Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Łukasz Pieprzyk

Legiony

(2019)
3,7
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 01-03-2020 r.

Mamy w naszym kraju piękną tradycję tworzenia filmów patriotycznych, eksponujących ważne wydarzenia z historii Polski. Brano już pod włos literacką klasykę Sienkiewicza oraz Mickiewicza. Nawiązywano wielokrotnie do tematyki II wojny światowej. Ale przeżywana niedawno setna rocznica odzyskania niepodległości uruchomiła szereg działań mających na celu przybliżenie tych zagadnień. Jak gdyby po deszczu posypały się filmy odwołujące się zarówno do wielkich postaci, jak i wydarzeń. Wśród nich były między innymi Legiony w reżyserii Dariusza Gajewskiego.



Trzeba przyznać, że twórcy już na etapie promocji strzelili sobie w kolano publikując zwiastun w kontrowersyjnej oprawie muzycznej z piosenką Welshly Armsa. Z kinem patriotycznym nie miało to nic wspólnego, ale z pewnością zabieg ten zwrócił uwagę młodszej części odbiorców. Cóż, oglądając to widowisko nie można opędzić od siebie wrażenia, że twórcy próbowali kroczyć śladami, jakie Jan Komasa wyznaczył swoim Miastem 44. Opowieść prezentuje bowiem perypetie młodych bohaterów, którzy próbują znaleźć swoje miejsce w trudnych czasach walczącej o odzyskanie niepodległości Polski. W centrum wydarzeń stawiany jest Józek Wieża – dezerter armii carskiej, który dołącza do formujących się Legionów Polskich. W obozie poznaje dziewczynę rozpaczającą po śmierci swojego ukochanego. Pozornie nic nie znacząca znajomość przeradza się w burzliwy romans, który oczywiście będzie musiał być wystawiony na wielką próbę. Historia, którą wzorowano na losach prawdziwych bohaterów wydaje się tylko pretekstem do ukazania kilku efektownych scen batalistycznych. Szkoda tylko, że wizualną ucztę psuje fatalny montaż. Szału nie robi również kreacja Sebastiana Fabijańskiego. Aktor snuje się po planie z jedną, wymuszoną miną, nie budząc w odbiorcy praktycznie żadnych emocji. Lista bolączek tego zrealizowanego z wielką pompą, ale pustego w środku, widowiska, jest całkiem spora. Ale to nie one przesądziły o finansowej porażce Legionów w polskich kinach. Premiera, którą kontrowało inne „patriotyczne” widowisko o podobnej tematyce (Piłsudski) po prostu podzieliła widownię.



Podzielić ma prawo również oprawa muzyczna, jaką usłyszymy w filmie Legiony. Praktycznie do samej premiery niewiadomo było komu przypadło w udziale komponowanie ścieżki dźwiękowej. Biorąc pod uwagę hollywoodzki styl, w jakim zamknięto zwiastuny, na powrót „starej gwardii” z Krzesimirem Dębskim na czele raczej się nie zanosiło. Dlatego też wycieczka do kina była tym bardziej ekscytująca. Potrójnie, bo twórczości autora ilustracji muzycznej – Łukasza Pieprzyka – nie miałem okazji wcześniej poznać. Poznałem podczas oglądania tego widowiska i od razu wybuchł we mnie wulkan sprzecznych emocji.



Zacznijmy od tego kim jest Łukasz Pieprzyk. Wertując krótką notkę biograficzną dołączoną do płytowego wydania soundtracku z Legionów, możemy wyczytać, że jest młodym, ale za to gruntownie wykształconym kompozytorem. Studia doktoranckie, podyplomowe, mnóstwo odbytych warsztatów, a wśród nich „kurs hollywoodzkiej metody komponowania muzyki do filmu”. Bingo! Dokładnie takie brzmienia serwuje nam bowiem ilustracja do filmu Legiony. Nie tylko zresztą tego. Jak się okazuje, tworzona kilka lat wcześniej ścieżka dźwiękowa do Dywizjonu 303 również nie pozostawiała złudzeń kto lub co (jaki styl) jest inspiracją dla kompozytora. A może dla producentów, którzy konkretnie sprecyzowali swoje potrzeby podczas angażu? Nie ma to większego znaczenia w świetle tego, co ostatecznie otrzymujemy i jaki to efekt wywołuje w połączeniu z obrazem. Rzućmy więc okiem i uchem na gotowy produkt.



Mimo usilnej próby stylizowania Legionów na iście hollywoodzkie widowisko, w gruncie rzeczy są one typowo polskim filmem wojennym. Skoncentrowany wokół grupki bohaterów, często zmieniający miejsce i czas akcji. Brak tutaj większej spójności i finezji narracyjnej, które stawiałyby ten produkt na jednej linii ze statystycznym, hollywoodzkim kinem wojennym. I nie pomagają tutaj kręcone z „ręki” zdjęcia, ani też tworzona na zimmerowską modłę muzyka. Już od pierwszych scen Legionów rysuje się wyraźna granica oddzielająca sferę wizualną od audytywnej. Tworząc ilustrację do scen akcji, kompozytor bierze z całym dobrodziejstwem inwentarza to, co do branży muzyki filmowej wprowadził Hans Zimmer. Dosłownie, ponieważ poszczególne sekwencje brzmią jakby żywcem wyjęte z poszczególnych soundtracków Niemca. W ruch idzie nie tylko modna ostatnio Incepcja, czy Dunkierka. Również inne ścieżki dźwiękowe, gdzie za pomocą niekończących się ostinat budowane jest napięcie, a sceny o bardziej dynamicznym przebiegu dosłownie krzyczą potężnymi dęciakami. Natomiast patronem patetycznych chwil zwycięstwa jest tutaj Ostatni samuraj, tudzież inny Król Artur. Zestaw ten byłby lekko wybrakowany, gdyby nie przynajmniej symboliczne nawiązanie do Gladiatora, z którego tworzona jest jakby quasi-etniczna liryka. Uzyskany w ten sposób, iście trailerowy efekt końcowy, z pewnością trafi do młodszej części widowni, dla której muzyka filmowa odmieniana jest przez mainstreamowe przypadki hollywoodzkiego brzmienia. Niestety dla widza wychowanego na bardziej współpracującej z obrazem i z gatunkową klasyką, muzyce Kilara, Dębskiego, czy Lorenca, będzie to dosyć tanie zagranie. Tanie dosłownie, ponieważ cała ścieżka dźwiękowa wykonana została za pomocą orkiestrowych sampli, na komputerze. Pocieszające może się wydać to, że w towarzystwie licznych efektów dźwiękowych zaciera się gdzieś ten efekt efemeryczności. Do pewnego momentu. Do momentu, kiedy zdecydujemy się sięgnąć po album soundtrackowy.


Ależ paskudnych czasów dożyliśmy. Podczas gdy za oceanem kładzie się grube miliony na publikowanie wszystkiego, co z filmem i przemysłem telewizyjnym jest związane, u nas muzyka filmowa traktowana jest jako niechciany, choć konieczny wydatek. Uderza to nie tylko w wykonawstwo, ale i nasz rodzimy rynek soundtrackwoy, na którym od dłuższego czasu świeci pustkami. Nie licząc pojedynczych songtracków, praktycznie ze świecą można szukać albumów prezentujących oryginalną ilustrację. Dlatego z pewną dozą satysfakcji przyjąłem informację, że kilka miesięcy po premierze filmu ukaże się jednak ścieżka dźwiękowa do Legionów. Faktem jest, że po prostu ciekaw byłem, jak to wszystko zaprezentuje się w oderwaniu od obrazu, bo z tego, co dało się usłyszeć w filmie, materiału na przebojowy soundtrack nie brakowało. Cóż, niewiele się pomyliłem w tej kwestii, choć słuchowisku jako całości daleko do miana przebojowego.



Krążek wydany nakładem e-Muzyka prezentuje nam 50-minutową selekcję skomponowanej na potrzeby filmu muzyki oraz piosenkę promującą to widowisko. Nie otrzymujemy tu żadnej skrzętnie opowiadanej historii muzycznej, a raczej zbiór kawałków, które podzielić można na poszczególne grupy tematyczne. Liryka skojarzona z głównymi bohaterami i łączących ich uczuciem, muzyczna akcja ukierunkowana głównie na podtrzymywanie odpowiedniego tempa i budowania napięcia oraz patetyczne fragmenty odwołujące się do chwil zwycięstwa. Wszystko podporządkowane kilku stale powracającym tematom, które już w połowie ustawowego czasu trwania zaczynają doskwierać swoją zimmerowską wymową. I mimo pedantycznego trzymania się jakiejś melodyki, muzyka do Legionów nie koncentruje uwagi słuchacza na dłużej niż kilkanaście minut. Powód jest prozaiczny – wszystko brzmi identycznie. Owszem, są utwory, które bardziej przekonują do siebie, ot chociażby jak Rokitna, którym Pieprzyk mógłby sobie kupić bilet do RCP. Nieźle wypadła nawet próba wplecenia „My, Pierwsza Brygada” w końcówkę Duszę chcesz, duszę daj oraz żeńskie wokalizy w utworze Zakończenie. Ale słuchając takich rozdmuchanych dramaturgicznie kawałków, jak Zwycięstwo, ma się po prostu ochotę przedwcześnie zakończyć tą nierówną walkę z Legionami. Z pewnością nie pomaga fakt, że całość zaprogramowana jest na komputerze, bez udziału żywych wykonawców. Z drugiej strony przysłuchując się niektórym pracom Zimmera i jego ziomków (Balfe, Wallfisch), można dyskutować, czy jest sens wydawać pieniądze na coś, co i tak finalnie brzmi niczym samplowane demo.



Pielęgnowany od lat przez polskich filmowców kompleks niedoścignionego, hollywoodzkiego wzorca, zaczyna powoli uderzać w naszą rodzimą muzykę filmowa. Coś, co kiedyś było egzotycznym towarem ekspertowym, którym zachwycał się zachód, obecnie staje się karykaturą tamtejszej branży. Dosłownie karykaturą, bo jak tutaj wejść w buty ludzi, którzy do dyspozycji mają nieporównywalnie większe środki finansowe i armię ludzi do pomocy? Jasne, że i z takiej muzyki, jaką proponuje nam Łukasz Pieprzyk można czerpać pewną dozę satysfakcji, ale pod jednym warunkiem. Zapomnijmy, że to ścieżka dźwiękowa do filmu o Legionach Polskich. Po prostu odrzućmy ten fakt i cieszmy się tą niczym nieskrępowaną rozrywką. Bo sztuki tu nie znajdziemy.

Najnowsze recenzje

Komentarze