studia Amazon zaskoczyło informacją o wykupieniu praw do zbudowania własnej historii na bazie wydarzeń poprzedzających te znane nam z Władcy Pierścieni. Pikanterii sprawie dodał fakt, że warta około 200 mln dolarów umowa nie dotyczyła ekranizacji żadnego konkretnego tekstu, tylko ograniczonego poruszania się po wybranych wątkach z Drugiej Ery. Realizacja ośmioodcinkowego sezonu trwała blisko 5 lat. A obok kosztów praw autorskich studio Amazon zainwestowało także horrendalne pieniądze w samą produkcję oraz promocję, sprawiając, że całe przedsięwzięcie o nazwie Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy (The Lord of the Rings: The Rings of Power) stało się najdroższą produkcją w historii telewizji. Wszyscy zaczęli się więc zastanawiać, czy mogło wyjść z tego coś dobrego?
Jak już wspomniałem, pierwszy sezon widowiska składa się z ośmiu odcinków. Każdy z nich trwa niewiele ponad godzinę. Łącznie otrzymujemy więc niespełna 9-godzinną historię o ludziach, elfach i krasnoludach w przełomowych dla nich dziejach. Kiedy wszyscy żyją w przekonaniu, że zło jakie dotknęło Śródziemie za czasów panowania Saurona zostało w końcu pokonane, Galadriela odnajduje dowody na to, że mroczny pan wcale nie zginął. Południowe krainy znów nękane są przez szpetnych orków pod przywództwem tajemniczego Adara, a w dawne sojusze między ludami Śródziemia wdziera się nieufność i niechęć. Na wszystkie te wydarzenia patrzymy oczami wybranych bohaterów, wśród których jest wspomniana wyżej Galadriela, ale i Elrond, Durin oraz Elendil czyli bohaterowie, którzy w ten czy inny sposób pojawiali się w fabule trylogii Władcy Pierścieni. Filmowcy dowolnie mieszają sobie tutaj wątki oraz postaci, by stworzyć przykuwającą uwagę historię – niekoniecznie pokrywającą się z wizją samego Tolkiena. I można by było mieć to twórcom za złe, gdyby nie fakt, że tak na dobrą sprawę swój serial nie opierali na żadnym konkretnym tekście. Od samego początku wiadomym było, że Pierścienie Władzy podążać będą własnym szlakiem tylko nawiązując do prozy brytyjskiego pisarza. Czy umniejszyło to randze widowiska? Moim zdaniem nie. Serial Pierścienie Władzy ogląda się przyjemnie, a wyłożone na realizację ogromne pieniądze czuć w każdym kadrze. Świetne zdjęcia, scenografie, kostiumy, a nade wszystko efekty specjalne stawiają tę produkcję na jednej linii z wysokobudżetowymi filmami kinowymi. Można mieć jedynie obiekcje co do niektórych kreacji aktorskich, ale to rzecz gustu.
Kiedy w 2017 roku ogłoszono początki prac nad tym serialem, miłośnicy muzyki filmowej zastanawiali się komu przypadnie rola stworzenia oprawy muzycznej. Z ogromną satysfakcją przyjęliśmy nieoficjalne informacje, że do tej roli miałby powrócić Howard Shore – twórca ścieżek dźwiękowych do trylogii Władcy Pierścieni i Hobbita. W końcu tematy stworzone na potrzeby tych widowisk zapisały się grubą czcionka w historii muzyki filmowej. Ku uciesze wszystkich potwierdzono ten angaż, ale w tle pojawiały się plotki, że muzykę do Pierścieni Władzy współtworzyć będzie Bear McCreary – wybitny amerykański kompozytor, który większość swojej kariery oparł na kultowych produkcjach telewizyjnych. Dwa miesiące przed premierą okazało się, że Howard Shore co prawda skomponował temat główny z czołówki, ale resztą zajął się wspomniany wyżej McCreary. Nutkę zawodu z tym związaną szybko zweryfikował gotowy produkt, jaki otrzymaliśmy wraz z serialem Amazona.
Napisać, że ścieżka dźwiękowa do Pierścieni Władzy jest dobra, to jakby nic nie napisać. Jest po prostu rewelacyjna! I nie chodzi tu o sam aspekt tematyczny, choć i pod tym względem możemy powiedzieć, że dzieje się bardzo dużo. Muzyka jaką stworzył Bear McCreary wprost genialnie odnajduje się w obrazie. Współtworzy świat przedstawiony i jest bardzo aktywnym elementem filmowej narracji. Przy czym warto zaznaczyć, że w połączeniu z innymi warstwami dźwiękowego miksu jest wyeksponowana dosyć wyraźnie, głośno przygrywając w momentach, kiedy wymaga tego sytuacja, a subtelnie tam, gdzie potrzeba tylko delikatnego „szlifu” w zakresie dramaturgii. Oczywiście największą uwagę zwraca tutaj fenomenalna tematyka świetnie wpasowana w poszczególne scenerie widowiska oraz bohaterów. Amerykański kompozytor stworzył aż dziewięć podstawowych tematów przypisanych kluczowym postaciom oraz lokacjom mitycznej krainy Tolkiena. Na tym jednak McCreary nie poprzestał. Powyższy zbiór uzupełnia jeszcze wiele pomniejszych motywów nadających całej kompozycji większego kolorytu i melodycznej różnorodności. A wszystko to zamknięte w kwiecistej, świetnie zaaranżowanej symfonice angażującej do wykonawstwa cały potencjał orkiestrowego i chóralnego brzmienia. McCreary czyni to w typowym dla siebie stylu, co może być postrzegane zarówno jako zaletę jak i wadę. Problematyczna może być kwestia nadmiernego eksponowania przez amerykańskiego twórcę sekcji perkusyjnej. Myślę jednak, że jest to sprawa na którą można przymknąć oko i ucho w kontekście niezwykle satysfakcjonującej całości ścieżki dźwiękowej.
Satysfakcjonująca dla melomanów wydaje się również kwestia wydawnicza ścieżek dźwiękowych związanych z tym projektem. Nie bez powodu użyłem tutaj liczby mnogiej, bo ilość proponowanych nam soundtracków z jednej strony imponuje, a z drugiej… Przeraża ogromem opublikowanego materiału. Już oficjalny soundtrack, jaki ukazał się na dwa tygodnie przed premierą serialu rzucił wyzwanie niejednemu odbiorcy. Dwuipółgodzinny album zawierający suity tematyczne oraz wybrane fragmenty oryginalnej ilustracji był w gruncie rzeczy tylko przystawką do głównego dania – wydawanych w odstępach tygodniowych, kompletnych ścieżek dźwiękowych do każdego odcinka Pierścieni Władzy. Jeszcze zanim takowe pojawiły się na streamingu, sam kompozytor rozwiał wątpliwości kierując uwagę fanów na to ogólne wydanie. To właśnie tam znajdziemy esencję tego, czym Pierścienie Władzy w wykonaniu McCreary’ego faktycznie są. I dobitnie się o tym przekonamy, kiedy jednak sięgniemy po kompletne ścieżki dźwiękowe. Urokliwe pod wieloma względami, dające przestrzeń do rozwijania myśli tematycznych, ale na dłuższą metę wymagające od słuchacza sporego zaangażowania.
Nie oznacza to, że wspomniany wcześniej 2,5-godzinny soundtrack odsłuchamy na jednym wdechu. Faktem jest, że początkowe fragmenty, kiedy prześlizgujemy się przez materiał tematyczny sugeruje bezproblemową przeprawę, ale w miarę zagłębiania się w treść ilustracji do głosu dochodzić będą również mniej angażujące fragmenty. Mimo wszystko album wydaje się dobrze zmontowanym, schludnie zaprezentowanym materiałem, który dostarcza wielu wrażeń i emocji podczas słuchania. Być może najwięcej satysfakcji zapewni odkrywanie jak efektywnie przekuwana jest materia tematyczna na serialową ilustrację. Najciekawiej w moim odczuciu wypada tu motyw krasnoludów z Khazad-dum oraz temat Numenoru, choć zapewne niejednemu odbiorcy przypadnie do gustu patetyczna wizytówka Galadrieli czy folkowe melodie skojarzone z Nori Brandyfoot. Dla każdego coś dobrego.
I w takie właśnie wrażenia pozostawia po sobie ścieżka dźwiękowa do Pierścieni Władzy. Kompozycja, która bez wątpienia jest największym i najbardziej wymagającym projektem w karierze Beara McCreary’ego. Wielu kompozytów mogłoby mu pozazdrościć takiego angażu, ale niewielu z nich stworzyłoby coś na podobnym, bardzo wysokim poziomie. Wcześniejsze obawy związane z zatrudnieniem właśnie tego twórcy kosztem sprawdzonego „w boju” Howarda Shore’a okazały się bezpodstawne. Co więcej, moim zdaniem McCreary zawstydził kanadyjskiego kompozytora pod względem jakości proponowanych tematów. Bo choć Shore stworzył muzyczną wizytówkę serii nawiązującą do swoich prac z filmów Jacksona, to jednak nie ona zdaje się grać tutaj pierwsze skrzypce. A skoro showrunnerzy obiecują, że drugi sezon Pierścieni Władzy dostarczy nam więcej emocji i wizualnych wrażeń, to nie pozostaje nic innego jak tylko mieć nadzieję, że odbędzie się to wszystko pod batutą Beara McCreary’ego.