Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ennio Morricone

Leonor / Ecce Homo

(1968/1975/2001)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 24-10-2008 r.

Wydany w limitowanej edycji przez GDM w 2001 roku przedmiot niniejszej recenzji to nie pierwszy i nie ostatni „podwójny” soundtrack Ennio Morricone. Na jednej płycie ponownie znalazła się muzyka z dwóch filmów zilustrowanych przez Włocha, choć wydawca na okładce albumu wspomina tylko o jednym z nich. Ten drugi traktuje być może jedynie jako drobny dodatek, w końcu jego obecność na krążku wyrażona została raptem jednym utworem. Jednakże track ten to trwająca kwadrans suita, a że pierwsza z kompozycji reprezentowana jest przez trzy tylko utwory, o łącznym czasie trwania niewiele przekraczającym 20 minut, przeto należy raczej traktować obie kompozycje na tym krążku równorzędnie. Przynajmniej w sensie formalnym.

Pierwszą (i tą ważniejszą według wydawcy) jest score z włoskiego filmu z 1975r., łączącego w sobie religijny/okultystyczny horror z elementami psychologicznego dramatu i fantasy, zatytułowanego Leonor. Obraz, w którym wystąpiły między innymi bergmanowska aktorka Liv Ullman, czy zjawiskowa Ornella Muti, podobno w zamierzchłych czasach przewinął się nawet przez naszą rodzimą telewizję. Opowiada o pewnym szlachcicu, który nawet po latach i ponownym małżeństwie nie może pogodzić się ze śmiercią żony i jest gotów za wszelką cenę sprowadzić ją ponownie do życia. Score z tego obrazu zaczyna się dość standardowo dla Włocha, bo ślicznym tematem przewodnim, przyznam że jednym z moich ulubionych tego twórcy, którego prezentację otwiera obój w akompaniamencie smyczków i żeńskich wokaliz. Jego nieco odmienne, acz równie urodziwe aranżacje, usłyszymy jeszcze w drugim z utworów zatytułowanych Leonor, oraz na samym początku najdłuższej na płycie ścieżki. Temat, jak już wspomniałem, jest standardowy, a zatem spełnia wszelkie właściwości dobrego morricone’owskiego motywu, którego zawsze warto posłuchać: trochę smutny, trochę melancholijny, trochę nawet dramatyczny, melodyjny i emocjonalny zarazem. Drobnym nowum mogą być żeńskie wokalizy wplatające w temat szczyptę mistycyzmu.

Po około dwóch minutach z tematem w Infernale Leonor przechodzimy do drugiej strony kompozycji, tej której wielu fanów muzyki filmowej tak bardzo nie lubi, czyli do underscore. Ten, który Morricone stworzył na potrzeby Leonor najkrócej można opisać w taki sposób, iż brzmi jak muzyka z filmu o nawiedzonym domu. Tajemnicza, atmosferyczna i niepokojąca, korzystająca z przeciągłego, basowego brzmienia smyczków; wokaliz i fletów jakby udających głosy duchów oraz przeróżnych odgłosów dobywanych przez pojedyncze instrumenty. Oczywiście muzyka nie jest jednostajna przez cały kwadrans: rozbrzmiewają w poszczególnych fragmentach różne instrumenty, pojawiają się swoiste lejtmotywy, raz jest spokojniej, innym razem bardziej intensywnie a przy odrobinie dobrej woli każdy będzie mógł wyłapać tu pewne smaczki, które go zainteresują. Taka prezentacja materiału z Leonor nieco mija się z tym, co słychać w filmie, gdzie w przekroju całego obrazu proporcje lirycznej, melodyjnej muzyki do underscore/suspensu są mniej więcej pół na pół, a zatem płyta pomija niestety sporo z tego pierwszego materiału i nie tylko kolejne aranżacje głównego tematu ale i parę pobocznych.

Bardzo podobny jest track Venuta Dal Mare – samotny reprezentant (post)apokaliptycznego thrillera sci-fi z roku 1968 pt. Ecce Homo, który to film nawet w rodzimych Włoszech dawno już został chyba zapomniany. Początek utworu jako żyw przypomina Leonor, usłyszymy bowiem stonowany underscore w postaci żeńskich wokaliz. W dalszej części daje się już zauważyć stylistyczne różnice. Muzyka bywa tu bowiem bardziej agresywna, bardziej eksperymentatorska nawet. Morricone sięga po swoją ulubioną diwę Eddę Dell’Orso, której „odrealniony” wokal, wraz ze specyficznymi wejściami fletu i ciekawie brzmiącymi perkusjonaliami (Włoch wykorzystuje tu choćby wibrafon czy marimbę) stanowi najbardziej charakterystyczne, dynamiczne fragmenty tej suity, tak niepokojące i w pewnym sensie odpychające. Pewną przeciwwagę stanowią krótkie wejścia altówki Dino Asciolli prezentującego drobny, statyczny lejtmotyw, przewijający się przez całą suitę.

Zważywszy na stylistykę i brak jakiegokolwiek melodyjnego tematu dziwić może, że Ecce Homo doczekało się osobnego wydania, na którym oprócz tej samej suity znalazło się ponad 30 minut już stricte filmowych fragmentów. Jeśli chodzi o Leonor to jest to jedyna (przynajmniej spośród wszelkich oficjalnie wydanych płyt) prezentacja tej ścieżki dźwiękowej. Pominąwszy oczywiście uroczy temat główny Leonor, ta muzyka, która zbliża się momentami do ciężkiej, pozafilmowej twórczości Włocha, to płyta dla największych fanów Morricone, oraz dla wyrobionych i odważnych słuchaczy, którzy nie drżą na myśl przed kontaktem z dwoma 15-minutowymi prezentacjami morricone’owskiego underscore. Soundtrack niełatwy w odbiorze, do którego chyba nikt za często wracać nie będzie, ale jednak należy docenić kunszt kompozytora i klasę wykonania.

Najnowsze recenzje

Komentarze